Transfery między dziedzinami sztuki to zjawisko nie aż tak rzadkie, ale ryzykowne. Skok w literacki bok często oznacza po prostu skok na kasę i stanowi próbę spieniężenia popularności i sukcesu na innym polu. Bywają jednak wyjątki zaskakujące (jak na przykład niezłe powieści Ethana Hawke’a) i te ciut mniej, do których należy właśnie Katarzyna Groniec. Jest bowiem nie tylko piosenkarką, ale i autorką tekstów, od czegóż to do tworzenia prozy nie aż tak daleko. Zresztą przyznam zupełnie szczerze: gdyby nie me umiłowanie jej twórczości, pewnie Kundle by tu nie zawitały.
Tag: holocaust
Amatorskim recenzentem będąc, mierzę się z dziełami o różnym kalibrze i wydźwięku. Do tych, o których krytycznie napisano już niemal wszystko, co do napisania było, podchodzę ostrożnie i osobiście, a wręcz i pierwszoosobowo. Trudno zaś o bardziej najeżonego jeża niż powieść graficzna uważana za jedną z najważniejszych dla gatunku, a w dodatku traktującą o Holocauście. Tak, tak – w moje ręce (za sprawą pomocnego przyjaciela) trafił Maus Arta Spiegelmana.
Sándor Márai to autor, nad którego prozą zachwyty napotykałem od samych początków mej bytności w książkowej blogosferze. Cytaty, recenzje i inne podobne pojawiają się regularnie i to publikowane przez osoby, których gustom ufam. Ja sam sięgnąłem po niego dopiero niemal cztery lata temu, a mimo wrażeń z lektury pozytywnych Dziennik 1943-1948 czekał na półce ponad dwa lata. Nim tekst właściwy zacznę dodam tylko, że to me pierwsze z literackim diariuszem obcowanie.
Początkowo chciałem zacząć od stwierdzenia, że pisanie o Holocauście wymaga niezwykłego wyczucia i dbałości, lecz panując moda na holo-polo (o którym na swoim blogu mądrze pisze Natalia) zadaje tej konstatacji kłam. Jednak pozostaje ona prawdziwa, gdy autor/ka ma wyższe ambicje, a zwłaszcza chce jeszcze do tego (biorąc pod uwagę bolesne bogactwo literatury temu tematowi poświęconej) spojrzeć na temat z innej strony. Dziennik upadku Michela Lauba to taka właśnie próba… i do tego udana.
Baśnie i inne podobne ludowe przypowieści są dość wdzięcznymi obiektami do przepisywania. Schematyczna konstrukcja, szerokie rozpowszechnienie, bogate zasoby postaci i morałów – wszystko to sprawia, że czytelnicze oczekiwania można względnie łatwo wykorzystywać, a fabuły do własnych potrzeb naginać. Trzeba jednak jeszcze mieć dość talentu, by uczynić z nich atrakcyjną literaturę. Przekonajmy się, że Jane Yolen udało się to w How to Fracture a Fairy Tale.