Nieco ponad rok temu przyznałem się do nikłej odporności na praktyki marketingowe wydawnictw. A mówiąc prosto: jak dają za darmo, to biorę i się cieszę. W dodatku cykle mimo wszystko lubię czytać w kolejności, więc gdy bezpłatnie pobrałem When the Tiger Came Down the Mountain, to zakupiłem też The Empress of Salt and Fortune. Na szczęście ma naiwność tym razem się opłaciła: pierwsza część do gustu mi przypadła i z przyjemnością sięgałem część drugą.
Młode (choć już zdecydowanie bardziej doświadczone) kleryczę, Chih, znalazła się w sytuacji znacznie bardziej niebezpiecznej niż noc w opuszczonym domu z duchem. Tym razem jest bowiem na łasce trójki tygrysic z potężną Ho Thi Thao na czele. W dodatku głodne są one bardzo. Mamuty i ich jeźdźcy są już w drodze, ale póki nie dotrą kleryczę ostrożnie i z szacunkiem spróbuje poznać prawdę stojącą za historią miłości tygrysicy i jej ludzkiej kochanki.
When the Tiger Came Down the Mountain to na ogólnym poziomie opowieść bardzo podobna do The Empress of Salt and Fortune, tak pod kątem konstrukcji fabuły, jak i samych wykorzystanych motywów. Znów mamy do czynienia z Chih, które poznaje pewną historię z przeszłości, by potem umieścić ją w annałach zakonu. Znów więc narracja teraźniejsza przemieszana jest z retrospektywami. Znów też w centrum opowieści znajduje się związek między dwoma… kobietami, pomiędzy którymi istnieje dysproporcja statusu. Jednak ramy historii to jedno, ale to w szczegółach fabuły kryją się różnice i wyróżniki. W pierwszej historii Chih nie było w sytuacji zagrożenia życia, nie było bytu niemal boskiego bytu czy też różnic w perspektywie.
To właśnie perspektywa zdaje się być narracyjnym clou When the Tiger Came Down the Mountain. Cały bowiem shtick polega na tym, że Chih opowiada wersję romansu potężnej (i zmiennokształtnej) Ho Thi Thao i uczonej, którą zna sama, a tygrysica kontruje własną wersją historii. Dochodzi więc do konfrontacji ludowego, powszechnego wariantu opowieści z tym przedstawianym przez kogoś, kto tę opowieść (współ)tworzył. Dzięki temu czytelnik ma okazję zaobserwować proces tworzenia się mitu czy też plotki, ale à rebours. Nie należy też zapominać o tym, że choć wygłodniałe drapeżniczki nie mają powodu by kłamać, ich punkt widzenia także jest subiektywny.
Jest to jednak też (a może dla niektórych i przede wszystkim) opowieść o miłości. Nghi Vo wystarczyło względnie niewiele stron, by opowiedzieć historię uczucia intensywnego i baśniowego, ale i literacko wiarygodnego. Tworzenie się więzi między tygrysicą i badaczką oraz trudności przez nie napotykane opisane są momentami wręcz poetycko czy też z humorem. Jest po prostu coś urzekającego w tym widzianym z kilku perspektyw romansie i starciu zwierzęcości z „cywilizacją”.
When the Tiger Came Down the Mountain to kolejny dowód na to, że nie potrzeba wielu stron, by stworzyć poruszającą, momentami złożoną opowieść. Nghi Vo stworzyła fragmentami poetycką, momentami zabawną historię o miłości, przezwyciężaniu (lub nie) swojej natury oraz o tym, jak rodzą się mity. Niestety, póki co nie zapowiada się na to, by jakiś polski wydawca zainteresował się tym cyklem.
My eyes are open for always, my mouth is empty for always, and always will my soul reach for yours. In the land of the dead, there are only blackbirds, and I send this one to you, in the hopes that you remember me still. Light me a stick of incense, and so long as it burns, let me sit in the chamber outside your bedroom again. Until it goes out… Let me stay and be for you.
Luiza
O, brzmi interesująco.
Może jednak jakiś polski wydawca się znajdzie. Mam taką nadzieję.
pozeracz
Ta seria w sam by mi pasowała do „Uczty Wyobraźni”.
Ambrose
Z tym zainteresowaniem to różnie może być. Jeśli cykl podepnie się pod Young Adults, to być może chętny znajdzie się szybciej niż się nam wydaje 🙂
pozeracz
Teraz to niemal wszystko podpina się pod ten „gatunek”, co czasem wypada co najmniej szkodliwie.