Z klasyką science fiction bywa podobnie jak i z klasyką literatury w ogóle: niby przetrwanie próby czasu (oraz uznanie krytyków) powinny gwarantować czytelniczą satysfakcję, lecz rzeczony upływ czasu oraz osobnicze idiosynkrazje mogą na manowce prowadzić. Tym nadmiernie rozbudowanym zdaniem chciałem niekoniecznie subtelnie wskazać na powtórkę z Helikonii. Tau zero / Korytarze czasu Poula Andersona to (o)powieści z Pożeraczem nie w pełni kompatybilne.

tau zero korytarze czasu

Tau Zero

Leonora Christine, wraz z pięćdziesięcioosobową załogą, opuszcza Ziemię z misją założenia kolonii w odległym zakątku kosmosu. Dzięki nowoczesnemu napędowi statek porusza się z prędkością zbliżoną do prędkości światła, w związku z czym w odczuciu osób obecnych na pokładzie upływ czasu zwalnia, dlatego lot ma zająć zaledwie kilka lat, a nie dekad. Awaria silnika wymusza jednak zmianę pierwotnego planu. Leonora Christine musi wciąż przyspieszać, coraz bardziej zbliżając się do prędkości światła – tau zero. To z kolei oznacza, że na zewnątrz w mgnieniu oka mijają eony i załoga nie tylko brnie w otchłań przestrzeni kosmicznej, ale także pędzi ku nieznanej przyszłości. Poul Anderson, opierając się na popularnych teoriach astrofizycznych, stworzył powieść, która rozbudza wyobraźnię i skłania do refleksji nad naturą wszechświata i jego ogromem.

Korytarze czasu

Ukryte pod powierzchnią ziemi korytarze łączą ze sobą epoki i umożliwiają podróżowanie zarówno ku przeszłości, jak i przyszłości. To przy ich pomocy dwie potężne frakcje toczą odwieczną wojnę o władzę nad czasem i biegiem dziejów ludzkości. W pewnym momencie, za sprawą pięknej i tajemniczej Storm Darroway, w konflikt ten, pozornie mogłoby się wydawać, będący walką dobra ze złem, zostaje wplątany Malcolm Lockridge. Kiedy zamyka się za nim brama do teraźniejszości, ten były komandos odwiedza miejsca oraz ludy znane mu dotąd jedynie z podręczników historii oraz bierze udział w walkach, w których za oręż służą i włócznie, i futurystyczne pistolety energetyczne.

Pomyśleć by można, że umieszczenie dwóch powieści w jednym stanowiło będzie utrudnienie dla recenzenta, lecz Tau zero i Korytarze czasu są bardzo wdzięcznie podobne i różne zarazem. Przede wszystkim obie można zaliczyć do szeroko pojętej fantastyki naukowej, ale jednocześnie stanowią mocno różne jej odmiany. Ta pierwsza to klasyczne twarde SF i do tego nagrodzone nominacją do Hugo, a drugi tekst to coś na kształt historii alternatywnej, ale bardzo mocno zabarwionej przygodowo. Podobna jest też konstrukcja fabularna, gdyż w obu przypadkach narracja składa się raczej z serii połączonych ze sobą kryzyso-epizodów, a nie płynnej historii zmierzającej do jasnego od początku celu. Ma to swe zalety (niespodzianki i zwroty), ale na dłuższą metę nie sprzyja poczuciu koherencji.

W przypadku obu powieści kluczową cechą i największą zaletą jest naukowa podbudowa. W przypadku Tau zero chodzi nawet nie tyle o sam statek i podróże międzygwiezdne, ale konsekwencje podróży z rosnącym przyspieszeniem. Trzeba nieco wysilić szare komórki przy niektórych opisach i wyjaśnieniach, a finał będzie nie lada gratką dla amatorów (kosmo)fizyki. Korytarze czasu zaskakują zaś nie podróżami temporalnymi (bo te — jak to zwykle bywa — przy zbyt intensywnych analizach coraz więcej wątpliwości budzą), ale wiedzą autora o historii i geografii pewnych części Europy. Tu z kolei ucieszą się domorośli antropologowie i antropolożki. Jednak momentami (i za sprawą pewnego stwierdzenia z posłowia) odnieść można wrażenie, że Poul Anderson przede wszystkim chciał zaprezentować te pomysły, swą wiedzę, a dopiero w drugiej kolejności stworzyć angażującą opowieść.

Immersji nie sprzyja także kreacja postaci, zwłaszcza obu protagonistów. Nie są to może twory miałkie ni nijakie, ale po prostu niezbyt oryginalne i nie budzące zbyt wielkiej sympatii czytelnika. Możliwe, że jest to odbiór nazbyt subiektywny i rzeczeni panowie znajdą kibiców lub kibicki, lecz pozostałym może być trudno współodczuwać. Jednak w przypadku obu powieści znaleźć pewne braki logiczno-charakterologiczne. W Tau zero wątpliwości budzi dobór załogi — niby ma to być sprawdzona elita świadoma charakteru misji, ale niektórym psychika siada nim w ogóle nastąpi właściwy kryzys. Natomiast Korytarze czasu wysoko wieszają poprzeczkę niewiary, jeśli chodzi o łatwość adaptacji, manipulacji i komunikacji pomiędzy postaciami z diametralnie różnych epok. I swoista, technologiczna odmiana ryby Babel nie zmienia tego faktu.

paul anderson

Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, czy me rozczarowanie parą  Tau zero / Korytarze czasu wynika z upływu czasu, ale w gruncie rzeczy jest to dylemat drugorzędny. Poul Anderson na solidnej, momentami nawet fascynującej, podbudowanie naukowej stworzył bowiem opowieści mało porywające. Kulejąca kreacja postaci i epizodyczność fabularna nie pozwoliły mi się zgrać z narracją, a suche dawki wiedzy wolę przyjmować w innych formach.


Ze egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

vesper logo

Wstała i położyła dłoń na jego ramieniu. Twarde mięśnie zadrżały pod jej palcami.
– Nie nazywaj nas władcami – poprosiła. – Nie jesteśmy nimi. Na tym polegała cała idea Przymierza. Po wojnie atomowej, która niemal doprowadziła do zagłady świata, trzeba było coś zrobić.
– Mhm… – chrząknął. – Miałem w szkole historię. Powszechne rozbrojenie i stojąca na jego straży światowa policja, sed quis custodiet ipsos custodes? Komu można powierzyć monopol na broń zdolną niszczyć całe planety oraz nieograniczone prawo do kontrolowania i aresztowania innych? No przecież, że krajowi na tyle dużemu i nowoczesnemu, by z zaprowadzania pokoju uczynił intratną branżę, ale nie na tyle dużemu, żeby podbił kogoś innego albo narzucił swoją wolę bez poparcia większości państw, no i cieszącemu się względnie nieposzlakowaną opinią wszystkich. Jednym słowem: Szwecji.