"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Groza grandilokwentna a efektowna, czyli „W górach szaleństwa” H.P. Lovecrafta

Nie ma szczęścia pan Howard Phillips Lovecraft do Pożeracza, oj nie ma. Wedle logicznych następstw czytelniczych gustów już dawno powinienem był po jego prozę sięgnąć. Cenię sobie opowiadania Poego, o tekstach Bierce’a pisałem licencjat – Samotnik z Providence czekał jednak aż do teraz. Gdy zaś już dostał swoją szansę, to trafił na okres przemęczenia fizyczno-psychicznego, który lekturze nie sprzyjał. Dość marudzenia, oto poczułem się W górach szaleństwa.

w górach szaleństwa okładka

Zbiór ten składa się z czterech tekstów: oprócz tytułowego W górach szaleństwa znalazły się też w nim Cień spoza czasu, Bezimienne miasto oraz Pod piramidami. Wraz z bohaterami czytelnik odwiedzi Antarktydę, Australię, pustynie Arabii oraz Egipt. Poszczególne opowieści nie łączy żaden bohater ani też inny wątek fabularny, ale za punty styczne można uznać egzotyczność (choć raczej w rozumieniu z początku XX wieku) miejsc akcji oraz skupienie się na elementach mitotwórczych. A mówiąc prosto i bezpośrednio, Lovecraft sięga tu w mroczne przeszłości pra(prapra)dawnych kultur i ludów.

Jak stoi w pierwszym akapicie napisane, W górach szaleństwa to mój pierwszy czytelniczy kontakt z Lovecraftem. Trudno mi więc czynić porównania w uprawniony sposób, ale odwołując się do ogółu, zwrócić uwagę można na specyficzne podejście do grozy. Pierwszoosobowe narracje mają bowiem dość prostą konstrukcję: główny bohater wspomina pewne traumatyczne przeżycie i swoją drogę do niego, w trakcie której groza narasta stopniowo. Nietypowym elementem jest zaś to, że przez większość czasu trwoga ma wyłącznie źródło nie fizycznie a abstrakcyjne – przestrach powoduje to, czego protagonista się dowiaduje, a nie żadna obsceniczna potwora. Jako że narratorów można z różnych powodów uznać za niewiarygodnych, nawet finałowe z horrorem zetknięcie ma charakter niepewny, na co wskazują wątpliwości głównych bohaterów.

vesper lovecraft

To właśnie protagoniści stanowią kolejny element łączący opowiadania zawarte w zbiorze W górach szaleństwa. Nie licząc Pod piramidami, wydarzenia przedstawiane są przez osoby związane z nauką: geologa, profesora ekonomii i archeologa. Lovecraft dokonał takiego wyboru nie bez przyczyny, gdyż w tych trzech tekstach ważna jest wiedza tych postaci i ich analityczne podejście, dzięki którym są w stanie pojąć konsekwencje tego, czego doświadczyli. Odkrywają oni bowiem elementy stworzonej przez autora mitologii, które zmieniają rozumienie historii ludzkości i Ziemi. Tu właśnie napotkać można pewien zgrzyt: wspomnianych badaczy przerażają bowiem nie tylko (nie)napotkane istoty, ale same naukowe objawienia. Wydawać by się mogło, że i te nieco ponad sto lat temu naukowca zdobycie takiej wiedzy raczej by ekscytowało, nie zaś napawało egzystencjalną grozą. Zwłaszcza, że zaprezentowane światotwórstwo jest bogate, przemyślane i złożone: tajemnicze byty z kosmosu, ich przedziwne twory i wojny między nimi nie bez kozery do dziś wpływają na tak wiele gałęzi kultury grozą pachnących.

Możliwe jednak, że część powyższej interpretacji wypływa ze stylu, jakim posługuje się Lovecraft. Bohaterowie W górach szaleństwa relacjonują swe perypetie w sposób górnolotny, afektowany, nieco wręcz przesadny. Powracające epitety i frazy, podkreślanie grozy licznych okropieństw i przypominanie o tym, że narrator wstrząśnięty jest to imentu, składają się na manierę, która może niektórych irytować, ale wcale nie musi. Powody są dwa. Pierwszym jest fakt, że taki język nie razi aż tak bardzo we wspomnieniach spisywanych po czasie. Uznać można, że memuarysta chciał uwydatnić ważkość swoich odkryć. Drugim jest prześwietne tłumaczenie Macieja Płazy. W jego interpretacji, bogatej słownikowo i estetycznie satysfakcjonującej, konwencja Samotnika z Providence zyskuje nieoczywistego uroku.

lovecraft podpis

Lektura W górach szaleństwa trafiła na czas niekorzystny, przez co trwała nieproporcjonalnie długo względem przyjemności z niej czerpanej. Mam co prawda wrażenie, że opowiadania zawarte w tym zbiorze mogą rozczarować miłośników tradycyjnego horroru, ale tych ze słabością do obfitego światotwórstwa i niebanalnych stylizacji powinna zadowolić. Wysoce sprzyjającym czynnikiem pozaliterackim jest prześwietna robota wydawnictwa Vesper: twarda oprawa, przednia wyklejka i ilustracje oraz ciekawe posłowie.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję…

vesper logo

W górach szaleństwa byli też:

Za tym wszystkim ujrzałem zaś niewypowiedzianie nikczemną pierwotną nekromancję, czarną i bezkształtną, chciwie macającą w mroku, by zdławić mego ducha, który ośmielił się z niej zakpić swym naśladownictwem.

Poprzedni

Wyjątki i wyimki, czyli o książkach, do których mam sentyment

Następne

Szpile i drzazgi, czyli „Dorośli” Marie Aubert

8 komentarzy

  1. A ja Lovecrafta czytam zawsze jako ramotkę – światotwórstwo owszem, super, ale te stylizacje, zwłaszcza na epistolarne i pamiętnikowe… ech 🙂

    • pozeracz

      Hmmm… Może mi się spodobały właśnie z tego powodu, że podszedłem nieco jak do ramotki? Zresztą chyba kiedyś czytałem trochę o jego stylu i może podświadomie szykowałem się na coś gorszego 😉

  2. M.S

    Ja z Lovecraftem od zawsze miałem jakiś problem. Czytałem go już wiele lat temu i byłem zdania, że napisał tylko jedno dobre opowiadanie, „Widmo nad Innsmouth”. Potem w tej sceptycznej opinii utwierdził mnie Marek Wydmuch, który w „Grze ze strachem” również wypowiadał się z dystansem o Samotniku z Providence. Niemniej Vesper pięknymi okładkami i świetnymi wydaniami kusi mnie do powrotu, tym bardziej, że Maciej Płaza też zna się przecież na literaturze.

    A powiedz mi proszę, kogo z opowiadań okołohorrorowych lub weirdu cenisz jakościowo oprócz Poego?

    • pozeracz

      Tak, Vesper robi świetną robotę. Tłumaczenia, posłowia, okładki, wyklejki, ilustracje… Można ich wskazać na wzór tego, jak podchodzić do wydawania klasyki (i nie tylko zresztą).

      Ze mnie jest taki czytelnik dziwny, bo ogólnie z grozą rzadko mi po drodze. Mam wielką słabość do wspomnianego we wstępie Bierce’a, ale też i do grozy w wydaniu niektórych amerykańskich klasyczek i klasyków. Perkins, Hawthorne czy też Melville.

      • M.S.

        Mam podobnie, szczególnie w tym umiłowaniu klasyków. „Wakefield” Hawthorne’a to moim zdaniem tekst wybitny w skali literatury światowej. „Weranda” czy „Kopista…” Melville’a to utwory, obok których nie sposób przejść obojętnie. Z nowszych rzeczy polecam Ci serdecznie „W głębi lasu” Roberta Aickmana, za którego wzięło się teraz Wydawnictwo IX. Tytułowe opowiadanie oraz tekst „Kartki z pamiętnika pewnej młodej damy” to małe literackie perełki i to nie tylko w obszarze weird, tylko po prostu ciekawe kawałki prozy.

        • pozeracz

          O, dziękuję bardzo za polecenie. Gdzieś mi mignął, ale nigdy jakoś się nie zainteresowałem imć Auckmanem.

  3. Przyznaje, że te wydania Vesperu kuszą ogromnie, ale jak na razie skutecznie się opieram. H.P. Lovecrafta chyba kiedyś czytałem, ale pewnym nie jestem. Zaś sam język raczej by mi nie przeszkadzał – od czasu do czasu bardzo lubię sięgnąć po takie pozycje utrzymane w eleganckim, kwiecistym i nieco patetycznym stylu – człowiek przypomina sobie wtedy jak plastyczny może być język i jaką przyjemność sprawia zabawa nim.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén