Niezbadane bywają koleje czytelniczego losu: jeszcze na początku tego roku miałem jedynie mgliste pojęcie, że w ogóle istnieje ktoś taki jak Wiktor Żwikiewicz. Kilka komentarzy, jeden konwent i nieco minionego czasu, a tu rzeczony bydgoszczanin jest najczęstszym recenzowanym na mym blogu. Znajomość tę literacką mogę nawet uznać za jedną z najważniejszych konsekwencji prowadzenia pożeraczowego przybytku, gdyż bez niego na Pyrkonie ma ręka w stronę Imago by nie powędrowała. Teraz zaś przyszła kolej na pierwsze spotkanie z opowiadaniami Żwikiewicza, czyli zbiorem Maszyna.