"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Bolesna trójca, czyli „Trąby jerychońskie” Uniki Zürn

Ludzka psychika jest fascynująca i pełna sprzeczności. Człowiek potrafi przetrwać najtrudniejsze z prób, a jednocześnie roztrzaskać się o drobne przeszkody. W grę wchodzi tu chemia i fizjologia, ale nie da się zaprzeczyć, że umysł bywa piękny i przerażający zarazem. Literatura od swych początków pokazuje różne obrazy szaleństwa w przejawach jego i odcieniach przeróżnych. Rzadko jednak czyni to tak osobiście jak Unica Zürn i jej Trąby jerychońskie.

Trąby jerychońskie okładka cover

Można chyba założyć, że Unica Zürn to pisarka, która do niedawna była nieznana dla większości polskich czytelniczek i czytelników. Po nieudanym małżeństwie (zostawiła męża z dwójką dzieci) i traumie wojennych bombardowań zajęła się sztuką. Początkowo tworzyła słuchowiska radiowe i krótkie opowiadania. Dla Hansa Ballmera stała się nie tylko żoną, ale i modelką. Ona sama włączyła się ruch surrealistyczny i zaczęła tworzyć rysunki w tym duchu. Jednak wraz z tym artystycznym rozbudzeniem przyszła depresja oraz schizofrenia, w walce z którymi nie pomogły wizyty w zakładach dla nerwowo chorych. Zawarte w zbiorze teksty stanowią wzgląd w stany autorki i jej drogę do tragicznego końca.

Trąby jerychońskie to zbiór poruszający na różne sposoby i w różnych wymiarach. Wszystkie trzy teksty przeładowane są emocjami, które nagromadzone i ujścia nie znajdujące prowadzą do różnych zaburzeń. W Ciemnej wiośnie seksualnie dojrzewająca dziewczynka obserwująca wzajemnie zdradzających się rodziców i jednocześnie idealizująca ojca zaczyna obsesyjnie interesować się pewnym nieznajomym. To nie w pełni uświadomione napięcie seksualne prowadzi do tragicznego finału. W Mężczyźnie w jaśminach czytelnik obserwuje schizofreniczne i depresyjne fazy narratorki zafiksowanej na tworzeniu poetyckich anagramów oraz związku z tytułowym mężczyzną. O ile o poprzednich dwóch utworach można napisać, że ukazują choroby psychiczne, to Trąby jerychońskie w znacznej mierze są takiego schorzenia owocem. Na całość zaś można spojrzeć inaczej po przeczytaniu ciekawego posłowia autorstwa Agnieszki Taborskiej. Nawet dla osób, które nie są zwolennikami interpretowania kluczem biograficznym, tutaj powiązania sztuki z życiorysem są tak wyraźne, że nie sposób ich z miejsca odrzucić.

unica zurn untitled

Jeden z tytułu pozbawionych rysunków pisarki

W poprzednim akapicie napisałem o ładunku emocjonalnym, więc pozwolę sobie teraz porzucić bezosobową narrację. Z tymi odczuciami tak to bowiem bywa, że ich odbiór bardzo mocno zależny jest od wrażliwości czytającego. Innymi słowy niby dążę do powtórzenia truizmu o subiektywności interpretacji sztuki, lecz w przypadku tak mocno nacechowanego psychicznie dzieła nie jest to wcale tak zgrana prawda. Trąby jerychońskie na pewno bowiem nie pozostawią nikogo obojętnym. Przykładowo, dla niektórych zdecydowanie niewygodną może okazać się lektura Ciemnej wiosny – już sam temat przewodni (seksualne przebudzenie dziewczyny wchodzącej w nastoletniość) jest niełatwy, ale gdy dodać do tego scenę gwałtu oraz tragiczny finał, czara może się przelać. Przyznam też od razu, że na mnie najmniejsze wrażenie zrobił tekst, który w teorii powinien być najbardziej poruszający, czyli Mężczyzna w jaśminach. Protagonistka opisuje swe epizody aż nazbyt zdroworozsądkowo, jej narracja bywa zbyt samoświadoma. Takie chłodne podejście jest z pewnej perspektywy przerażające: opowiadająca w niektórych momentach wie, że oddaje się czynności, która pogorszy jej stan, ale i tak oddaje się w ramiona szaleństwa. Wstrząsa bardziej konstatacja, że każdego może coś takie spotkać niż sama opowieść.

Językowe me predylekcje sprawiły zaś, że zdecydowanie największe wrażenie zrobiły na mnie tytułowe Trąby jerychońskie. Jest to najbardziej oderwany (choć kluczy biograficznych nie pozbawiony) od rzeczywistości tekst, w którym Unica Zürn dała upust swoim anagramatycznym skłonnościom (a te, jak pokazał Mężczyzna w jaśminach współgrały z pogorszeniem jej stan psychicznego) i przelała w słowa swe oniryczne wizje. Opowieść ta pełna jej surrealistycznych obrazów, metaforycznie mrocznych lub też mrocznie metaforycznych scen oraz niepokojącej poetyki. Twór ten jest dla mnie bardziej przerażającym obrazem schizofrenii niż nieco nazbyt kliniczna relacja. Jednocześnie jestem świadom tego, że dla większości akurat to opowiadanie może najsłabszym ze zbioru. Tu paść muszą słowa wielkiej pochwały dla obu tłumaczek, Maryny Ochab i Małgorzaty Łukasiewicz. Nie dość, że prześwietnie poradziły sobie z przekonującym przełożeniem narracji, to w dodatku musiały zmierzyć się z anagramami w formie wierszy oraz wplatanymi bezpośrednio w narrację. Chapeau bas!

Trąby jerychońskie to trzecia książka wydana przez wydawnictwo Drzazgi i jednocześnie trzecia wysoce wartościowa pozycja. Teksty Uniki Zürn stanowią lekturę wymagającą i poruszającą, a w wielu miejscach także pobudzającą lingwistycznie. W dodatku jest coś hipnotyzującego w tej okładce…


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

drzazgi logo

Przez otwarte okrągłe okna wieży wpada całe stado kruków, ptaki gaszą poruszeniami skrzydeł płomyki świec. Ciemność jest zbawienna, jakbym w ciemności mogła zapomnieć o swoim upokorzeniu. Czuję, jak małą rączka drapie mnie w gardle. Ha! Gdybym tak ją dostała między zęby, dałby się słyszeć chrzęst kości – błogi dźwięk dla moich delikatnych uszu.

Poprzedni

Alternatywny (quasi-)noir, „The Haunting of Tram Car 015” P. Djèlí Clarka

Następne

Ścigani przez odchodzący świat, czyli „Ulice Laredo” Larry’ego McMurtry’ego

9 komentarzy

  1. Twój tekst sprawił, że zaintrygowała mnie ta książka. Tematykę taką eksploruję chętnie. No no no. Ciekawe.

    • pozeracz

      Bardzo się cieszę. I będę wypatrywał tekstu u Ciebie. Choć z moim tempem przeglądania blogów, to mogę trafić tam dwa miesiące po publikacji…

      • łowczyni słów

        Przejmujące. Rysunek wygląda jak mapa którą autorka pozostawiła by móc po niej trafić do czegoś, co zamknęła kiedyś gdzieś bardzo głęboko, wyrzucając klucz. Głos uwiązł jej w gardle.

  2. Ha, już miałem napisać „Szczerze mnie zaintrygowałeś”, ale w ostatniej chwili rzuciłem okiem na komentarz Luizy. Więc, żeby nie powtarzać – brzmi, nomen omen, szalenie interesująco. Z jednej strony trochę zapoznałem się z literackimi portretami depresji czy innych psychicznych problemów („Szklany klosz„, „Malina„, „Pan Chartwell„, „Koniec świata, umyj okna”), z drugiej zaś (to w kwestii językowych kalamburów), jestem świeżo po lekturze „Trzech pstrych tygyrsów”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén