Jak wspomniałem w poprzednim wpisie, nigdy jakoś nie dałem się złapać książkom z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Gdy jednak na Twitterze Chucka Wendiga przeczytałem, że pisze jedną z powieści poprzedzających Przebudzenie mocy, nie miałem wątpliwości, że ją przeczytam. Czytałem bowiem i recenzowałem dwie wydane dotąd w Polsce części serii o Miriam Black. I podobało mi się, nawet bardzo. Gdyby nie osoba autora, miałbym obawy typowo towarzyszące książkom powstającymi pobocznie do filmów. I nie zawiodłem się.
Bitwa o Endor miała stanowić koniec Sojuszu Rebeliantów, skończyła się jednak sromotną porażką Imperium. Zniszczenie drugiej Gwiazdy Śmierci i śmierć Imperatora i Dartha Vadera zmieniły dynamikę konfliktu w odległej galaktyce. Kilka miesięcy później admirał Rea Sloane zbiera grupę najważniejszych osób, by przedyskutować przyszłość Imperium i jego następne kroki. Miejscem ich spotkania jest Akiva, niezbyt ważna planeta Zewnętrznych Rubieży. Blisko odkrycia tego spotkania jest Wedge Antilles, który jednak daje się pojmać. Na planetę wraca też Norra Wexley, do niedawna pilot Rebelii, która chce wrócić do syna. Gdy dodać do tego niezbyt lojalnego agenta imperialnego, łowczynię nagród i szalonego droida, uzyskamy mieszankę iście wybuchową.
Na początek pytanie, które chodzi pewnie wielu po głowie: czy czuć tu Moc? Tak. I choć nie umiem precyzyjnie określić, czym jest ten klimat, to na pewno go czuję. Nie wiem, jak duży wpływ miał autor na powierzony mu czas akcji, ale wiem, że wykorzystał go dobrze. Miesiące po zakończeniu Powrotu Jedi epizodu to czas napięcia i zmian. Wendig umiejętnie ukazuje przed jakimi dylematami stoi rodząca się Nowa Republika oraz wyzwania czekające Imperium, a także jaki mają one wpływ na wszystkich, którzy orbitują gdzieś wokół nich. Nie mam także zastrzeżeń do odpowiedniego balansu pomiędzy autorską twórczością, a wykorzystaniem świata zastanego. Są tu więc Tie Fighery, X-Wingi, Gwiezdne Niszczyciele i epizodzik z Hanem Solo, ale jest też cała grupa nowych postaci i zupełnie nowa planeta. Koniec i początek to nowa historia, mocno osadzona w znanym świecie, ale jednak na swój sposób od niego niezależna.
Historia tworzona przez Chucka Wendiga wciąga czytelnika dzięki ciekawym postaciom i umiejętnie prowadzonej fabule. Można co prawda stwierdzić, że niektóre postaci zbliżają się do pewnych zgranych schematów (niepokorny syn, pełen skruchy wróg, łotrzyk o złotym sercu), ale nigdy w nie nie wpadają w pełni. Zawsze jest jakiś drobny element, zmiana czy też cecha, która jednak wyróżnia tę postać. Ciekawe jest też spojrzenie na wydarzenia z oryginalnej trylogii z perspektywy osób, którym działania Palpatine’a i Vadera nie odpowiadały. Imperium przestaje być tyle i wyłącznie szwarc charakterem – w ten obraz wkradają się pewne szarości. Spora w tym zasługa Rae Sloane – pani admirał ma silny charakter, jest przebiegła, a przy tym wymyka się stereotypom przystającym do antagonisty. Jeśli zaś chodzi o fabułę, to czytelnika czeka dynamicznie prowadzona akcja pełna zmian punktów widzenia. Styl Wendiga jest raczej oszczędny, lubuje się on w krótkich, dosadnych zdaniach, co świetnie sprawdza się w scenach akcji. Tych zaś nie brakuje – natężenie blasterów, Tie Fighterów i nieudolnych Szturmowców zadowoli fanów dzieł Lucasa.
A teraz pora wygonić słonia z pokoju (kto zna polski odpowiednik angielskiego „elephant in the room”?), czyli kwestię postaci homoseksualnych, które pojawiają się w książce. Przyznam zupełnie szczerze, że nie mam pojęcia skąd się wzięła cała ta akcja bojkotowania książki Wendiga, zaniżania jej ocen na Amazonie i innych idiotyzmów. Pomijam tu zupełnie kwestię tego, że nie wiem, czemu postaci o innej orientacji seksualnej nie miałyby pojawić się w tym uniwersum. Wątek ten jest jednak na tyle marginalny i nie rzucający się w oczy, że gdyby nie ten bałagan w sieci, to w ogóle nie zwróciłbym na tym uwagi. Drobne zastrzeżenia mogę mieć jedynie do tłumaczenia. Nie zauważyłem co prawda żadnych błędów rzeczowych, ale momentami stylistyka kulała przez kalki. Zupełnie subiektywnie rozśmieszyło mnie też „absopierdolutnie” jako tłumaczenie „absobloodylutely”.
Chuck Wendig nie potrzebował Jedi, Sithów ani Mocy by stworzyć powieść pełną… Mocy. Star Wars. Koniec i początek to po prostu bardzo dobre uzupełnienie uniwersum Gwiezdnych Wojen. Ciekawe postaci, wartka fabuła i odpowiednia dawka odwołań do znanych postaci sprawiają, że jest to powieść akcji w klimatach science-fiction, którą można polecić nie tylko fanom uniwersum stworzonego przez George’a Lucasa. Autor pracuje intensywnie nad drugą częścią tego cyklu, a ja nie mogę się doczekać.
Za udostępnienie książki do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Uroboros!
Dominika Fijał
Mój siedmioletni syn, jak tylko widzi napis na książce Star Wars, to się jej domaga – a ja już nie jestem w stanie się połapać, co jest co i dla jakiej grupy wiekowej. Ze „Star Wars. Koniec i początek” będzie musiał jeszcze poczekać. A ja na razie jestem na poziomie kilkulatków, bo wspólnie oglądamy Star Wars Rebelianci.
pozeracz
Rzeczywiście teraz jest tego wysyp niesamowity. Empiki całe zarośnięte gadżetami i książkami gwiezdnowojennymi. U mnie pięciolatek na razie zadowala się moimi opowieściami o filmach, klockami LEGO i gazetkami przeróżnymi.
AnnRK
Zdecydowanie nie mój świat literacki, ale filmy nawet mi się podobały. Niby oglądałam tylko w ramach małżeńskiego kompromisu, ale ostatecznie się wciągnęłam. 😉
pozeracz
Gdyby krytycznie wgryzać się w filmy, to pewnie można się nieźle rozczarować, ale jako prosta historia ze sporą dozą rozrywki sprawdza się nieźle.
Ann RK
Do kina rozrywkowego po prostu trzeba się odpowiednio nastroić. 🙂
pozeracz
Sama prawda. A niektóre, nawet strasznie odmóżdżające filmy (patrz Transformers) świetnie sprawdzają się w kinie.
Wyspy Kultury
Ostatnio przyznałam się koledze, że nie czekam specjalnie na Gwiezdne Wojny i chyba nie jaram się aż tak tym uniwersum. Powiedział jedno: Masz przerąbane 🙂
pozeracz
Wszystko chyba zależy od towarzystwa – ja znam całkiem sporo osób mocno wkręconych, ale chyba jeszcze więcej o stosunku neutralnym zupełnie.
Lady Perfect
Nie wiedziałam, czy mam się spodziewać recenzji pozytywnej, czy negatywnej po tym wstępie. Zbieram się do ogarnięcia świata SW całą wieczność, jak do „Niekończącej się historii”… Ale czuję że jeszcze muszę do nich dojrzeć 🙂
pozeracz
Ambiwalencja wstępu niezamierzona, ale czasem ciężko wyjść z siebie i przeczytać tekst z perspektywy kogoś innego.
Dojrzeć? Wręcz przeciwnie!