Swego czasu popełniłem na sentymentalny wpis o książkach mego dzieciństwa. Wspomniałem w nim, że tak właściwie rozczytałem się dopiero w liceum i rzeczywiście tak było. W szkole podstawowej miałem krótką fazę na Pana Samochodzika, ale większość wolnego czasu poświęcałem albo na przeróżne swawole z kolegami lub granie na C64. Czas wielkiej zmiany, krytycznej korekty nadszedł w roku 1998.
Ciekawe jest to, że nie pamiętam, od czego dokładnie się zaczęło. Czy była to rozmowa z kolegą jeszcze z podstawówki, który zachwalał, a potem pożyczył mi Kosiarza Pratchetta? A może ojcowskie nagabywania? A może to ciocia? Albo któryś z kolegów z liceum, którzy pożyczali mi Pratchetta, Carda, Tolkiena czy też Rowling? Albo zaczytana trójka ciocia-bibliotekarka, wujek i kuzyn, od których pożyczyłem m.in. Odyseję kosmiczną 2001? Nie wiem. Wiem za to, że bardzo ważne były wakacje między pierwszą a drugą klasą liceum, gdy ciocia z wujkiem zrzucili na mnie i tatę efekty poremontowych porządków książkowych – innymi słowy: dostaliśmy cała furę książek.
Gdy tak patrzą na to z perspektywy czasu, to wychodzi na to, że miałem całkiem sporo osób życzliwych memu czytelnictwu i wyłącznie ma przekora sprawiła, że zacząłem czytać stosunkowo późno. Jednocześnie widzę, że książek tych było całkiem sporo, więc postaram się skupić na tych kluczowych oraz na powodach ich ważkości. Kolejne spostrzeżenie jest zaś takie, że nie dziw, że mnie czytanie wciągnęło, skoro zaczynałem od takich powieści.
Władca Pierścieni
J.R.R. Tolkien
Pozycja pierwsza jednocześnie nie powinna dziwić i dziwić może. Nie powinna, gdyż cykl Tolkiena wiele osób napotyka na początku czytelniczej drogi. Może zaś dziwić, gdyż nie jest to najbardziej przystępne z dzieł ważnych dla fantastyki. A mnie pochłonęło od samego początku. Często wskazuje się, że pierwsze strony to dłużyzna, nuda i hobbity, a dla mnie to była magia i ciepło ogniska dzielonego z dzielnymi wędrowcami.
Kosiarz
Terry Pratchett
Tu powód jest oczywisty: humor, humor i humor. Ścieżka lekturami wyłożona rzadko daje okazję do śmiechu, a i w literaturze ogółem podgatunki humorystyczne stanowią raczej margines. Dlatego też tak cudnie było śmiać się do rozpuku w trakcie czytania. A z czasem jeszcze okazało się, że nie jest to wcale śmiech dla śmiechu, a i refleksji służyć może.
Czarnoksiężnik z Archipelagu
Ursula K. Le Guin
Młody bohater trafia do szkoły dla magów i musi zmierzyć się ze swoimi błędami… Do którego niezbyt pewnego siebie nastolatka by to nie trafiło? Pierwsza część cyklu Le Guin pokazała zresztą młodemu Pożeraczowi, że nawet literatura dla młodszych (choć nie tylko) może nieść ze sobą wartości nie tylko rozrywkowe. Choć była to też fascynująca przygoda. I nie wiedzieć czemu ciągle dla mnie wraca fragment z Yarrow i Murre.
Harry Potter
J.K. Rowling
Tu z kolei mamy do czynienia z podobnymi motywami jak powyżej, ale w nieco mniej jakościowym wydaniu. Czytanie przygód Pottera dawało mi sporo frajdy, ale pod względem mego czytelnictwa dużo ważniejsze było dla mego umiłowania czytania w oryginale. Uczęszczałem co prawda do klasy niemal dwujęzycznej, ale to właśnie czytanie prozy Rowling pokazało mi, że można, że wcale tak trudno nie jest. Tak to na mnie podziałało, że krótko potem kupiłem Executive orders, czyli 1000 stron od Toma Clanciego.
Gra Endera / Siódmy syn
Orson Scott Card
Orson Scott Card potrafił stworzyć bohaterów, którym młody Pożeracz kibicował bardzo mocno przez tom nie jeden i nie dwa. Młodzi, utalentowani, a jednocześnie nie pozbawieni skaz. A w dodatku mieli niezwykle interesujących antagonistów. Zresztą Siódmy syn to przykład jednego z bardziej oryginalnych wizji „złego”, jakie dane mi było napotkać. Proza z przesłaniem w bardzo atrakcyjnym wydaniu.
Mógłbym tu zresztą dopisać cała furę innych dzieł Carda – od Planety spisek z poprzedniego wpisu, przez słowiańsko bajkowe Oczarowanie aż po Badaczy czasu. Przez długi czas miałem zamiar przeczytać wszystko-wszystko Carda i hopla na punkcie jego książek miałem.
NUMA
Clive Cussler
Ach, ten Dirk Pitt i jego szmaragdowe oczęta! Dobra, dobra. Nie wzdychałem do Pitta, ale kumpel z niego byłby niezły. Co prawda wszystkie książki Cusslera pisane były na jedno kopyto, motywy powtarzały się w sposób nieunikniony, ale frajdy było z czytania co niemiara. Były tajemnice, złowrogo schematyczni antagoniści, nieco historii, szybkie samochody i bezczelnie pewny siebie acz inteligentny protagonista. I znów – czego więcej może chcieć nastolatek? Cussler pokazał mi, że czasem literatura może być po prostu rozrywkowa. Nothing more, nothing less.
Na koniec w ramach ciekawostki dodam jeszcze, że spora część tego czytania nastąpiła we wspomniane we wstępie wakacje. Przez bite dwa miesiące memu zaczytaniu towarzyszyła płyta Themes Vangelisa. Nie słuchałem nic innego. Do dziś niektóre utwory z tego albumu kojarzą mi się z konkretnymi momentami z książek.
Oczywiście położenia Alvina nie poprawiał fakt, że Biblia wydawała mu się bardzo zabawna i to w najbardziej nieodpowiednich momentach. [Orson Scott Card, Siódmy syn]
Leżę i czytam
O, czyli jednak remonty mogą mieć pozytywne skutki uboczne! 😉
Mam zaległości. Całą masę, jeśli chodzi o sci-fi i pokrewne. Ale skoro od tego zacząłeś swoją książkową przygodę i tak skutecznie Cię „trzyma”, to powyższą listę potraktuję jako rekomendację dla siebie. Chociaż, gdy kiedyś zdecyduję się w końcu zaprzyjaźnić z gatunkiem, zacznę od Lema.
pozeracz
Remonty są najdoskonalszym sposobem na uświadomienie sobie jak ciężki (dosłownie) jest żywot mola książkowego.
A co do zaprzyjaźniania z gatunkiem – czytelnikowi bardziej otrzaskanemu poleciłbym inny zestaw lektur albo choć znacznie go uzupełnił. Ale Lem na pewno, by w tym uzupełnieniu się znalazł.