Nie pamiętam, czy zdradziłem już Wam ten sekret pożeraczowej procesu wywiadowczego, ale na dobór interlokutorek i interlokutorów wpływ mają interlokutorki i interlokutorzy wcześniejsi. Innymi słowy: po zakończeniu oficjalnej części rozmowy podpytuję czasem o osoby potencjalnie pożarciem zainteresowane. Właśnie tak na mój celownik trafił Mirosław Śmigielski, którego to poleciła mi Anna Maślanka.
Przyznam zupełnie szczerze, że przed wspominaną rekomendacją Mirosław Śmigielski był mi osobą z imienia i nazwiska nieznaną. Znane mi było prowadzone przez niego wydawnictwo Stara Szkoła, które specjalizuje się w literaturze czeskiej (choć się do niej nie ogranicza), co z kolei wyjaśnia Anny wskazanie. Samo wydawnictwo powstało w 2014 roku, a mój rozmówca zajmuje się tam także tłumaczeniem i redakcją. Mirosław Śmigielski był też założycielem miesięcznika Pan Slawista, dziś już nieistniejącego periodyku skupiającego się na literaturze słowiańskiej.
Reszty zaś dowiecie się z rozmowy…
█║▌│ █│║▌ ║││█║▌ │║║█║ │║║█║
Pożeracz: W wywiadzie dla serwisu Novinka.pl udzielonego przy okazji rozpoczęcia działalności wydawnictwa stwierdził pan, że zależy Wam na tym, żeby zrobić coś dobrego. Czy to się zmieniło przez te cztery i pół roku? Czy rynek nie próbował zastopować chęci robienia dobrych uczynków?
Mirosław Śmigielski: Wciąż zależy nam na tym, żeby robić coś dobrego. Nie tylko poprzez wydawanie dobrych książek. Poszukujemy w naszej pracy dodatkowych wartości. Z danych sprzedażowych i bibliotecznych wynika, że nasza seria o Arystokratce przyniosła uśmiech już setkom tysięcy polskich czytelników. Kiedy pomyślę, że dzięki naszej pracy tylu naszych rodaków mogło się śmiać, myślę, że to naprawdę coś bardzo pozytywnego. W wielu książkach Starej Szkoły pojawiają się wartości dla nas ważne, na przykład kwestie tolerancji (Krzycz po cichu, braciszku) czy miłości rodzicielskiej (Dziecko w wieku przedszkolnym). Pomogliśmy znaleźć drogę do polskich czytelników najpopularniejszemu słowackiemu pisarzowi – Jozefowi Karice. Nie baliśmy się wprowadzić na polski rynek Miroslava Pecha – świetnego czeskiego pisarza młodego pokolenia. Takie plusy naszej działalności mógłbym wymienić przy każdym z naszych tytułów. Na pewno żadna książka nie pojawiła się w naszej ofercie z powodów komercyjnych.
Cieszy mnie, że i na naszym rynku można z powodzeniem funkcjonować i bez tych wspomnianych powodów komercyjnych. Kolejne premiery i sam fakt funkcjonowania wydawnictwa dowodzą bowiem, że da się i tak. Spytam jednak o coś powiązanego: co stanowi największą przeszkodę w prowadzeniu takiego wydawnictwa?
Dopóki mamy czytelników, żadne poważne przeszkody nie istnieją i byłoby nie w porządku, gdybyśmy na coś się skarżyli. Oczywiście wciąż pojawiają się różne problemy, ale dzięki temu, że robimy to, co lubimy, mamy siłę na pokonywanie wszystkich przeciwności.
Ależ pięknie dyplomatyczna odpowiedź. Ale i nadzieję dająca. Pozwolę sobie więc pociągnąć ten optymistyczny wątek i zapytam tak: jaka była największa niespodzianka, która spotkała Was ze strony czytelników?
To nie jest dyplomacja, raczej świadomość, że niewiele osób ma to szczęście, że robi to, co lubi. My przez wiele lat zbieraliśmy doświadczenie i pracowaliśmy na to, by móc stworzyć coś swojego. A skoro się udało, to lepiej nie tracić czasu na narzekanie, tylko iść do przodu. Przed nami ekscytujące projekty i spełnianie kolejnych marzeń. Największa niespodzianka ze strony Czytelników to z pewnością kredyt zaufania. Na początku działalności nie planowaliśmy takiego rozwoju. Planowaliśmy wydać 250 egz. Ostatniej arystokratki. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Natomiast jeśli miałbym podać jakąś jedną chwilę, było ich wiele, ale najbardziej magiczne było spotkanie autorskie Evzena Bocka w Rybniku. Czytelnicy wypełnili po brzegi dużą salę rybnickiej biblioteki, a po spotkaniu ustawili się w baaardzo długą kolejkę po autograf i zdjęcie z autorem. Pan Bocek, zawsze bardzo skromny, przyznał potem, że czuł się tam jak Brad Pitt. To był naprawdę magiczny wieczór, który często wspominamy.
Brzmi prześwietnie – tak pod kątem spotkania, jak i przebicia tych wstępnych oczekiwań. Domyślam się, że teraz już nieco odważniej patrzycie w przyszłości. Co macie w planach?
Plany mamy bardzo ciekawe. Oczywiście chcemy kontynuować wydawanie dotychczasowych autorów i stopniowo rozszerzać ofertę. Wiele umów jest już podpisanych, w najbliższych dniach pojawią się kolejne. W bieżącym roku wydamy jeszcze powieść Johna Boyne’a, świetną powieść Ivony Brezinovej poświęconej problemowi narkotyków wśród młodzieży, bajki Vaclav Havla, pierwszą polską książkę i mamy nadzieję, że zdążymy jeszcze kilka innych świetnych tytułów, nad którymi obecnie pracujemy. Będzie się działo!
Pierwsza polska książka brzmi intrygująco. Możesz zdradzić coś więcej?
Oczywiście, szykujemy książkę Łukasza Wasilewskiego pt. Szwy. To świetna powieść, nieszablonowa, odważna, z ciekawym przesłaniem, ale też z humorem. Dla nas wydanie takiej książki to duża odpowiedzialność, dlatego bardzo przykładamy się do redakcji, przekonujemy się nawzajem, zbieramy opinie. Łukasz jest bardzo cierpliwy, a ja mam nadzieję, że robimy wszystko, by efekt końcowy był jak najlepszy, a czytelnik otrzymał świetną książkę, czyli wciągającą fabułę i formę, w której będzie można odnaleźć dużo ciekawych wątków, spostrzeżeń i znaczeń. Szykujemy też jeszcze jeden polski projekt, bardzo ekscytujący, ale nie mogę powiedzieć na razie nic więcej.
Będę więc czekał na wieści i o tym drugim. Wraca tu kwestia humoru. Chciałbym zapytać, czy podzielasz moje wrażenie, że polskiej prozie współczesnej brakuje właśnie humoru? Czasy w teorii ku temu – niestety – odpowiednie, ale ni satyry nie ma za wiele, ni też większych dawek humoru.
Chyba nie jestem odpowiednią osobą, by wypowiadać się na ten temat, ponieważ nie śledzę literatury polskiej w całej jej obecnej różnorodności. Ponadto humor jest sprawą bardzo względną – każdego śmieszą inne rzeczy. Natomiast jeśli chodzi o czasy – nie wiem, czy sprzyjają satyrze. Ostatnio boję się przeglądać newsy. Są strasznie depresyjne. Polityka, tragedie, klimat – to wszystko jest bardzo przytłaczające i na mnie działa raczej przygnębiająco. Być może robi się coraz poważniej i coraz trudniej jest się z tego śmiać. Nie wiem. Ale ogólnie: humor jest bardzo trudnym rzemiosłem, w literaturze, w filmie, w serialach. Myślę, że na całym świecie jest to towar deficytowy w porównaniu z innymi gatunkami.
Jest w tym sporo prawdy, ale ja z kolei – jako miłośnik humoru czarnego – dodałbym do tego, że powoli zbliżamy się do momentu, że pozostanie już tylko śmiech. By jednak powrócić na tę jaśniejszą stronę śmiechu, zapytam tak: co Cię literacko ostatnio najbardziej rozbawiło?
Ale ja właśnie nie wiem, czy żyjemy w czasach na czarny humor. Jego założeniem jest przecież przekraczanie różnych granic. A czy dziś istnieją jeszcze jakieś granice? Poza tym wydaje mi się, że dziś naśladowanie czy obśmiewanie rzeczywistości to za mało, by zainteresować. Niestety nie mam ostatnio szczęścia do książek, które by mnie rozbawiły. To oczywiście nie znaczy, że nie są zabawne. Po prostu każdy ma swoje poczucie humoru. Tytuły reklamowane jako zabawne ostatnio mnie nie przekonały. Czy mógłbyś mi coś polecić?
Naśladowanie i obśmiewanie to za mało… To zapytam prowokacyjnie: czy czasem i literatura w ogóle to nie za mało?
Chyba trudno to jednoznacznie określić. Z jednej strony wydaje mi się, że siła literatury znów powoli rośnie, a z drugiej mam wrażenie, że jej rola w naszym kraju jest naprawdę marginalna. Mało jest literatury w dyskursie społecznym. Nie wiem, dlaczego tak jest. Na pewno powodów jest wiele.
O właśnie, dyskurs społeczny. Ciekaw jestem, czy ktoś badał spadek obecności literatury w mediach szerokozasięgowych. Czy da się w ogóle jakoś to mierzalnie sprawdzić.
Myślę, że obecności literatury w dyskursie społecznym nie trzeba mierzyć. Chyba wszyscy czujemy, że jej rola jest po prostu niewielka. Są inne czasy, inni ludzie i inni pisarze niż kiedyś.
Pociągnę temat siły literatury i zapytam pod kątem personalnym: czy jest jakaś książka, o której mógłbyś powiedzieć, że zmieniła Twoje życie?
Książki, które diametralnie zmieniły moje życie, to książki Ludvika Vaculika. Pamiętam, że kiedy usłyszałem to nazwisko, wiedziałem, że to będzie coś wielkiego. To było jeszcze na studiach. Ludvik Vaculik był człowiekiem absolutnie niezwykłym i nie potrafię opowiedzieć o swojej znajomości z nim w kilku słowach. Jego widzenie świata, wrażliwość, szczerość i genialne pióro – absolutny fenomen. Kiedy o tym myślę w kontekście dzisiejszej literatury, widzę, że powieści Ludvika Vaculika powstawały długo i ukazywały się co kilka lub nawet kilkanaście lat. Dziś autorzy często wydają książkę co rok lub nawet kilka razy w roku. Nie wiem, czy w taki sposób da się napisać coś, co przetrwa próbę czasu. Książki Vaculika wciąż są na półkach księgarskich, choć od ich wydania minęło ponad pół wieku. Czy przychodzi Ci do głowy jakaś dzisiejsza nowość literacka, która będzie na półce księgarskiej za 50 lat? Myślę, że to bardzo dużo mówi o naszym świecie i o nas.
Kilka takich nowości by mi pewnie przyszło na myśl, ale niekoniecznie z powodu wartości czystoliterackich. Pod tym kątem to mam w zasadzie jednego pewniaka, który zresztą tworzy w sposób podobny do Vaculika. Chodzi mi o Wiesława Myśliwskiego. Zaczynałem jeszcze na studiach, jako mało świadomy czytelnik głównie fantastyki, który główny nurt miał za wyniosły i nudny, a nieco przypadkiem z biblioteki wypożyczony Traktat o łuskaniu fasoli był jak olśnienie. Ale tak w zasadzie to chciałbym, żeby za te 50 lat jeszcze ktoś się książkami przejmował.
A to ciekawe, może spróbujesz je wytypować? Sprawdzimy za 50 lat. Tylko czy będą wtedy jeszcze księgarnie stacjonarne? Jeśli tak, to prawdopodobnie w zupełnie innej formie niż obecnie. Oczywiście Wiesław Myśliwski to właśnie pisarz, którego literatura powinna przetrwać próbę czasu. Lecz podobieństwo jego prozy do tekstów Vaculika jest złudne. Vaculik jest absolutnie bezkompromisowy w środkach wyrazu. Kiedy pisze Świnki morskie, nie cofa się przed niczym. Kiedy pisze Siekierę, nie cofa się przed niczym. Kiedy pisze Jak się robi chłopca – nie cofa się przed niczym. Wydaje mi się, że prozy Wiesława Myśliwskiego mają inaczej rozłożone akcenty.
Pisząc o podobieństwach, miałem na myśli wspomnianą przez Ciebie nieśpieszność tworzenia. Prozy Vaculika nie znam, ale cenię sobie i taką bezkompromisowość. A Myśliwski rzeczywiście zdaje się być raczej pod tym kątem wstrzemięźliwy.
Rozumiem. Pod względem twórczości chyba więcej łączy Vaculika z Tadeuszem Konwickim. Ponadto daty ich urodzin dzieli zaledwie miesiąc i obaj napisali swoje senniki: Konwicki Sennik współczesny, a Vaculik Sennik czeski.
Następne pytanie pokieruję właśnie w tę stronę: jak to się stało, że Ty zacząłeś się literaturą przejmować? Innymi słowy: od czego zaczęła się miłość do czytania?
Literatura była w naszym domu od zawsze. Mama, pisarka, od zawsze nam czytała i wpajała miłość do książek. Z dzieciństwa najbardziej pamiętam i najlepiej wspominam wakacje, podczas których odkryłem Karola Maya i mogłem czytać stare wydanie Winnetou na balkonie. Starsza siostra studiowała filologię rosyjską, a ja nie wyobrażałem sobie innych studiów niż filologiczne. Trochę przez przypadek wybrałem literaturę czeską – oczywiście jeśli cokolwiek w naszych życiach dzieje się przez przypadek. W pracy zawodowej nie zawsze zajmowałem się literaturą, ale w końcu odnalazła mnie ona ponownie. Żona dostała od koleżanki czeskie wydanie Ostatniej arystokratki i od razu wiedzieliśmy, co z nią zrobić. Przeczytałem książkę w sobotę i czekałem jak na szpilkach do poniedziałku, żeby od razu zadzwonić do pana Bocka z pytaniem, czy prawa autorskie do polskiego wydania są wolne. Zadzwoniłem o dziewiątej rano. A pan Bocek spytał, czy dzwonię z radia i czy to jakiś dowcip. Godzinę później siedzieliśmy razem w biurze zamku, bo pan Bocek mieszka cztery kilometry ode mnie. Sam powiedz, czy to można nazwać przypadkiem?
U mnie książki też były w domu obecne, ale sam byłem przez długi czas mocno oporny – rozkręciłem się dopiero w liceum. Ale przecież nie o mnie tu mamy rozmawiać. Świetna ta historia z Bocka bliskością. Czy to chodzi o zamek w Miloticach, na którym jest kasztelanem? Osobiście ciekaw jestem też niemiernie perypetii tłumaczeniowych. Czy w momencie tego spotkania miałeś już doświadczenie z przekładem?
Tak, to dokładnie ten zamek. Miałem doświadczenie z tłumaczeniami. Prowadziliśmy czasopismo „Pan Slawista” i jego nakładem ukazały się Świnki morskie i Bajka o Raszku. Tłumaczyłem też Hrabala. Ale oczywiście dziś moje doświadczenie jest dużo większe.
Przyznam od razu szczerze, że chciałem tylko podprowadzić Cię pod pytanie kolejne, które brzmi: a jak to się stało, że tłumaczem się stałeś? Był to krok zaplanowany, wypracowany czy może kwestia wykorzystania okazji?
Właściwie to nie był przemyślany krok. Najpierw po prostu uznałem, że Świnki morskie to zbyt dobra książka, by miała nigdy nie pozostać przetłumaczona na język polski, więc postanowiłem ją przetłumaczyć. To nie był na pewno doskonały przekład, ale spotkał się z ciepłym odbiorem. Potem pojawiły się kolejne teksty. Ale wszystko przychodziło spontanicznie, bez planowania. To dojrzewało we mnie i w pewnej chwili ułożyło się w całość, nie pozostawiając mi tak naprawdę żadnego wyboru.
Tłumacz bez wyboru… Podoba mi się to. Ciekaw jednak jestem, jak postrzegasz sytuację tłumacza w polskim światku wydawniczym. Zwłaszcza z perspektywy niejako podwójnej, bo i bezpośredniej, i wydawcy. Czy odważyłbyś się w dzisiejszych warunkach na pracę pełnoetatowego tłumacza literackiego?
Na pewno nie chciałbym pracować tylko jako tłumacz, który po prostu otrzymuje propozycje lub zlecenia. Mam taką osobowość, że muszę podejmować decyzje, ciągle coś obmyślać, ulepszać. W mojej pracy świetne jest to, że sam mogę wybierać naszych autorów i to naprawdę mnie cieszy. To bardzo ciekawa praca, ciągle coś się dzieje.
No to rzeczywiście pasuje to świetnie do roli prowadzącego wydawnictwo. Pozwolę sobie jednak zapytać: skoro taka aktywność i ruch, to co poza książkami? Co robisz, gdy nie robisz w książkach?
Wiesz, tak naprawdę wszystko toczy się wokół książek: trzeba je znaleźć, przeczytać, skontaktować się z autorem lub agentem, wynegocjować warunki, podpisać umowę, przetłumaczyć, zlecić redakcję, korektę, okładkę, zaplanować promocję, zorganizować druk, dystrybucję, reklamę, rozliczyć sprzedaż… i oczywiście większość z tych czynności to wiele mejli, mnóstwo dokumentów. Nigdy bym nie pomyślał, że wydawnictwo takie jak nasze potrzebuje tylu dokumentów. Ale oczywiście nie narzekam, mamy świetny zespół i świetnych autorów, więc idzie nam coraz lepiej. Jeśli do tego dodam, że mam trójkę małych dzieci, to sam widzisz, że nie wiem, co to nuda. Czasem naprawdę trudno wykroić czas na sen, ale nie narzekam i nie wyobrażam sobie bezczynności.
Oj, zdecydowanie. Ja mam dwójkę i nie prowadzę tylko bloga, a i ja na nudę nie narzekam. Piszesz o świetnym zespole – czy jest według Ciebie jakaś rola w tym mechanizmie, która jest nie dość doceniana?
Tak, oczywiście. Wypracowane schematy są bardzo ważnym czynnikiem ułatwiającym pracę. Mają zastosowanie nie tylko w wydawnictwie czy szerzej pojętej produkcji, ale chyba w większości dziedzin: w sporcie, w muzyce. Dzięki wypracowanym schematom każdy zna swoje zadania i może się na nich skupić. Nie wyobrażam sobie, że każdą książkę mielibyśmy przygotowywać w innym składzie. Nasz zespół formował się kilka lat i mam nadzieję, że nasz obecny skład pozostanie niezmienny, bo naprawdę świetnie się rozumiemy i uzupełniamy.
Na koniec mam pytanie nieco luźniejsze, choć niekoniecznie łatwe, i pororocznie adekwatne: gdyby ktoś chciał się wybrać na nieoczywistą wyprawę literacką do Czech, jaką trasę byś mu wyznaczył?
Na pewno nie polecałbym centrum Pragi, ponieważ jest tak zatłoczone, że na Moście Karola często nie widać, że idzie się po moście. Polecam Morawy Południowe – przede wszystkim Milotice i tamtejszy zamek, w którym kasztelanem jest Evzen Bocek. Można tam zobaczyć zamkową kuchnię, ogród i inne miejsca znane nam z książek pana Bocka, nawet domek ogrody pana Spocka. Jest tam też mnóstwo innych zamków, basenów, winiarń, tras rowerowych – każdy znajdzie coś dla siebie. Polecam też Lipnice nad Sázavą – miejsce, w którym ostatnie lata życia spędził Jaroslav Hašek. Jego domek – skromne muzeum i opuszczony grób pozostaje w smutnym kontraście do pozycji tego autora w literaturze światowej. Książki Jaroslava Haška wciąż są wydawane, doczekują się nowych przekładów, otrzymują wielotysięczne dotacje, natomiast na malutkim cmentarzu leży Jaroslav Hašek, który umierał w biedzie, zapomnieniu, bezradności i samotności. Wizyta u Jaroslava Haška uczy pokory.
█║▌│ █│║▌ ║││█║▌ │║║█║ │║║█║
Mam nadzieję, że Mirosław Śmigielski wydał Wam się tak ciekawym rozmówcą, jak i mi. Może nawet macie do niego jakieś pytania? Ja na pewno mam do Was. Czytaliście coś od Starej Szkoły? Znacie cykl arystokratyczny? A co mi byście polecali?
Ludzie zwiedzają zabytki tylko dla zabicia czasu, bo telewizji nie da się oglądać przez cały dzień, a wytrzymanie z małymi dziećmi w trzypokojowym mieszkaniu przez cały weekend jest niewykonalne.
[Evžen Boček, Ostatnia arystokratka]
Ambrose
Świetna rozmowa, którą przeczytałem z prawdziwą przyjemnością. O wydawnictwie Stara Szkoła słyszałem, ale przyznaję, że jak dotąd nie nabyłem żadnej z ich książek. Ale po tym wywiadzie mam zamiar to zmienić, choćby po to, by docenić ogrom pracy włożony w prowadzenie całego przedsiębiorstwa. Miło jest mieć świadomość, że ciągle nie brakuje ludzi, którzy do swojej pracy podchodzą z taką pasją i zaangażowaniem.
A rozmowę czytało mi się tym przyjemniej, że natknąłem się na kilka ciekawych akcentów – ja także natknąłem się przypadkiem na „Traktat o łuskaniu fasoli” w lokalnej bibliotece w wieku młodzieńczym, a lektury książek Karola Maya umilały mi niejedne wakacje, kiedy zaczynałem przygodę z literaturą. Bardzo zaciekawiła mnie też postać Vaculika. „Świnki morskie” mignęły mi na niejednym blogu, ale nie sądziłem, że to aż tak intrygująca powieść.
pozeracz
Chwała niech będzie bibliotekom! I osobom, które doceniają dobrą literaturę nim my zaczniemy 😉
Z jednej strony współcześnie na taki idealizm można by patrzeć z pobłażaniem, ale mi się podoba. I jakoś tak zresztą pasuje to wydawania książek.
Zaczytana Wiedźma
Bardzo przyjemnie się czytało, nawet o tak późnej godzinie. Wywiady to taka mila odskocznia dla mnie.
pozeracz
Bardzo mi słyszeć/czytać. Będą następne. Mogę nawet zdradzić, że dwa są w trakcie.