Od zawsze powtarzam, że nie chciałbym być nauczycielem, a na studiach metodyka i wszystko z nią powiązane były dla mnie męczarnią okropną, lecz w temacie czytelnictwa wychodzi ze mnie edukator. Wpis o motywach i komentarz pewnego Kruka sprawiły, że wróciłem do odłożonego wpisu o teoriach literackich. Innymi słowy dziś kolejny wpis, który mało kto przeczyta. Wpis ten bierze się też z tego, że o ile zgadzam się, że o literaturze można dyskutować bez przygotowania teoretycznego, to jednak odpowiedni aparat dyskusyjny czyni tę dyskusję o wiele ciekawszą. Jeśli więc choć jedna osoba skorzysta na tym wpisie, ukontentowanym Pożeracz będzie.
Jako że może to nie wynikać w sposób jasny i przejrzysty ze wstępu ni tytułu, wpis ten ma być skróconym przewodnikiem po różnych szkołach teorii literatury. Od czego zaś zacząć blubranie o teorii? Od teorii, oczywiście. Teorię literatury można określić jako zbiór koncepcji i intelektualnych założeń, na podstawie których objaśnia się lub interpretuje teksty literackie (a w zasadzie wszelkie teksty kulturowe). W ramach tego szerokiego spektrum można, niczym w filozofii, znaleźć różne szkoły i optyki. Owszem, teoria literatury była całoroczną serią wykładów (które nawet na studiach interesowały mało kogo poza mną), a każdej ze szkół można poświęcić całą serię wpisów, ale postaram się wyselekcjonować kluczowe informacje i skondensować je. Zdecydowałem się uczynić me wywody przedsięwzięciem trzyczęściowym, gdyż nawet podane w formie skrótowej stanowią tekstu ścianę. Dzięki temu będę mógł poświęcić nieco więcej miejsca każdej ze szkół.
Warto też zaznaczyć, że cała ta lista nie będzie stanowiła przewodnika wyczerpującego, a poszczególne kategorie nie będą się wzajemnie wykluczały.
Teoria tradycyjna
Nim narodziły się pierwsze „właściwe” szkoły krytki literackiej, literatura analizowana była raczej historycznie niż teoretycznie. Zajmowano się wtedy śledzeniem wpływów, ustalaniem kanonów danych epok literackich oraz objaśnianiu aluzji tekstualnych. Biografia autora była wtedy bardzo ważnym elementem interpretacyjnym. Wyróżnić można tu dwa główne podejścia – moralne i estetyczne. Zupełnie prywatnie dodam, że nauczanie języka polskiego aż do liceum zatrzymało się na tej metodzie, co przykrym jest.
Warto tu wspomnieć o pozytywistycznym podejściu, które sformalizował Hipolit Taine w postaci swojego race, milieu et moment. Według niego do zrozumienia dzieła kluczowe było nie same dzieło, a pochodzenie i otoczenia autora.
Formalizm/Nowy krytycyzm
Formalizm, jak sama nazwa wskazuje, skupiał się na interpretacjach podkreślających formę literacką oraz na badaniu wykorzystania środków literackich tekstów. Formaliści, pochodzący głównie z tzw. rosyjskiej szkoły formalnej, chcieli położyć bardziej naukowe podstawy pod teorię literatury. Skupiali się więc na próbach obiektywnej analizy motywów, środków, technik oraz innych elementów składowych dzieła literackiego. Ważnym kryterium oceny była „literackość”, na którą składały się cechy odróżniające dzieło literackie od innych dzieł. New Criticism zrodził się z inspiracji literackimi refleksjami T.S. Eliota i Ezry Pounda. Nowi Krytycy interpretowali literaturę w oderwaniu od kontekstu historycznego i z odrzuceniem intencji autorskich. Uważnej ocenie poddawany był sam tekst oraz formalne struktury m.in. paradoksu, niejasności i metafory.
Przedstawiciele: Wiktor Szkłowski, Roman Jakobson / John Crowe Ransom, Robert Penn Warren
Czytaj dalej: Teoria bajki Władimira Proppa
Krytyka psychoanalityczna
Dziś podważany dorobek Sigmunda Freuda zatoczył szerokie kręgi nie tylko w psychologii. Freud pisał bowiem nie tylko traktaty z tej dziedziny, ale także analizował krytycznie literaturę. Niecnie miał wpływ nawet na mnie, gdyż swą pracę licencjacką opierałem na jego eseju Die Unheimlich, w którym to eksplorował zagadnienie niesamowitości na podstawie Piaskuna E.T.A. Hoffmana. Ta szkoła krytyki rozpatruje dzieło jako zapis kompleksów i nieświadomych dążeń autora, stanowi ono odbicie jego życia psychicznego. Interpretacja stanowić tu ma uświadamianie sensu, który w dziele jest stłumiony.
Przedstawiciele: Sigmund Freud, Carl Gustav Jung, (częściowo) Jacques Lacan
Czytaj dalej: Das Unheimliche (1919), Sigmund Freud – DE, EN
Krytyka marksistowska
Nie trzeba chyba nikomu wykładać skąd wywodzi si ta krytyka optyczna? Podobnie jak w przypadku psychoanalizy, oddziaływanie marksizmu było na tyle silne, że wpłynęło i na osoby parające się analizą literatury. Literatura była rozpatrywana jako reprezentacja konfliktów klasowych oraz środek wzmacniania podziałów klasowych. Kwestie estetyczne nie zostały odrzucone, ale zostały podporządkowane znaczeniom społecznym i politycznym. W grę wchodziły też aspekty czysto materialne – rozważano to, że wymogi stawiane przez rynek oraz naciski polityczne wywierają wpływ na autora, ograniczając jego kreatywność. Utwór literacki staję się więc produktem zarobkowym, wypadkową elementów procesu pracy.
Marksistowska analiza społeczeństwa odegrała też ważną rolę w kształtowaniu nowego historycyzmu i materializmu kulturowego, a także wpłynęła na przedstawicieli teorii krytycznej, powiązanych ze Szkołą frankfurcką.
Przedstawiciele: Georg Lukacs, Walter Benjamin, Theodor Adorno
Czytaj dalej: Szkoła frankfurcka, materializm kulturowy
Napisałbym, że zachowuję sobie prawo do niekontynuowania serii w razie braku zainteresowania, ale za bardzo lubię ten temat. Ciąg dalszy więc na pewno nastąpi. A tymczasem z radością powitam sugestie i komentarze.
Moda sprzeczna jest z tym, co organiczne. Moda stręczy żywe ciało nieorganicznemu światu. Strzeże trupich praw wobec tego, co żywe. Fetyszyzm, ulegający sex appealowi świata nieorganicznego, jest jej nerwem życiowym. Kult towaru zaprzęga ten fetyszyzm w swą służbę.
[Walter Benjamin, Paryż, stolica XIX wieku]
tomek
No i brawo, chociaż dyskutować za bardzo nie ma o czym, bo to sama prawda, skondensowana wiedza, pigułki.
Czekam na egzotyczne teorie z rodziny „postkolonialnej” lub „pedalskiej”. (Ostatnie określenie wziąłem z książki J. Cullera „Teoria literatury”, którą gorąco polecam.
pozeracz
Egzotyki jest wiele, choć dla mnie szczytem tej egzotyki jest ekokrytyka. Ale, ale… Mnie ta różnorodność bardzo cieszy. Im więcej spojrzeń na literaturę, tym lepiej. W końcu mnogość odczytań to nieodłączna część dobrej literatury. Jedyne, co bywa irytujące, to sytuacja, gdy proponenci danej szkoły traktują ją jako jedyną słuszną.
M.S
Dodałbym na Twoim miejscu jeszcze jakieś odnośniki. Gdzie ewentualnie można o tym więcej poczytać? Książki, autorzy opracowań teoretycznych? Za co warto się złapać, a co lepiej odpuścić?
pozeracz
Dzięki za cenne sugestie. Postaram się dodać trochę referencji do tego wpisu i ubogacić kolejny pod tym względem. Może i dodam nieco bibliografii, ale wpadłem też na pomysł, że po opisaniu wszystkich szkół wezmę się za wpis w stylu „co z tą krytyką”, czyli próbę opisania stanu aktualnego. Tam też mógłbym dodać kilka sugestii względem opracowań przeglądowych, ciekawych artykułów i tak dalej.
Obsesyjna
„Dzieło jako zapis kompleksów i nieświadomych dążeń autora, stanowi ono odbicie jego życia psychicznego. ” – tak, krytykę psychoanalityczną znam aż za dobrze. Mój brat jest psychologiem pod silnym wpływem psychoanalizy. Krytyka marksistowska jest interesująca, ogólnie socjologia literatury mnie kręci. Wiem, że to nic zaskakującego, że teorie społeczne wpływają na literaturę, ale lubię się tym fascynować. Świetny artykuł. Więcej! 🙂
pozeracz
Masz rację, ten wpływ nie zaskakuje – w końcu poszczególne gałęzie humanistyki przenikają się intensywnie. Ciekawie zaś śledzi się to, jak dokładnie te wpływy zachodzą. A względem brata i psychoanalizy, to mam pytanie – czy to prawda, że teorie Freuda mają dziś charakter raczej historyczny i nie są wielce poważane?
Obsesyjna
Jak dla mnie to najprawdziwsza prawda. Jednak pewnie te kilkanaście lat temu na studiach psychologicznych jeszcze karmiono Freudem. A co do przenikania, to nie tylko gałęzie humanistyki się przenikają, ale też humanistyka z naukami ścisłymi. To jest dopiero fascynujące, ale wiem że to nie na tę dyskusję 😉 Pozdrawiam 🙂
Leżę i czytam
Również poproszę więcej, w tym więcej tekstu w tekście (ściana tekstu mi niestraszna, a temat ciekawy).
A na marginesie: w części o krytyce psychoanalitycznej, a konkretnie o jej przedstawicielach, zrobiłeś z Sigmunda – Sigmundę, a z Carla – Carlę 😉
pozeracz
Dzięki piękne za wskazanie sfeminizowania myślicieli. Już poprawiłem. A pozytywny odzew na ten wpis zapewne będzie pożywką dla mego grafomaństwa edukacyjnego.
Andrzej „Kruk” Appelt
No tak, wysyłasz nas do szkoły? Chętnie, chętnie 🙂
Czekając z właściwą dyskusją na finis co to będzie wieńczył to dzieło, tylko kilka uwag.
Na początek banał. Każdy ma swoją własną (na swój użytek) szkołę krytyki literackiej, empiria się kłania. Żadna teoria tego nie zmieni? W końcu każdy(?) czytać umie? Niekoniecznie! Składać literki w słowa, słowa w zdania, jeszcze tak …a na poziomie utworu literackiego (czy ogólniej kulturowego) jako całości zaczynają się schody. I nachodzi odbiorcę nieśmiertelne pytanie „Co autor chciał nam powiedzieć, co miał na myśli?” Zostawmy biednego autora na boku, tak naprawdę to jest pytanie „co odbiorcy udało się odczytać w utworze”. Tu pomocą mogą służyć rozważania teoretyczno-literackie. No ale umówmy się, czytać, w tym najbardziej ogólnym wymiarze, nie nauczą. Potrzebna jest praktyka (oczytanie) i chęć nauczenia się czytania, choć jak mi się wydaje, każdy kolejny przeczytany utwór to kolejny krok na tej drodze. Dużej arogancji wymaga stwierdzenie „ja już umiem czytać, poradzę sobie z każdym utworem literackim”. Akurat …a jak nie poradzę to powiem, ze to szmira 😀
Ja tam cały czas uczę się czytać 🙂
Wracając do wykładu. Jesteśmy przy wczesnych szkołach krytyki, ale pewną tendencję już widać. W zasadzie krytyka klasyczna i formalistyczna były najbardziej homogeniczne, skupiały się głównie na literaturze. Późniejsze szkoły krytyki zaczęły preferować podejście interdyscyplinarne (psychologia, socjologia i co tam jeszcze).
Pozostaje pytanie, do której z nich jest mi najbliżej jak czytelnikowi. Pokrętnie odpowiem najdalej mi do krytyki psychoanalitycznej, a poglądy panów Freuda i w szczególności Junga są mi obce. Mam problem, bo pojęcia archetyp używam w jak najbardziej nie-jungowskim znaczeniu (oczywiście chodzi o to skąd się one biorą).
Co do pierwszych dwóch. Zgadzam się z tradycjonalistami, że utwór literacki przynależy (poprzez osobę autora) do czasu, w którym powstał. Ten kontekst jest ważny przy lekturze, ale nie najważniejszy! Podobnie jak sam autor. Tyle tylko, że jednak trzeba „oderwać” dzieło od autora, na tyle ile się da. Tylko absolutne oddzielanie dzieła od autora, jak w przypadku formalistów, może prowadzić na manowce. Powiedziałbym, że jest to sprawa indywidualna. Bo Prousta nie da się czytać w oderwaniu od Francji, od tradycji salonów literackich, których to salonów autor był bywalcem – co dobitnie pokazuje Boy-Żeleński w cyklu felietonów „Proust i jego świat”. Także Joyce’a nie da się czytać w oderwaniu od Irlandii, od Dublina, oczywiście z czasów przed Powstaniem wielkanocnym, i od Nory 😉
Co do krytyki marksistowskiej. Oczywiście to jednowymiarowe spojrzenie, żea twórczość to też praca, spłyca problem i co gorsze (ale to nie tylko oni tak mieli) dodaje element posłannictwa. Za to Szkoła Frankfurcka to naprawdę ciekawe podejście, wielowymiarowe w pełni interdyscyplinarne.
Czekam z niecierpliwością na następne teksty. Jak zapewne zauważyłeś bliska jest mi intertekstualność ( w ujęciu Ryszarda Nycza), choć w zasadzie mógłbym napisać też transtekstualność, bo podział stosowany przez Gérarda Genette’a „mówi do mnie”, jako do laika.
PS W życiu nie spodziewałem się, że pojawi się blog „książkowy”, teraz raczej literacki, na którym wdam się w takie dyskusje. To miłe, wiesz 🙂
PS1 Właśnie sprowokowałeś mnie do napisania „marudzącego” wpisu o szeroko pojętej klasyce, z fantastyką w tle. On w zasadzie to już żyje w postaci kilku szkiców, teraz trzeba to połączyć i jakiś lifting by się przydał 😀
pozeracz
Podoba mi się uwaga o tym, że każdy ma swoją szkołę. To prawda. Po części wynika to z tego, że każdy czytelnik ma inne literackie doświadczenia, historie i gusta, co bezpośrednio przekłada się na to, jak czyta. Po części zaś wiąże się to też z tym, że żadna ze szkół nie jest ekskluzywna. Czytelnik wprawny i świadomy może sobie dowolnie wybierać odpowiednie szkiełka i przykładać do nich swe oko. Może to nawet robić nieświadomie – znaczy bez usystematyzowanej wiedzy o danych szkołach krytyki – gdyż część z tych podejść jest dość naturalna. Ale – jak piszesz – wymaga praktyki. Choć zaznaczyć też trzeba, że świadome działania pozwala na dodatkowe pogłębienie.
Ta interdyscyplinarność posunęła się tak daleko, że dziś wszystko w zasadzie stapia się w teorię kultury. Jeśli zaś chodzi o kontekst, to według mnie trzeba go odrywać, ale często trzeba wiedzieć, co w ogóle się odrywa. Będę zaś nieco bardziej permisywny – według mnie Joyce’a można czytać w oderwaniu od Dublina, ale trzeba ten Dublin znać, mieć jego świadomość. Zaś marksistowskie spojrzenie na książkę jako na towar, a na twórczość jako na proces wytwórczy jest ciekawe, ale nie pod względem literackim. Dla mnie wygląda to na powrót do wciągania autora do tekstu, ale w nieco innym kontekście.
Czekam niecierpliwie, aż szkice przyobleczesz we wpis.
Andrzej „Kruk” Appelt
Z tym Dublinem u Joyce’a to trafiłeś w punkt. Zestawienie z Proustem nadało mojemu stwierdzeniu zbyt absolutny charakter. Prawdę mówiąc tę świadomość można nabyć poprzez lekturę jego utworów.
Przepraszam, że obok trochę, ale wiesz jak się komuś wszystko ze wszystkim kojarzy 😀
Wyprzedzając trochę wpis, po pierwszym czytaniu „Ulissesa” byłem zachwycony językiem powieści, ale czułem niedosyt bo uciekały mi jakieś znaczenia, co do których istnienia byłem pewien. Porządne przeczytanie „Odysei” nie dało mi nic, bo nie miałem ochoty szukać akapit po akapicie powiązań. Brakowało mi Irlandii. W tamtych latach Irlandia to oczywiście kojarzyła się z „terrorystami” z IRA. Przeczytałem parę książek historycznych, szukanie po bibliotekach to jednak była masakra, a obiektywizm brytyjskich autorów dość wątpliwej jakości. Zresztą kluczowym momentem początku XX wieku jest jednak Powstanie Wielkanocne, a tego u Joyce’a nie ma. No i dobrze, po kolejnym przeczytaniu „Ulissesa” zostałem przy swoim – wspaniały język, Joyce kochał Dublin i Norę 😉
Kilka lat temu byliśmy w Kilmainham Gaol. W pewnym momencie, już po prelekcji, chodziliśmy po samym więzieniu, i te tabliczki z nazwiskami nad drzwiami… Zatkało mnie, te nazwiska do mnie mówiły, mówiły bo dzięki „Ulissesowi” zainteresowałem się Irlandią z jego czasów. Mruknąłem bezwiednie „Ulisses”. Oprowadzający, (widział, że jesteśmy Polakami), usłyszał i zapytał co się stało. Wymamrotałem coś, że czytałem Joyce’a, potem trochę książek historycznych i zaczyna mi się kojarzyć. Zaśmiał się i powiedział coś w stylu: jeżeli czytałeś „Ulissesa”, zwiedziłeś Kilmainham Gaol i powiązałeś to ze sobą to jesteś teraz Dublińczykiem, prawie!
Moreni
Ja tak tu tylko położę komcia, żebyś wiedział, że ja to z zainteresowaniem czytam (wpis o motywach też), tylko nie mam nic mądrego do powiedzenia, więc się nie odzywam.
pozeracz
Oj tam, oj tam. Kilka mądrych rzeczy na pewno by się znalazło. Ale to w zasadzie nie jest zbyt „interaktywny” wpis. Tym bardziej dziękuję za pozytywny głos – to też bardzo dla mnie ważne.
Dominika Fijał
Dobrze, że dzisiaj można sobie łączyć, wybierać, co komu pasuje (chociaż pewnie dopiero po maturze). Jeszcze odrobinę pamiętam tę szkołę marksistowską, ale na szczęście nie zdążyłam nią przesiąknąć.
Czekam niecierpliwie na drugą część – przydało mi się to przypomnienie. Zwłaszcza, że dzięki temu widzę, że często wciąż dominuje teoria tradycyjna.
pozeracz
Chyba nie tyle matura jest tu cezurą, co po prostu oczytanie i wyrobienie sobie własnego aparatu poznawczego. Drogą na skróty są w pewnym sensie studia, które zapewniają to podłoże teoretyczne, ale nie każdego nauczą z niego korzystać. Ale masz rację – podejście tradycyjne przeważa.
Knight Martius
Przeczytałem.
Nie ukrywam, że przy czytaniu powieści najbardziej mnie interesuje tzw. spójność wewnętrzna, czyli czy wszystkie składniki składające się na opowieść (fabuła, postacie, świat przedstawiony, język) ze sobą grają i sprawiają, że dany utwór chce się czytać. To, czy autor chce przy okazji coś przekazać albo że przeżył coś, co w istotny sposób wpłynęło na kształt opowieści (od czego próbował się odżegnywać chociażby Tolkien przy pisaniu „Władcy pierścieni”), ma dla mnie znaczenie drugorzędne. Co nie znaczy, że na takie przekazy i nawiązania staram się nie patrzeć, bo to może być istotne przy odbiorze lektury.
W sumie nigdy się nie zastanawiałem, czy takie podejście odpowiada jakiejś szkole teorii literatury. Myślę, że (uwaga, komunał) trzeba po prostu odczytywać teksty kultury po swojemu i nie oglądać się na interpretacje innych.
pozeracz
Zależy, co rozumieć pod „nie oglądać się”. Na pewno nie powinno się unieważniać własnej interpretacji tylko dlatego, że jakiś krytyk/akademik napisał coś innego. Ale jednocześnie głupie byłoby zupełne odrzucanie innych spojrzeń i wywyższanie własnego. Czasem inne spojrzenie może być nam zupełnie obce, ale przecież niektóre mogą wzbogacić i nasze odczytanie. Taki urok literatury w ogóle.
A co do Twojego własnego kryterium, to sam staram się zwracać uwagę na ten aspekt. I podziwiam twórców, którzy są w stanie wyczarować wielkie, złożone światy, których poszczególne elementy składowe pasują do siebie.
Ambrose
Interesujący artykuł. A przegląd wymienionych przez Ciebie szkół pozwolił mi stwierdzić, że kiedy staram się ocenić dane dzieło, to kieruję bardzo wieloma metodologiami i nierzadko sam gatunek w mniejszym bądź większym stopniu nasuwa sposób odbioru i analizy powieści. Dla przykładu, jeśli obcuję z nową powieścią, to mocno koncentruję się na formie, a czytając choćby prozę czarnoskórych pisarzy amerykańskich bacznie przyglądałem się im biografiom.
pozeracz
Tak jak poeta stara się „odpowiednie dać rzeczy słowo”, tak krytyk/recenzent/czytelnik wybiera szkiełko odpowiednie do dzieła. Na bardzo podstawowym poziomie można to sprowadzić do tego, że inaczej czyta się Dana Browna a inaczej Umberto Eco, choćby pisali na podobny temat.