Wojna starego człowieka czytana zaraz po Zoo City stała się dla mnie doskonałą ilustracją pewnego czytelniczego paradoksu oraz tego, jak ważne jest wewnętrzne szufladkowanie. Powieść Lauren Beukes nie wzbudziła we mnie zachwytu, ale rozkładając ją na czynniki pierwsze, dostrzegłem dlaczego mogła się wielu podobać (w tym jury nagrody Arthura C. Clarke’a). John Scalzi poczęstował mnie zaś solidną dawką poczucia humorów i rozrywki – książkę jego autorstwa pochłonąłem ekspresowo (co często mi się nie zdarza), ale oceniając ją na chłodno, nie do końca rozumiem, czemu wzbudziła aż tyle zachwytów.
Wynalezienie napędów skokowych otworzyło ludzkości drogę do podboju kosmosu. Okazało się jednak, że kosmiczne szlaki są już zatłoczone, a o wszelkie planety zdatne do zamieszkania prędzej czy później toczą się boje. Jednak na Ziemię docierają jedynie strzępki informacji – większość obywateli wie, że na starość mogą zapisać się do Kolonialnych Sił Obrony. W zamian za dwa (do dziesięciu) lat służby mają obiecaną dobrobyt na stare lata, lecz bez możliwości powrotu na Ziemię. Jednak większość spodziewa się też, że zostaną poddani jakiś tajemniczym procedurom odmładzającym. To właśnie ta nadzieja w połączeniu ze strachem przed konsekwencjami starzenia się sprawiają, że kandydatów nie brakuje. John Perry jest jednym z nich – może na Ziemi utrzymałaby go miłość do żony, ale ta zmarła na wylew kilka lat wcześniej.
Wojna starego człowieka stanowi ciekawą mieszankę oryginalności ze znanymi schematami. Na podstawowym poziomie jest to militarne science fiction, które stanowi hołd dla Kawalerii kosmosu (znanej lepiej pod filmowym tytułem, Żołnierze kosmosu) Roberta Heinleina. Nie jest to zresztą jedynie czytelnicza interpretacja wynikająca z licznym podobieństw, ale i celowy zabieg potwierdzany przez autora w posłowiu i wywiadach. Mamy tu więc „zielonego” rekruta, wulgarnego i wygadanego weterana musztrującego rekrutów, odpowiednio odrażających (i niezbyt obcych) wrogów itp., itd. Scalzi nie ogranicza się jednak do bicia pokłonów, a między wspomniane elementy wplata oryginalne wątki, takie jak wiek głównego bohatera, kwestie tożsamości, definicji „człowieczeństwa” oraz sensowności czysto militarnego podejścia do eksploracji kosmosu. Zwłaszcza ciekawą modyfikacją jest zaś uczynienie z Ziemi zaścianka nie tylko na skalę kosmiczną, ale i ludzką. W dodatku większość jej mieszkańców nie ma pojęcia, co dzieję się w kosmosie i w zasadzie mało kogo to obchodzi.
Pozytywnie można ocenić też sceny akcji, które odpowiednio dynamiczne i dramatyczne. Problem jednak w tym, że fabuła rozkręca się dopiero w okolicach połowy książki. Pierwsza część poświęcona jest przedstawieniu progagonisty, zawiązaniu się grupy Starych pryków oraz ich szkoleniu. Niezależnie, czy jest to powodowane potrzebą ekspozycji czy syndromem pierwszego tomu (cykl ma już kilka części, ale nie wiem, czy były planowane w momencie pisania Wojny starego człowieka), lecz zaburzenie tego balansu na korzyść akcji wyszłoby na korzyść powieści. Na całe szczęście Scalzi dobrze sobie radzi też z pisaniem dialogów i nasącza je humorem, więc i wolniejszy początek czyta się dobrze. Nieco większym problemem jest wątpliwa sensowność pewnych elementów fabuły – od niemal zupełnej ignorancji mieszkańców Ziemi, przez Brygady duchów (
Dodam też z tłumaczeniowo-ciekawostkowego punktu widzenia: wydawnictwo Akurat postawiło na nowe tłumaczenie. Autorem poprzedniego jest Wojciech Pusłowski, a nowego Jakub Małecki. Nie wiem, czy to ten Jakub Małecki, ale z tego, co udało mi się wykopać dzięki google fu, to nowe tłumaczenie jest znacznie bardziej soczyste i barwne.
Wojna starego człowieka to rozrywka na bardzo dobrym poziomie. Odpowiednia dawka humoru, akcji oraz oryginalnych pomysłów sprawiają, że przesadni rozwinięty wstęp oraz pewne nielogiczności nie przeszkadzają w lekturze. Nie do końca widzę zasadność nominowania tej powieści do nagrody Hugo, ale i tak mogę polecić ją każdemu fanowi militarnej science-fiction, a nawet i science-fiction w ogóle. Tak na marginesie: niech ktoś w końcu przetłumaczy Gamedeki na angielski, żeby mógł zgarnąć wszystkie te nagrody.
Serdecznie dziękuję wydawnictwu Akurat za przesłanie egzemplarza recenzenckiego!
Ambrose
Ha, dla mnie mistrzem (anty)militarnego science fiction pozostaje Staszek Lem i jego genialne, arcypiękne i niezwykle pouczające „Fiasko”, w którym znakomicie ukazano ludzką chęć podbojów, konkwisty, ujarzmiania, itd. i fatalne skutki, jakie to za sobą niesie.
„Wojna starego człowieka” wydaje się dość ciekawą lekturą – podoba mi się już sam koncept, na jakim oparto fabułę. Na ogół słowo żołnierz kojarzy się z siłą, witalnością, młodością, a tutaj wojakiem zostaje tytułowy stary człowiek.
Agnes
Uwielbiam „Wojnę…”, tyle że jako rasowa kobieta doceniłam w niej potężną dawkę emocji, wyzierającą z każdego kątka.
A to wyszło jakieś wznowienie? Nie wiedziałam, ja czytałam wersję tłumaczoną przez pana Wojciecha.