"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Na manowcach również jest ciekawie, czyli wywiad z Jakubem Ćwiekiem

Nie wiem, czy ktoś zauważył, ale Qbuś pożera książki to blog o stałym harmonogramie. Wpisy publikuję w poniedziałki, środy i piątki w godzinach popołudniowych. W tym tygodniu jednak zabrakło wpisu poniedziałkowego. Dlaczego? A dlatego, że czekałem na dokończenie wywiadu i chciałem go czem prędzej zaprezentować. Oto więc i jest – rozmowa z Jakubem Ćwiekiem o USA, Chłopcach i pisaniu. Smacznego.

Foto: Agata Krajewska

Foto: Agata Krajewska

Jakub Nowak: Niedawno dobiegła końca Twoja kolejna wyprawa do USA – z jakimi wrażeniami wracasz tym razem? Czemu akurat Stany tak mocno Cię przyciągają?

Jakub Ćwiek: Odpowiedź na pierwszą część pytania jest skomplikowana z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze trudno streścić trzy ekscytujące tygodnie w jednej krótkiej odpowiedzi, bo trzeba by uciec się do jakiegoś ogólnika, a ogólniki są po to, by spławić, nie żeby naprawdę wyjaśniać. Po drugie cała wyprawa „Przez Stany POPświadomości” to szeroko zakrojony projekt poszukiwania opowieści zza kulis popkultury, w który udało mi się wciągnąć i zaangażować bardzo fajny zespół. Będzie z tego książka, będzie objazdowy dokument, filmiki, zdjęcia i inne takie. Pozwól więc, że odnośnie pierwszej części pytania powiem: poczekaj, a dowiesz się (prawie) wszystkiego.

Druga część jest łatwiejsza. Stany to kraj bardzo zróżnicowany, zjednoczony zdawałoby się sztucznie, ale to pozór. Bo w rzeczywistości, mimo podziałów, to kraj trzymany wolą jego mieszkańców, pewnym zaszczepionym w nich marzeniem. To miejsce, które się mitologizuje, które wciąż opowiada się na nowo. Tak przechodzą każdy kryzys, tak motywują się do działania, tak czasem kłamią, a czasem sobie coś tłumaczą – opowieściami. I właśnie po te opowieści jeżdżę. Chciałbym kiedyś zyskać tę swobodę snucia historii. A, no i lubię jak, gdzie nie pójdę, ludzie są dla mnie na starcie mili, a tak zwykle miewam w Stanach – nawet w miejscach na pozór niebezpiecznych.

JN: Poczekam z chęcią, bo zapowiada się rzeczywiście ciekawie. Przyznam szczerze, że Stany budzą we mnie mieszane odczucia, ale i tak fascynują. Moją fascynację wzmocnili „Amerykańscy bogowie” Neila Gaimana, co zresztą wpisuje się dobrze w Twoje spostrzeżenie o mitologizowaniu. Stany chyba po prostu same piszą swoją historię, podczas gdy większość innych Państw daje się historii ponieść.

JĆ: To teraz pozwól, że ja zapytam. Dlaczego mieszane odczucia?

JN: Fascynuje mnie popkultura, energia, Nowy Jork i różnorodność, ale odrzuca mnie polityka, konsumpcjonizm i swoista wszechobecność, a przeraża mnie Południe. I od razu mam tu konflikt, bo popkultura jest elementem tej wszechobecności i napędza konsumpcjonizm. Polityczne rozpychanie się USA mnie irytuje, ale zdaję sobie sprawę, że nie da się podważyć jego roli jako gwaranta (względnego) pokoju na świecie. Jednocześnie mam świadomość, że choć historię USA znam całkiem nieźle, to moja wiedza o codzienności jest jakimś amalgamatem przeróżnych wytworów kultury i mediów.

Foto: Agata Krajewska

Foto: Agata Krajewska

A pisząc tę odpowiedź przyszło mi coś jeszcze do głowy. Ważna jest też różnica charakterów – sam jestem introwertykiem, a z USA jest typowy ekstrawertyk.

JĆ: Widzisz, bardzo cieszy mnie ta odpowiedź, bo to uzmysławia mi, że nasza wyprawa, a wkrótce książka, ma sens. Bo spójrz, ten – jak piszesz – konsumpcjonizm jest mechanizmem napędowym popkultury. Ludzie chłoną coś, zachwyca ich to i chcą to wyrazić. Chcą mieć pamiątkę z podróży, nawet jeśli była to tylko (aż) podróż z kinowego fotela lub przez strony książki. I dostają taką możliwość! Koszulki, płatki śniadaniowe, kubki – ktoś zarabia na tym, że sprawił Ci trochę gadżeciarskiej frajdy. To naprawdę takie złe? Polityka jest, c’mon, taka jak wszędzie, tyle, że tam politycy są świadomi, że patrzy na nich cały świat, grają swoją grę na trochę innym boisku, z trochę innymi budżetami. To, że się rozpychają, prawda. Ale też nie ma tu co generalizować, czasem ma to sens i usprawiedliwienie, częściej nie, ale znowu – polityka jak wszędzie, tylko z innymi zabawkami. Południe natomiast nie powinno Cię przerażać. Przerażać powinien fanatyzm, ksenofobia, rasizm. Ale tego mamy sporo również u siebie.

Bardzo mnie cieszy także ostatnie zdanie Twojej wypowiedzi – rzeczywiście Ameryka jest ekstrawertyczna i może oszołamiać nie tylko introwertyków. Ale nadal, warto ją poznać i dać jej szansę. Wbrew uproszczonym opowieściom, również tam nic nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. No, usatysfakcjonowany odpowiedzią, jestem gotowy na następne pytanie.

JN: Co do konsumpcjonizmu – mnie nie kłuje postawa konsumencka, a raczej żerowanie na niej. Planowane starzenie, jednorazowość, Volkswagen i tak dalej. Ale znów – USA jest tylko niejakim symbolem tego, a nie źródłem całego zła. Co do polityki i fanatyzmu, to pełna zgoda.

Wracając do opowieści, w pierwszej części „Nauki Świata Dysku” pada stwierdzenie, że zdolność opowiadania była jedną z ważniejszych zdobyczy ewolucyjnych i znacząco popchnęła ludzkość do przodu w rozwoju. Jesteś autorem więc, tworzysz takie historie, ale jaką inną rolę odgrywają one w Twoim życiu?

JĆ: Najważniejszą. Pozwalają je zrozumieć, przyswoić, dostosować się lub wręcz przeciwnie, wyrazić sprzeciw. Pozwalają poznać nowych ludzi, znaleźć miejsce pośród nich. Opowieści to wiedza, ale i emocje. Im lepiej nauczysz się zarówno opowiadać, jak i przyswajać opowieści, tym lepiej się będziesz komunikował ze światem. A komunikacja to klucz do wszystkiego w zasadzie…

JN: Skorzystam z okazji i przejdę do opowieści, która stała się przyczynkiem do tej rozmowy. „Chłopcy” zaczynali od tonów w większości lekkich, a zawędrowali w miejsca pełne mroku. Jakiej historii mogą oczekiwać czytelnicy po finale serii?

JĆ: Mam nadzieję, że dobrej. Poza tym nie powinni się spodziewać niczego, bo nie o to chodzi, by przewidzieć, co się wydarzy, ale właśnie, by dać się ponieść, zaskoczyć i poczuć historię. A „Chłopcy” zaczynali od tonów lekkich, bo zwykle tak poznajemy obcych, nie? Najpierw powierzchownie, a potem coraz bardziej. I tam w środku rzadko kiedy jest dużo światła. Mrok i smutek przyszedł więc naturalnie. Jak dorosłość.

Foto: Agata Krajewska

Foto: Agata Krajewska

JN: W dorosłości ciężko też bez odrobiny dziecinności – i tak jest właśnie z Chłopcami. I tego właśnie uczy James Matthew Barrie. Co takiego jest w opowieści o Piotrusiu Panie, że została ona z Tobą aż do czasów dorosłych?

JĆ: W tym właśnie rzecz, że wszystko i to na każdym etapie. Kiedy szukasz tylko przygód i zabawy, dostajesz przygody i zabawę. Kiedy zaczynasz szukać odpowiedzi, one też tam są. Nie dla każdego oczywiście, trzeba pasować „pod profil” którejś z postaci, ale jak wielu z nas tłumaczy się syndromem Piotrusia Pana? Jak wielu mówi o sobie lub bliskich, że to taki wielki dzieciak? Barrie nie potępia tego, ale mówi o konsekwencjach takiego zachłyśnięcia się. A także o tym, co jest naprawdę ważne: o rodzinie, o wybaczeniu, które przychodzi z dorastaniem. Nie bez powodu w sztuce pan Darling i Hak grani byli przez tego samego aktora (to samo było zresztą w filmie z 2003).

JN: Z dobrą literaturą to chyba tak jest, że czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie albo po prostu siebie. Teraz pora na pytanie, które pewnie większość czytelników będzie chciała zadać po lekturze czwartych „Chłopców”: co dalej? Ja sam przyznam, że na pewno nie mam dość. I spytam od razu partykularnie – czy jest szansa na skok w przeszłość i bliższe spojrzenie na przełomowe momenty z poprzedniego życia Chłopców?

JĆ: Szansa jest zawsze, ale na razie wystarczy mi pisania o Chłopcach, a już na pewno w dłuższym formacie. Przede mną kilka nowych projektów, zupełnie innych. Pobawię się trochę w klimacie kryminału noir doprawionego szczyptą (naprawdę szczyptą) baśniowości w nadchodzącym „GRIMM CITY” oraz spróbuję, wraz z grupą przyjaciół, stworzyć pierwszą na moim koncie – wspominaną już wcześniej – książkę podróżniczą „Przez Stany POPświadomości„. Opowieści o opowieściach, inspiracje, konfrontacje z rzeczywistością, a to wszystko w miejscach, które kształtowały każdego popmaniaka. Od Bangor w Maine po Nowy Orlean. Na razie przejechaliśmy wschodnie wybrzeże (bez Florydy) ale to dopiero początek…

JN: Czy dobrze zgaduję, że człon „CITY” to odniesienie do „Sin City”?

JĆ: Człon „CITY” to odniesienie do dużego miasta. Oczywiście można skojarzyć je także z dziełem Millera (miało na powstającą książkę wpływ niewiele mniejszy niż książki Hammetta, Chandlera, Starka, Leonarda czy Ellroya), ale przestrzegam przed zbytnimi uproszczeniami w skojarzeniach. Niejeden krytyk mocno się w ten sposób skompromitował.

Foto: Karolina Stefańska

Foto: Karolina Stefańska

JN: Myślę, że to działa w dwie strony, bo i zbyt skomplikowane lub też daleko idące skojarzenia mogą prowadzić na manowce. Pozostając w temacie: czy jest jakaś Twoja ulubiona szalona (nad)interpretacja dowolnej z Twojej książek?

JĆ: Na manowcach również jest ciekawie. Jeżeli interpretacja faktycznie (i uczciwie) znajduje odzwierciedlenie w tekście, to znaczy, że jest zasadna. Budowanie natomiast interpretacji na pierwszym skojarzeniu, bez uzasadnienia, to częsty błąd początkujących.

I nie wiem czy mam jakieś ulubione nadinterpretacje, choć wiele mnie ich zaskoczyło. Najbardziej te odnośnie „Kłamcy”, czyniące zeń dzieło nieomal teologiczne. Cóż, ludzie szukają, ludzie znajdują…

JN: Pisarz nie tylko pisze, ale i pewnie czyta dużo. Zapytam więc na koniec jak czytelnik czytelnika – co dobrego czytałeś ostatnio?

JĆ: Tak zupełnie ostatnio to oczywiście „Bazar złych snów” Kinga, bo wyszedł, a ja znalazłem wreszcie chwilkę. I są tam dwa genialne teksty oraz co najmniej kilka wyśmienitych, więc zdecydowanie warto. Wcześniej skorzystałem z okazji, że wydano pakietem książki Ellroya i przeczytałem zbiorczo. Do tego audiobookowo wysłuchałem trylogię o komisarzu Mortce Wojciecha Chmielarza i niech za rekomendację posłuży fakt, że czy biegałem, czy jechałem, wybierałem okrężną drogę, jeśli zapowiadało się, że urwę rozdział w pół.

JN: Dziękuję pięknie za poświęcony czas! Any last words?

JĆ: Nie i jeszcze, mam nadzieję, długo, długo nie 🙂

Foto: Karolina Stefańska

Foto: Karolina Stefańska


Mam szczerą nadzieję, że wywiad się podobał, gdyż mam zamiar zamieszczać ich tu więcej. Na koniec chciałbym podziękować za poświęcony czas Jakubowi Ćwiekowi i Annie Gołębiewskiej, czyli agentce autora. Nie wiem, jak Wy, ale GRIMM CITY mam mocny zamiar przeczytać.

Cholerne życie, powiadam, jak nie ma się z czego śmiać, śmiejmy się i tak. [Stephen King – Bazar złych snów]

Poprzedni

Moc silna w nim jest, czyli „Star Wars. Koniec i początek” Chucka Wendiga

Następne

Ciekawostki pożeraczo-naukowe: co ukrywa mózg

6 komentarzy

  1. Wywiad się podobał, i to bardzo! Gratuluję!
    Wyprawa po Ameryce od razu kojarzy mi się ze Stephenem Fry’em i jego projektem dla BBC. Mam podobne odczucia jeśli chodzi o USA do Ciebie, ze względu na tę fascynację chętnie przyjrzę się „Stanom POPświadomości”:)

  2. Wywiad świetny, publikuj więcej! 🙂

    • pozeracz

      Dzięki. Chciałbym, żeby wywiad stały się wyróżnikiem bloga, ale do tego tanga trzeba dwojga.

  3. Gratuluję wywiadu! I proszę o więcej 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén