"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Spotkanie z książką to przygoda, czyli wywiad z Jarosławem Czechowiczem z „Krytycznym okiem”

Co prawda wstępnym założeniem moich inicjatyw blogowo-promocyjnych było wyłuskiwanie tych blogów, które rzeczywiście na promocji mogą skorzystać, ale z czasem uznałem, że warto też pokazać te osoby, które sukces już odniosły. Stąd też wziął się wywiad z wielkobukową Olgą, władczynią patronatów. Dziś zaś z przyjemnością prezentuję rozmowę z blogerem, który z niezłomną regularnością oraz częstotliwością publikuje recenzje i ma ich na koncie już ponad tysiąc dwieście, współpracuje z wieloma wydawnictwami i patronaty regularnie zdobywa i ma ich ponad sto, to jeszcze niedawno wydał drugą książkę. Gdy napiszę, że to zbiór wywiadów wydany przez wydawnictwo Od deski do deski, to stanie się jasne, że chodzi o Jarosława Czechowicza z bloga Krytycznym okiem.

krytycznym logo

Kluczowe liczby podałem już powyżej, a tu kilka słów gwoli ciut bliższego przedstawienia rozmówcy. Jarosław Czechowicz jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którym to ukończył filologię polską oraz Podyplomowego Studium Dziennikarstwa i Komunikacji Medialnej. Był jurorem konkursu literackiego Wydawnictwa Znak To się musi POWIEŚĆ, a publikował w artPAPIERZE, sZAFie, Portrecie, na biblioNETce, Independent.pl i innych. Do tego prowadzi spotkania autorskie, a czasem i udziela wywiadów – i to nie tylko blogowych. Sam blog ma zaś na koncie kilka nagród i wyróżnień.


O ile archiwum twojego bloga jest kompletne, to prowadzisz go ponad 10 lat. Jaką drogę przeszedłeś jako recenzent przez tę dekadę?

Bardzo dużo się zmieniło. Przede wszystkim w moim patrzeniu na to, jak mam pisać i ku jakiemu odbiorcy się zwracać. Powtarzam to, co powiedziałem kiedyś w radiowej Dwójce: pierwsza setka recenzji ma służyć temu, żeby wypracować własne warsztat i styl. Przy kolejnych setkach zaczynasz rozumieć, do kogo i jak chcesz pisać. Myślę, że od trzech lat recenzuję bardziej świadomie i jestem osobą, która nie narzuca poglądów, a jedynie daje sugestie. Teksty z ostatnich lat są także bardziej dopracowane w tym sensie, że nie wrzucam ich na bloga od razu po napisaniu, na fali ekscytacji. Każda recenzja „stygnie”, musi swoje odleżeć. I jest czytana kilkakrotnie przed publikacją. Choćbyś nie wiem jak długo dopieszczał własny tekst, zawsze znajdzie się w nim coś, co wychwyci obce oko i co trzeba skorygować. Dlatego też od pewnego czasu wszystkie moje recenzje poddaję zewnętrznej korekcie. Zmierzam ku profesjonalnemu prowadzeniu Krytycznym okiem, choć z samą stroną nie chce mi się nic robić i prawdopodobnie będę już zawsze pisał na platformie Bloggera, a nie na własnej WWW.

W twoim przypadku strona chyba dobrze spełnia swoją funkcję. Wygląd ma większe znaczenie, gdy dopiero się zaczyna i próbuje przebić.

Myślę, że zawsze ma znaczenie. Najpierw patrzysz ogólnie, potem dopiero się wczytujesz w treść. Albo nie, bo ci się nie spodoba layout. Tyle że ja jestem leniem. Wyobrażasz sobie przenoszenie na nową stronę ponad 1200 tekstów? Cieszę się, iż zacząłem w czasie, kiedy to nie wygląd witryny miał znaczenie, bo masz dużo racji w tym, co mówisz.

A jak przez te 10 lat zmieniły się świat wydawniczy i światek blogowy?

Świat wydawniczy zawsze był światem hermetycznym, ale zmienia się na lepsze w tym sensie, że powstaje wiele nowych wydawniczych inicjatyw i dyktat największych wydawców nie narzuca nam, co mamy w danym roku czytać. Na przykład za chwilę wystartuje Wydawnictwo Pauza, którego tytułów bardzo jestem ciekaw. Zwiększyła się liczba wydawanych pozycji i tu akurat nie wiem, czy jest się z czego cieszyć. Wciąż mnie zastanawia, kto w kraju, gdzie tak niewielu ludzi czyta, kupuje te wszystkie dziesiątki tysięcy książek, które rokrocznie opuszczają drukarnie. A co do światka blogowego, to przyznam ci się szczerze, że nie śledzę za bardzo jego rozwoju. Zacząłem pisać blog o książkach wtedy, gdy jeszcze mało kto myślał o takiej inicjatywie. Piszę go nadal – mimo narodzin i śmierci setek innych blogów z recenzjami. Dzisiaj fajna jest ta różnorodność – konwencji i stylów pisarskich, a także sposobów prezentacji tego wszystkiego, bo wielu blogerów książkowych inwestuje w swoje własne WWW. Przyznam jednak, że gdy otwieram jakiś blog, którego nie znam, i uderzają mnie tam w oczy literówki albo poznaję opowieści o tym, jak się książkę kupiło, czy opisy tego, jak ona wygląda i kto ją podarował – odpuszczam sobie czytanie drugiego tekstu z takiej strony.

To podejście mamy dość podobne. I przyznam, że u mnie takie blogi były jedną z motywacji do założenia własnego. Wiem, że to pewnie brzmi niezbyt skromnie, ale wiedziałem, że potrafię lepiej i może udać mi się dodać coś wartościowego do blogosfery.

Podoba mi się twoja strona. Jest czytelna i przejrzysta. Poza tym wybrałeś sobie słowo kluczowe, które z powodzeniem wykorzystujesz w różnych kontekstach, ono ci buduje tak zwaną markę. Popatrz, naprawdę czuję się pożerany, kiedy tak fajnie nam się rozmawia.

rok w rozmowie okładka

Wydana druga książka, liczne patronaty, audycje radiowe… Innymi słowy: sukces. I to nie tylko w kategoriach blogowo-książkowych. W którym momencie poczułeś, że ciężka praca zaczyna się zwracać?

Myślę, że trwało to bardzo długo i pewnie tyle musiało trwać, bo kilka lat byłem takim recenzentem z zewnątrz. W żadnym kółku wzajemnej adoracji, w żadnej redakcji, nie zbliżałem się do grup odpowiedzialnych za promocję książek, wszystko samodzielnie i po swojemu. Teraz w dużej mierze nadal tak jest, ale staram się rozumieć, że robię coś jednak w pewnym kontekście i wyrażam się poprzez kontekst. Przestałem być samotnym wilkiem. Nie jestem samoukiem, czytam innych piszących o literaturze. Podjąłem się wielu różnych, pozablogowych inicjatyw. Przyznam ze zdziwieniem, że wielokrotnie budzę zaskoczenie, oczekując wynagrodzenia za pewne działalności. Tak jakbym przyzwyczaił przez lata wszystkich, że Czechowicz robi wszystko za darmo. Już nie robi. I nie działa jak wspomniany samotny wilk. W tym sensie, że rozumiem, z jakimi ludźmi gramy do tej samej bramki, a gra zespołowa da więcej rezultatów niż ta indywidualna. Kocham książki, cenię czytelników, uczę się od innych piszących o książkach oraz od tych, którzy widzą czyjeś pisanie inaczej niż ja.

Niewiele jest blogów, które mogą sobie pozwolić na takie postawienie sprawy. Ale liczę po cichu, że będzie ich coraz więcej.

Bo tak się nie stawia sprawy od razu, trzeba sobie na to trochę zapracować. Znajomi z działów promocji opowiadają mi czasem o ludziach, którzy założyli sobie blog przed miesiącem, dodali jakieś dwie kiepskie notki i już żądają książek, sami stawiają warunki. Z drugiej strony nie podoba mi się, jak niektóre działy promocji traktują blogerów. Narzucają jakieś terminy publikacji, wskazują miejsca dodatkowego skopiowania tekstów. Mnie nikt nic takiego nie sugeruje, ale wiem, że sporo osób pragnących zdobyć książki w zamian za teksty podporządkuje się każdemu dyktatowi. I to nie jest dobre – ani dla książki, ani dla osoby piszącej o niej.

A czy były momenty zwątpienia?

Może cię zaskoczę, ale nie. Pisanie o książkach porządkuje mi życie. To sposób na to, by wyznaczać sobie sensowne zadania w sensownych terminach. Nie czytam na czas i nie zależy mi na tym, by utrzymać rygor trzech tekstów tygodniowo, co po pewnym czasie zupełnie przypadkowo stało się normą. Nigdy nie miałem okresu, w którym bym jakoś szczególnie zwalniał lub miał dosyć. Jedynie maj 2011 roku jest miesiącem bez żadnej recenzji, ale wówczas poważnie chorowałem. Największy kryzys czytelniczy pozwoliła mi przezwyciężyć… Książka o czytaniu Justyny Sobolewskiej.

książka o czytaniu okładka

A co w tej książce było takiego, że ci pomogła?

Justyna uświadomiła mi, że zmienia się sposób, w jaki czytamy. Że stały czytelnik jest czytelnikiem, który ewoluuje. Czasem przyspiesza, niekiedy zwalnia. Do niczego nie powinien się zmuszać i nie powinien narzucać sobie rytmu czytania. On się wydobywa ze spotkania z książką. Raz jest ono powolne i musi trwać tydzień, raz to przygoda na jeden wieczór. A moje frustracje dotyczyły przede wszystkim tempa czytania oraz mnogości nowych książek. Justyna uświadomiła mi, że mam teraz trochę inną percepcję czytelniczą niż przed laty. Dłubię w szczegółach, często zwalniam. A czytanie nie może być sprintem, lecz ma być przygodą. Potem wróciłem do przeżywania własnych przygód.

Teraz na nieco bardziej pozytywną nutę – co w blogowaniu najbardziej cię zaskoczyło?

To, że można dotrzeć do tak szerokiego grona odbiorców. Nie ogranicza mnie nakład pisma publikującego mój tekst. Wiem, teraz większość pism także prezentuje teksty w sieci. Moje publikacje tekstów o książkach to nie jest typowe blogowanie. W takim sensie, że Krytycznym okiem nie zawiera innych wpisów niż recenzje – żadnych opowieści o tym, co mnie spotkało albo co sobie kupiłem i jak to wygląda. Jak zauważyłeś, blog jest mało interaktywny. Nie zależy mi na tym, by to zmienić, bo chcę, aby miejsce, które tworzę, było taką stroną, gdzie nikt nic nie musi. Na pewno nie musi zaznaczać swojej obecności, choć oczywiście zostawia ślad w liczniku odwiedzin i tak, czasem do niego zaglądam.

Rzeczywiście nie jest to typowe blogowanie, ale na pewno jest to wartościowy wyróżnik. Czytelnik wie, po co odwiedza twojego bloga, i dostaje to, czego oczekuje. U mnie rozmycie jest znacznie większe, ale staram się ugruntować swój profil recenzencko-teoretyczny. I też chciałbym, by czytelnicy wiedzieli, czego mogą się spodziewać po moich tekstach.

Tak, ważna jest tożsamość. Przewidywalność tego, jak się pisze i o czym pisze. Od lat niczym nie zaskakuję, Krytycznym okiem to strona bardzo przewidywalna. Skupia tych, którzy już się na niej odnaleźli i to im pasuje. Nie martwię się o tych, którym jednak nie pasuje, bo znajdą sobie inne miejsca, jest wiele ciekawych. Czasem muszą sobie publicznie poutyskiwać, że im nie pasuje, ale trudno – ponoć sukces w tym kraju określa liczba hejterów. A mówiąc serio, nie podoba mi się takie nachalne przymilanie się do odbiorców. Wielu blogerów pyta ich, jakie książki wybrać do czytania, co zmienić w szacie graficznej, czego by chcieli – i idzie to w stronę rozgrywania quizu wśród odbiorców na Facebooku na temat tego, co ma się zrobić z dniem lub wieczorem. Sam sobie wymyśl plan, a nie pytaj o to ludzi na Fejsie.

„Rok w rozmowie” i wydane niedawno przez wydawnictwo Od deski do deski „Poza napisanym” to zbiory twoich rozmów z pisarzami. Wiem, że to pytanie podchwytliwe, ale czy jest wśród nich jakaś rozmowa, która ma dla ciebie specjalne znaczenie? Masz do którejś większy sentyment niż do pozostałych?

Są takie trzy albo cztery, ale nie chcę mówić, które to rozmowy, bo chciałbym, żeby dociekliwy czytelnik tej książki sam je dostrzegł. Na pewno mam sentyment do jednej i drugiej publikacji w całości, ale na nieco innych zasadach. Rok w rozmowie był początkiem czegoś nowego, Poza napisanym to dowód tego, że z pisarzem można wejść w naprawdę bliską relację. A dodatkowo stworzyć z tego świetny, profesjonalny projekt wydawniczy z tak pomysłowymi i ciekawymi ludźmi jak Ania i Tomek Sekielscy.

poza napisanym

A tak czysto hipotetycznie – gdybyś miał pełną swobodę wyboru i gwarancję sukcesu – z którym z żyjących pisarzy chciałbyś porozmawiać?

Kurczę, to trochę skomplikowane pytanie, bowiem zdecydowana większość pisarzy, z którymi chciałbym porozmawiać, już nie żyje. Jeśli chodzi o żyjących, to zależałoby mi na kontakcie z kilkoma, ale nie poprzez tłumacza, tylko w żywej rozmowie. A ponieważ odpada w moim przypadku samodzielne porozmawianie np. z Majgull Axelsson czy Chuckiem Palahniukiem, mogę sobie – czysto hipotetycznie – tylko nakreślić takie pragnienia. Niestety, moja znajomość języków obcych kuleje i bardzo mi z tym źle.

Jak odebrałeś zmianę z recenzenta na recenzowanego?

Bardzo przyjemne doświadczenie, choć nie pojawia się wiele recenzji moich książek. Mam kilka swoich teorii, dlaczego tak się dzieje, ale mimo wszystko zachowam je dla siebie. Czytając recenzje, nie mogę się nadziwić emocjom pisarzy, którzy są w nich krytykowani. Dla mnie przeczytanie krytycznego tekstu lub wysłuchanie krytycznej audycji o mojej książce jest niezwykle intrygującym doświadczeniem. Ktoś pisze lub mówi, co mu się nie podoba, ja to konfrontuję ze swoimi przekonaniami i widzę, że najważniejsze, aby były różne opinie o publikacji. I że one się uzupełniają, nie wykluczają. Każdy nowy głos – krytyczny czy pochwalny – jest ważny, dużo gorsza jest cisza wokół książki. To bardzo potrzebne każdej publikacji – zbiorowe zachwalanie albo krytykowanie do niczego dobrego w jej odbiorze nie prowadzi.

To na pewno bardzo wartościowe podejście, ale nie wiem, czy sam byłbym do niego w pełni zdolny. Wydaje mi się też, że w przypadku pisarzy może wchodzić w grę pewna doza artystycznego narcyzmu. Choć zawsze z pewnym niesmakiem obserwuję te pojedyncze przypadki pisarskich bojów w komentarzach i tym podobne.

To jest przykre i smutne. Pisarz nie powinien toczyć wojen z interpretatorem. Na pewno utożsamia się ze swoją książką, poświęcił jej przecież wiele czasu, przemyśleń, emocji. Czasem po napisaniu wychodzi jak z jaskini autoterapeutycznej, a potem taki krytyk mu dosuwa, że napisał pretensjonalną powieść. To musi boleć. Tyle tylko, że jak wystawiasz się z powieścią na widok publiczny, musisz zdawać sobie sprawę z tego, że mogą być o niej różne zdania. Ludzie są różni. I to jest bardzo inspirujące, choć w tym kraju wywołuje niezdrowe emocje. Znasz Dzień świra i to telewizyjne wykrzykiwanie, że „moja racja jest najmojsza”? Czasem zdarzają się pisarze, którzy mają to wypisane na czole.

Jak oceniasz sytuację na polskim rynku wydawniczym? Zwłaszcza w kontekście marnego stanu czytelnictwa w Polsce.

Trochę wcześniej o tym wspomniałem, mam na myśli mnogość. Rynek rozwija się dynamicznie, ale przy okazji też agresywnie. Książka jest traktowana jako towar, który trzeba sprzedać za pomocą nieadekwatnej do tego rodzaju dobra reklamy. Bo książka to dobro narodowe, żaden towar. Są wydawcy, którzy kompletnie nie potrafią promować książki długofalowo. Po miesiącu lub dwóch po wydaniu już o niej zapominają, skupiają się na kolejnej – będzie żyć tak samo krótko jak jej poprzedniczka. Przynajmniej w mediach. Smutne jest także to, że w wielu przypadkach wydawcy traktują się jak ostrą konkurencję i z dziką radością przyjmują fakt, że ich powieść lepiej się sprzedaje niż ta u tego drugiego.

A nie uważasz, że jednym z problemów z czytelnictwem jest to, że właśnie w mediach, zwłaszcza tych głównonurtowych, książki są obecne tylko w postaci czysto masowej lub nie ma ich wcale?

To jest bardzo złożony problem, bo – wspomniałem już o tym – dobiera się niewłaściwe narzędzia do promowania literatury, a w przypadku recenzji niewłaściwe słowa lub figury stylistyczne. Czasem recenzja jest przykładem autoadoracji jej autora, w sensie: patrz, jakim jestem erudytą i ile kontekstów tu wyłuszczę, i ledwie dotyka samej książki. Czasami rezygnuje się z promowania tytułu, bo nie wpisuje się on w jakiś szerszy trend lub kontekst. A niekiedy jest tak, że o jednym tytule krzyczą wszystkie media, a ze dwadzieścia interesujących wydanych w tym samym czasie nie doczeka się choćby wzmianki. Media ogólnie nie lubią literatury. Wcale nie jest modne w Polsce pokazywanie się z książką. W Szwecji książkom poświęcone są całe strony dzienników. Wyobrażasz sobie, że w Polsce choć jedna gazeta poświęci literaturze, powiedzmy, ze cztery swoje strony?

Nie, zdecydowanie nie. Ale jeszcze jakiś czas temu tych stron było zdecydowanie więcej niż dziś. A czy da się zachęcić do czytania tych uczniów, którzy niekoniecznie mają na to ochotę?

Ucznia można zachęcić do czytania tylko wówczas, gdy znajdzie w tej czynności osobistą przyjemność. A znajdzie ją, gdy zrozumie, że literatura może dotykać go osobiście. Dlatego tak ważne na moich lekcjach są refleksje czytelnicze czy wskazywanie, że problematyka danej lektury jest związana z codziennym życiem, że jakoś o nim opowiada i jakoś je tłumaczy. I nie, nie da się zachęcić każdego ucznia do tego, by czytał. Niektórzy lubią po prostu kleić modele samolotów, rozwiązywać równania matematyczne albo malować piękne pejzaże. Nic na siłę. Rozumiem, że ktoś może nie odczuwać potrzeby czytania, i nie deprecjonuję go z tego powodu, choć zawsze do czytania zachęcam.

jarosław czechowicz foto

fot. Daniel Myszkowski

Dziękuję bardzo za poświęcony czas!

Dziękuję.


I co Wy na to? Jarosław Czechowicz i Krytycznym okiem to dowód na to, że można z powodzeniem oprzeć blog tylko i wyłącznie na recenzjach. Co jest na pewien sposób budujące. Przyznam też szczerze, że chciałbym po dziesięciu latach blogowania móc wykazać się taką regularnością i nieustającą motywacją. Ciekawe, ile z Was wytrzyma ze mnę te następne osiem lat i się przekona, czy mi się udało.

Książki ukazują pory na twarzy życia. Wygodni ludzie chcą tylko woskowych księżycowych twarzy, bez porów, bez włosów, bez wyrazu.

Ray Bradbury, 451° Fahrenheita

Poprzedni

Ponad czasem, czyli „Czarodziejska góra” Tomasza Manna

Następne

Zwyżka w ciemności, czyli „Pośród cieni” Agnieszki Hałas

10 komentarzy

  1. „Pierwsza setka recenzji ma służyć temu, żeby wypracować własne warsztat i styl. Przy kolejnych setkach zaczynasz rozumieć, do kogo i jak chcesz pisać. Myślę, że od trzech lat recenzuję bardziej świadomie”. Pokora, chęć uczenia się, systematyczność, ale też pewność swojej opinii i możliwie jak najbardziej realna ocena swojej pracy. Tak bym podsumowała ten wywiad.

    Co do interaktywności i wyglądu strony, jest kilka takich blogów książkowych w Polsce, które zaczęły działać wiele lat temu i do tej pory robią to w niezmienionej formie wizualnej. Mają tak wyrobioną markę i stałych czytelników, że mogą sobie na to pozwolić.

    • pozeracz

      Bardzo ładne podsumowanie. Cytując popularnego ostatnio mema, rzec można: „Tak trzeba żyć”.

      Względem zaś wyglądu, to jestem ciekaw, jak blogi zmienią się przez kolejne dziesięć lat. No i czy zmienię przez ten czas układ swojego.

      • Cieszę się, że moje podsumowanie odpowiada temu, co autor wywiadu i jego bohater chcieli w nim przekazać 😉

        Myślę, że na pewno coś się zmieni. A może wszyscy do tego czasu będziemy musieli się zjutubować albo pojawi się jakaś inna forma? Ciężko przewidzieć. Mam jednak nadzieję, że za 10 lat też będziesz w jakimś miejscu wokół książek, gdzie łatwo będzie Cię odnaleźć 🙂

        • pozeracz

          Ja tam raczej trzymam się swoich miejsc, a do jutubowania to się nie nadaję. Mógłbym rozważyć udział w jakimś podcaście książkowym, ale marnie wypada mi walka o miejsce w konwersacji – istnieje więc spore ryzyko, że byłbym „tym cichym”. Mam też ciche przeczucie, że okres sieciowych rewolucji już minął, a wszelkie nowe media nie wygryzają starych tak skutecznie, jak to wielu wieszczyło.

  2. „Rynek rozwija się dynamicznie, ale przy okazji też agresywnie. Książka jest traktowana jako towar, który trzeba sprzedać za pomocą nieadekwatnej do tego rodzaju dobra reklamy. Bo książka to dobro narodowe, żaden towar.”

    Kłaniam się nisko za te mądre słowa! Pięknie powiedziane. Dziękuję również za informację na temat Wydawnictwa Pauza – nie słyszałem, że takowe powstaje, a przeglądając ich FB, już widzę, że będzie to ciekawa oficyna, która może zaproponować niebanalne tytuły.

    • pozeracz

      Zaśledziowałem wydawnictwo to na Facebooku i podoba mi się bardzo to, co tam widzę. Ciekawi tłumacze, ciekawe plany i starania o kolejne tytuły. Zresztą na blogu za czas jakiś recenzowana będzie jedna z pozycji z ich oferty. Życzę im powodzenia!

  3. Czepiam się książek

    Oto człowiek, który inspiruje. Muszę koniecznie sprawić sobie jego tom opublikowany przez Od deski do deski.

    Dyskutowałam kiedyś z kilkoma blogerkami o pisaniu i PISANIU. Myślę, że wielu z nas marzy o pisaniu przez wielkie P, ma pomysły na książki, powieści… Blogi (nie tylko książkowe) są pewną formą treningu, rozwoju. Dużo czytać, jeszcze więcej pisać, pracować nad warsztatem i świadomie krok po kroku realizować plan. Co innego jeśli bloger jest dziennikarzem/krytykiem literatury z wykształcenia i doświadczenia. Ma już pewne umiejętności, dzieli się z czytelnikami nie tylko opiniami, ale też wiedzą. A pewnego dnia osiąga kolejny poziom. Własna książka. Gratuluję i kibicuję przyszłym sukcesom 😀

    P.S. Czekam na debiuty literackie, co najmniej dwóch blogerek książkowych (nie licząc mnie samej) ;D Kto jeszcze ma podobny plan? Ujawnijcie się!

    • pozeracz

      Ja to mogę najwyżej kiedyś ściągnąć ideę od mojego rozmówcy, bo mam tu trochę nieco wywiadów 😉 Poza tym to mam tylko od wielu lat jeden pomysł na opowiadanie – wielokrotnie zaczynane i przerabiane, ale nigdy nie skończone. Już większe szanse widziałbym w tłumaczeniu. Mam już na koncie kilka opowiadań nawet znanych autorów tłumaczonych dla Poltergeista, ale tylko tyle.

      • Czepiam się książek

        Ale właśnie tak się zaczyna. To Twoje opowiadanie… miałam podobnie, moją historię próbowałam napisać wiele razy przez wiele lat i początkowo to też było opowiadanie, w kilku – zawsze nieudanych – wariantach. Widać, że jest to historia, która chce z Ciebie „wyjść”. Poczekaj, dojrzeje i przyjdzie taki dzień, że będziesz pewny jak to ma wyglądać i migiem ją spiszesz. Trzymam kciuki. Rozbudziłeś moją ciekawość 😉

        • pozeracz

          „To się właśnie tak zaczyna
          jedno spojrzenie, jeden gest i jedna mina…”

          O, losie… Czemu ja to pamiętam z głowy? Lepiej nie sprawdzaj, co to 😛

          A tak serio – to się zaczęło ponad 10 lat temu i nic nie wykiełkowało, więc wielkich nadziei nie mam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén