Usiądźcie wygodnie, rozgośćcie się i posłuchajcie. Oto mam dla Was opowieść zaskakującą, pouczającą i krótką. Jest to historia z morałem i do refleksji skłaniająca. I nie chodzi mi wcale o dzieło Tomasza Spella. Clou wstępu jest bowiem takowe: warto jest się czasem dać zinfluensować. W pewnym bowiem odcinku podcastu Czytu Czytu współprowadząca go Katarzyna Czajka (znana pewnie lepiej jako Zwierz Popkulturalny) zachwalała pewien komiks. Peany te gdzieś osiadły na mym podczaszkowym strychu i przy komponowaniu listy potencjalnych prezentów urodzinowych na wierzch wylazły. Taką oto drogą trafiła do mnie Zasada Trójek.

zasada trójek

Wbrew semantycznym instynktom Zasada Trójek to… miasto. Jest to metropolia przepełniona magią, groteskowymi stworami i pokręconymi dzielnicami. Dom Szczęścia, Przeklęta Dzielnica czy też Nigdzie czekają! Nie wszyscy jednak są tu szczęśliwi Rubin i Honor kroczą od osobistej porażki do osobistej porażki. Są o krok od wyprowadzki – chcą rzucić wszystko i zacząć od nowa w innym miejscu. Jednak wszystko psuje Alfa, przyjaciółka Rubina z dzieciństwa, odwieczne źródło jego porażek. Musi ją pokonać, musi udowodnić sobie, że jest coś wart. Za wszelką cenę?

Tym co na pierwszy rzut (nawet niewprawnego) oka wyróżnia komiks Spella jest styl ilustracji. Przypomina on rysunki Baranowskiego czy też znaną z Cartoon Network animację Pora na przygodę!, ale ma swój charakterystyczny sznyt. Łączy on pastelowe odcienie z surrealistycznymi, momentami groteskowymi, formami, aby wywołać atmosferę przypominającą sen, ale jednocześnie osadzoną w rzeczywistości. Może zabrzmi to górnolotnie, ale Zasada trójek jest doskonałym dowodem na potencjał tego medium. Jest to popis wyobraźni i dająca do myślenia opowieść wyciskająca, ile tylko się da z tej formy przekazy artystycznego.

Zasada Trójek to dzieło pełne pięknych i przemyślanych paradoksów. Chociaż fantazyjne ilustracje i fantastyczna feerią barw zdobiona sceneria mogą sugerować, że jest to opowieść dla młodszych czytelników, komiks porusza złożone tematy, takie jak (chora) ambicja, systemy gospodarcze i tożsamość. Magiczne pojedynki i groteskowo-fascynujące profesje są tu płótnem, na którym Spell prezentuję historię o szukaniu siebie i niekoniecznie miłych odkryciach z tego wynikających. Sama fabuła skupia się na ostatecznej magicznej walce Rubina z Alfą, ale w miarę rozwoju akcji tworzy się tu fascynujący trójkąt pragnień i zależności między głównymi bohaterami. Osobiste cele przeplatają się, kolidują i bolesne tarcia powodują. Emocjonalna głębia postaci, zwłaszcza dynamika związku Rubina i Honor, potrafi czytelnika szarpnąć za trzewia. Jest tu zarówno miejsce na introspekcję, jak i efektowne, wielopanelowe sceny akcji.

Na koniec dodam tylko osobiście i pierwszoosobowo, że mnie najbardziej oczarowały całostronnicowe panele. Połączenie bogactwa imagacyjnego, kolorystycznego i szczegółowego sprawia, że chce się przyglądać każdemu fragmentowi takiego kadru i szukać smaczków. Osoby obyte komiksowo lub też ogólnie popkulturowo otrzaskane będą mogły też sprawdzić, czy skutecznie wyłapały inspiracje i nawiązania. Zasada Trójek zawiera ich bowiem niemało, a autor część z nich wymienia i opisuje na swojej stronie. W tym aspekcie ciekawie można sobie ją zestawić z komiksami Nicka Drnaso.

spell tomasz

Po lekturze powyższego tekstu jest to jasne i przejrzyste, ale ku powinnościom ostatniego akapitu napiszę i tak: Zasada Trójek to komiks prześwietny i pędzić po niego należy. Tomasz Spell połączył przebogaty, pełen szczegółów i kolorów styl z historią mieszającą akcję z tematami poważnymi. I czegóż by więcej chcieć?

Czasami ciężko pracujesz, dajesz z siebie wszystko, a i tak nie osiągasz celu, nie ważne, ile razy byś próbował. Czasami po prostu sięgasz sufitu swoich umiejętności i zwyczajnie nie masz szansy konkurować z lepszymi od siebie. Czasami przeszkoda nie staje na twojej drodze tylko po to, żeby cię czegoś nauczyć i dać ci szansę zatriumfowania. Czasami przeszkoda po prostu istnieje. I co najgorsze – jest obojętna na twoją egzystencję.
O tym właśnie jest Zasada Trójek. Lubię ją nazywać anty-shonenem.

[Tomasz Spell, na blogu Kreskotok]