Rok 2016 stał u mnie w pewnej mierze pod znakiem Wiktora Żwikiewicza – przeczytałem i zrecenzowałem trzy jego książki. Kończyłem tekstem o zbiorze Maszyna zamkniętym stwierdzeniem, że może to być niezły punkt początkowy przygody z bydgoskim pisarzem. Nie spodziewałem się, że minie aż tyle czasu nim sięgnę po kolejną jego powieść. W dodatku okazało się, że Delirium w Tharsys jest tą, od której absolutnie nie powinno się zaczynać znajomości ze Żwikiewiczem.
Tag: science-fiction Strona 12 z 16
Jakże miło czasem zostać w tyle. Recenzję pierwszego tomu Ekspansji kończyłem lamentem nad porzuceniem serii przez Fabrykę Słów, a tekst o drugiej pochwałą dla MAGa za dynamiczne przejęcie. Tempo tłumaczeniowe podtrzymane zostało i teraz Dark Crayona okładkami zdobione dostępne są już tomy cztery. Ja zaś bez pośpiechu przeczytałem Wrota Abaddona i wrażeniami niniejszym się dzielę.
Kierowanie się cudzymi gustami bywa ryzykowne, nawet jeśli tymi innymi są szacowne grona nagrody przyznające. Jednak gdy szuka się literackiego skoku w bok w science-fiction w Polsce jeszcze nie wydane, wybranie powieści nagrodzonej Locusem i nominowanej do Hugo, Nebuli i nagrody im. Arthura C. Clarke’a, wydaje się być obarczone minimalnym ryzykiem. Ninefox Gambit Yoona Ha Lee wpadł mi w oko za sprawą tych honorów i nieco żałuję, że sięgnąłem po niego dopiero teraz.
Mól książkowy to takie stworzenie, które gdzie nie pojedzie, znajdzie okazję na zakup książki. Z Pożeraczem jest tak samo. Nie dość, że na rodzinnej wyprawie zaciąga resztę familii do księgarni i innych przybytków książkowych, to jeszcze nic tam nie wybiera, a książkę nabywa w końcu na pchlim targu przy placu Orląt Lwowskich. Może i ten Ogród czasu nie był w stanie najlepszym, ale literatura jest to przednia. No i to kultowo-okładkowa seria Fanstyka i Groza Wydawnictwa Literackiego, co poniżej widać.
Czytelnik napotyka na swej drodze książki wywołujące reakcje przeróżne. Czasem od pierwszego zdania literacką miłość wywołują, a czasem po pierwszych stronach rzucić się chce w kąt. W niektórych zaś przypadkach dominuje poczucie skonfundowania. Zniszczę tu wszelki suspens, ale Porwanie na planecie Z było dla mnie powieścią raczącą mnie regularnie niedostatkami, ale na koniec i tak pozostałem z wrażeniem pozytywnym. Mówiąc zaś prościej: nie do końca wiem, dlaczego mi się spodobało, i mam nadzieję, że spisanie niniejszej recenzji pomoże mi to ustalić.