Pierwszym tom Cyklu Barokowego był dziełem bardzo specyficznym. Była to książka, która w atrakcyjny dla czytelnika sposób potrafiła połączyć całe zatrzęsienie wątków i tonę informacji z zakresu nauki i ekonomii ze szczątkowymi ilościami akcji. Ta paradoksalna mieszanka była strawna głównie dzięki erudycji autora. Czy Zamęt powtarza ten wyczyn, czy może tytuł jest nazbyt trafny?

zamęt stephenson

Ostatnie lata XVII wieku i początek XVIII to okres w historii, który można śmiało określić „ciekawymi czasami”1. Odkrycia naukowe, wynalazki, wojny i spiski to chleb powszedni tych czasów. W Żywym srebrze czytelnik był świadkiem początków Oświecenia, Zamęt pogłębia obraz tej epoki. Dla Jacka Shaftoe, wagabundy o wielu przydomkach, jest to czas ciekawy właśnie w duchu wspomnianego wyżej chińskiego porzekadła. Po spektakularnych wyczynach z pierwszego tomu przyszedł czas na niezbyt spektakularną niedolę – Jack dostał się do niewoli i został galernikiem. Gdy wróciły do niego zmysły, które niemal postradał przez chorobę, przekonał się, że towarzysze jego niedoli to osobowości oryginalne i utalentowane. Nie pozostało im nic, jak opracować Plan. Tymczasem we Francji Eliza również nie może narzekać na nudę: walczy o umocnienie pozycji na dworze, planuje zemstę i próbuje ochronić swoje urodzone w tajemnicy dziecko.

Pierwsza część cyklu koncentrowała się na nauce i polityce (z lekką przewagą tej pierwszej), Zamęt odchodzi zaś od tych proporcji. Główną częścią fabuły jest bowiem opowieść łotrzykowska. W Żywym srebrze część przygód Jacka wpisywała się w ten motyw, lecz teraz stanowi to główną część powieści, przeplataną czasem perypetiami Elizy. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że wątek przygodowy nie do końca autorowi się udał. Czytelnik może odnieść tu jednocześnie wrażenie, że ta część jest zbyt rozwleczona i dzieje się w niej zbyt wiele. Ten paradoks wynika z połączenia mnogości postaci, zdarzeń i miejsc z niepotrzebnym przedłużaniem przestojów pomiędzy kolejnymi eskapadami. Jeśli zaś chodzi o towarzyszy awanturnika, Zamęt cierpi na klęskę urodzaju – Shaftoe spotyka wielu ciekawych bohaterów o często fascynujących biografiach, lecz żaden z nich nie wybija się ponad innych i nie wpływa znacząco na historię. W dodatku nagromadzenie przypadków i zbiegów okoliczności sprawia wrażenie, że momentami autor nie miał pomysłu, jak popchnąć akcję do przodu.

Znacznie lepiej jest natomiast w przypadku rozdziałów skoncentrowanych na Elizie. Tym częściom najbliżej jest do Żywego srebra. Czytelnik znów może doświadczyć kunsztu Stephensona, który potrafi uczynić monologi dotyczące polityki i ekonomii naprawdę zajmującymi i znaleźć dla nich miejsce w powieści. Niezbyt dobrze o Zamęcie świadczy jednak to, że te fragmenty są o wiele bardziej ciekawe od awanturnickich perypetii Jacka. W tej części jednak najlepiej da się odczuć to, co przyciągało w pierwszej części Cyklu Barokowego: bogactwo historyczne i rozmach. Ilość ciekawostek, drobiazgowość i dbanie o szczegóły zapewniają czytelnikowi doskonały wgląd w czas, w którym historia zaczęła przyspieszać. Ten literacki natłok może być jednak przytłaczający – ilość informacji przekazywanych przez autora bywa trudna do przyswojenia.

neal stephenson

Zamęt nie jest powieścią słabą, jest jednak słabszy od Żywego srebra. Przeniesienie fabularnego środka ciężkości na wątek łotrzykowski nie wyszło Stephensonowi na dobre. Zatrzęsieniu miejsc i postaci nie towarzyszy bowiem napięcie. Natomiast część poświęcona Elizie oraz umiejętne przekazywanie wiedzy o mechanizmach historii i ekonomii sprawiają, że czuć ducha pierwszej części. Jeśli Żywe srebro nie wywarło na Tobie dużego wrażenia, nie sięgaj po Zamęt. Jeśli jednak pierwszy tom Cyklu Barokowego wpasował się w Twoje gusta, sięgaj śmiało.

Nic dziwnego: Turcy, Maurowie czy kimkolwiek byli ci barbarzyńcy mieli w głębokiej pogardzie flety, wiole, teorbany i inne przyrządy wytwarzające miłe dla ucha tony. Ich orkiestra składała się z bębnów, talerzy i potwornego mrowia wojennych obojów, wykutych z mosiądzu i zaopatrzonych w jazgoczące zgrzytliwie stroiki. Jej koncert do złudzenia przypominał odgłosy zbrojnego szturmu na dzwonnicę zamieszkaną przez stado szpaków.
– Powinienem pokornie przeprosić wszystkich poznanych w życiu Szkotów! – zawołał. – Nie jest prawdą, że grają najpaskudniejszą muzykę na świecie!