"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Kolejna cegła w czwartej ścianie, czyli o post/auto/meta w fikcji

W poprzednim wpisie napisałem, że niektóre z opowiadań zyskałyby na większej dawce autorskiej odwagi. Bardzo możliwe, że to stwierdzenie wynika z mej słabości do literackich eksperymentów i dziwactw. Bardzo lubię przysiąść do tradycyjnej powieści, ale nie ukrywam, że przedimki „post” i „meta” przyciągają mnie intensywnie. Lubię zabawy konwencją, wywracanie motywów na lewą stronę i mruganiem okiem do czytelnika. Takie praktyki wymagają od autora nie tylko odwagi, ale i umiejętności. Łatwo bowiem przeszarżować, a w dodatku grupa odbiorców jest zawężona. Postanowiłem więc podzielić się kilkoma ulubionymi przykładami z krainy metafikcji, autotematyzmu i postmodernizmu.

Na początek jednak skrótowe tło, czyli o co w ogóle chodzi z tymi metami i ścianami. Termin „czwarta ściana” wziął się z teatru, gdzie to oznacza symboliczną granicę pomiędzy sceną a widzami. Trzy pozostałe ściany są fizyczne, a ta stanowi element konwencji, która bywa przełamywana już od czasów starożytnej Grecji. W czasach antycznych aktorzy wstrzymywali inscenizację, by rozpocząć dialog z widzami. W innych dziedzinach sztuki burzenie czwartej ściany przybiera formę zwrotu ze strony autora lub postaci, która sygnalizuje świadomość tego, że jest obserwowana. Praktyka ta zahacza o i zazębia się z metafikcją i postmodernizmem. O tym drugim nie będę teoretyzował, gdyż jeśli ktoś pisze, że wie, czym jest postmodernizm, to znaczy, że nie wie, czym jest postmodernizm. Metafikcja to inaczej literatura mówiąca o literaturze – w szerokim ujęciu chodzi o grę z innymi utworami lub z konwencją literacką, a w węższym mamy do czynienia z autotematyzmem. Twórcą tego ostatniego pojęcia jest Artur Sandauer i oznacza ono po prostu zawarcie w dziele odwołań do niego samego.

Nim przejdę to sedna wpisu zaznaczę tylko, że – jak to często bywa – sztuka wyprzedzała teorię. Już jedna z pierwszych klasycznych powieści, Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manchy, zawiera elementy, które można określić jako postmodernistyczne i metafikcyjne. Podobnie jak i wspomniane poniżej dzieło Laurence’a Sterne’a wydawane w latach 1759-67.

♦ ♦ ♦

Życie i myśli JW Pana Tristrama Shandy
Laurence Sterne

Źródło: Wellcome Library, London. Wellcome Images

Tristram Shandy w swej jaśniewielmożności uważa się za wyjątkowego pechowca i usiłuje ukazać swe niedole, spisując biografię. Bardzo szybko okazuje się, że nie jest to wcale tak proste zadanie. Dygresje, anegdoty i powtórzenia wypełniają większość książki, a Shandiemu udaje się dotrzeć jedynie do wczesnego dzieciństwa. Powieść ta jest jednak nie tylko swoistym komentarzem do procesu tworzenia dzieła literackiego, ale też stanowi zabawę formą. Nie brak tu elementów graficznych, pustych stron i innych formalnych wyskoków.

Warto też obejrzeć ekranizację powieści – nie jest to kino wybitne, ale za to za pomysłem. Film opowiada bowiem o kręceniu ekranizacji powieści, czyli meta2.

ŚNIADANIE MISTRZÓW
Kurt Vonnegut

Kurt Vonnegut jest jednym z niewielu autorów, którzy wpisują samych siebie do swoich powieści. Bardzo rzadko się zdarza by robił to autor wybitny. O ile to w Rzeźni numer pięć znaleźć można najbardziej pamiętne fragmenty z udziałem autora, to w Śniadaniu mistrzów jest on obecny dużo bardziej wyraziście. Zresztą pierwsza powieść jest quasi-biograficzna, a w drugiej Vonnegut wpisuje się w świat własnej fikcji. Obserwuje stworzonych przez siebie bohaterów, stawia się w roli stwórcy tego świata, a jednocześnie daje mu się zaskoczyć. Jest stwórcą niezbyt wszechmocnym, momentami wręcz bezsilnym.

Zagubiony w labiryncie śmiechu
John Barth

Zbiór czternastu opowiadań Johna Bartha to dość przystępny wstęp do literatury postmodernistycznej. Nietypowi narratorzy, oryginalne perspektywy i odwołania do literatury. Pierwszy mój kontakt nieteoretyczny a czytelniczy z tym autorem miał miejsce na zajęciach z czytania tekstów literackich. Prowadząca zajęcia dała nam do przeczytania Podróż po nocnym morzu. Zdradzę w ukryciu, że narratorem jest tu plemnik . Co ciekawe – w mojej grupie byłem jedynym przedstawicielem płci bardziej owłosionej i jako jedyny odgadłem tę tożsamość. I żeby nie było, że autorowi chodziło tylko o szok czy tani żart, gdyż samo opowiadanie jest bardzo dobre i pełne ontologicznych rozważań. Opowiadania Bartha to literacka, autotematyczna zagadka – trzeba lubić takie zabawy, by się w pełni cieszyć tym zbiorem.

Czerwone koszule
John Scalzi

Dla każdej osoby, która choć trochę zna realia serii Star Trek, tytuł tej książki będzie bardzo znaczący. Odwołuje się on bowiem do tego, że we wczesnych seriach „szeregowi” załoganci statków Federacji, ubrani właśnie na czerwono, ginęli prędko i masowo na różnych misjach. Powieść Scalziego wykorzystuje ten motyw i przekształca go w pastisz z ciekawą woltą fabularną. Na całe szczęście do docenienia książkowego humoru wystarcza bardzo ogólna znajomość prawideł tworów science-fiction. Autor umiejętnie połączył humor z krytyką scenariuszowych skrótów i doprawił to akcją. Lektura sprawia sporo frajdy i jest niezłym przykładem na zabawę ze zgranymi motywami.

Na marginesie – powyżej widnieje okładka wydania amerykańskiego, gdyż Polska była tragicznie niedopasowana i nawet sam autor się nieco z niej podśmiewywał.


John Barth głosił w swej słynnej Literaturze wyczerpania „zużycie się pewnych form lub wyczerpanie pewnych możliwości”. Wydaje mi się, że powyższe książki – choć różnorodne tonem i kalibrem – pokazują, że wszelkie plotki o śmierci literatury były i są przesadzone. Nadal pisane są prześwietne powieści klasyczne, a do tego nie brak autorów podążających ścieżkami eksperymentalnymi. Nie brak też czytelników dla obu. A jak to Wami bywa, o odwiedzający bloga tego? Lubicie zabawy post/meta? Macie swoich ulubionych przedstawicieli? Czy może raczej stronicie od takich wyskoków?

Siedzący najbliżej Billy’ego Amerykanin jęczał, że wysrał już z siebie wszystko oprócz mózgu. Po chwili dodał:
– O, teraz idzie. – Miał na myśli swój mózg.
To był autor tej książki. To byłem ja.

[Kurt Vonnegut Jr., Rzeźnia numer pięć]

Poprzedni

Mieszanka momentami boska, czyli antologia „Zabawa w boga”

Następne

Znak towarowy zastrzeżony, czyli „Rozpoznanie wzorca” Williama Gibsona

8 komentarzy

  1. Ciekawe tytuły, godne odnotowania. Ja ze swojej strony mogę polecić „Niesztukę” Pétera Esterházy’ego (sporo rozważań i dywagacji na temat literatury i etapów powstawania dzieła oraz poświęconych interakcji autora i odbiorcy) oraz „Jedyne wyjście” Witkacego (dzieło-manifest, w którym Witkacy wykłada swoje poglądy na literaturę i sztukę; do kompletu kilka genialnych apostrof ).

  2. Tyle nieznanych mi tytułów… (No dobra: trzy). Dzięki <3

  3. Czekaj, czekaj… Z tym Vonnegutem to jest jeszcze bardziej poplątane. Na przykład do urban legend, że Kilgore Trout jest wzorowany na Tedzie Sturgeonie przyczynił się sam Vonnegut, który to KT, jak można mniemać, jest jednak po części alter ego samego Vonneguta.
    Jak jeszcze dorzucimy takie coś http://www.pjfarmer.com/trout.htm to mętlik robi się coraz większy. Oczywiście na dobrą sprawę wielu pisarzy Złotego Wieku jest jakimś tam duchowym antenatem KT. Pewnie i Dick by się załapał, chociaż jego odjazd był zdecydowanie jeszcze głębszy 😀

    • pozeracz

      Ciekawie się śledzi takie ścieżki. Zresztą widzę, że fabuła „Venus on the Half-Shell” to hołd dla Douglasa Adamsa. No i ta okładka!

  4. Czepiam się książek

    „Jeśli ktoś pisze, że wie, czym jest postmodernizm, to znaczy, że nie wie, czym jest postmodernizm” – genialne 😉 Cały artykuł świetny. Z wymienionych przez ciebie książek czytałam tylko Vonneguta, którego ubóstwiam, ale na pewno sięgnę po Bartha, bo zaintrygował mnie opis tego zbioru. Jeśli o potyczki z postmodernistami chodzi akurat czytam „Nagi lunch” Burroughsa. Nie wiem czy przebrnę, ostrzegali mnie, trzymaj się z dala, ale się uparłam 😉 Za postmodernizm uznaję też prozę Borgesa i Cortazara. Obaj byli genialni, nieco lepiej ich rozumiem niż resztę 😉

    • pozeracz

      Ja Burroughsa jeszcze nie czytałem, ale oglądałem ekranizację i była to nie lada przygoda. Postmodernizm miewa różne natężenia i czasem przejawia się tylko w pewnych wątkach, zabiegach, ale ja nieodmiennie mam do niego słabość. Ale wiąże się to też z tym, że lubię się literacko „zmęczyć”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén