Raz na czas jakiś tutaj albo też na facebookowym mym profilu wspominam o swych różnych literackich niekompatybilnościach. Przez długi czas na przykład nie tykałem niemal wcale thrillerów/kryminałów, ale teraz coraz częściej wyjątki czynię. Niezbyt mi też po drodze z literaturą grozy, zwłaszcza w wydaniu czysto-horrorowym. Jednak mam słabość do grozy nieoczywistej, igrającej z innymi gatunkami. Niektórzy pewnie od razu stwierdzą, że Wojciech Gunia powinien w takim razie znaleźć się tu dużo wcześniej. Cóż, co się odwlecze… Oto więc Kiedy będziesz gotowy, idź.
Jeśli chodzi o kolejność recenzowania, jestem osobnikiem wysoce zdyscyplinowanym. Pierwszeństwo absolutne mają egzemplarze podarowane przez wydawnictwa w kolejności ich przesyłania. Cała reszta opisywana jest zgodnie z chronologią czytelniczą, co potrafi przy natężeniu krytycznym prowadzić do pewnych opóźnień. Raz na bardzo rzadki czas występuje jednak konieczność wyjątku poczynienia — tym razem czynnikiem wyzwalającym był lokalny patriotyzm. Decydującym zaś był jakość i to właśnie dlatego Kieszonkowa metropolia pojawia się tu tak chyżo.
Książki o tematyce sportowej to niszowy segment polskiego rynku książkowego. Dość aktywne jest co prawda wydawnictwo SQN, ale skupia się ono raczej na tłumaczeniach książek poświęconych różnorakim gwiazdom świata sportu. Brakuje zaś polskich autorów. Nieźle jest pod względem historycznym (Bogdan Tuszyński), czy też popularno-naukowym (Wojciech Lipoński), ale brakuje nieco współczesnego spojrzenia. Ciekawy wyjątkiem jest tu Futbol jest okrutny autorstwa Michała Okońskiego, który prowadzi popularny w internetowo-piłkarskich kręgach blog, a także pracuje dla Tygodnika Powszechnego.
Przyznam się Wam do czegoś (w pewnych kręgach) wysoce wstydliwego: nie polubiłem się z pierwszymi grami z serii Fallout. Wiem, wiem… Dla każdego trzeźwo myślącego przedstawiciela homo sapiens nie będzie to żadna ujma na honorze, ale w zalewie zachwytów, pochwał i innych peanów czułem się nieco odtrącony. Jak się zapewne domyślacie, wspominam o tym nie bez kozery, a z powodu rozminięcia się z powieścią Briana Aldissa. Wiosna Helikonii mnie po prostu do siebie nie przekonała.
Jak już człowiek wsiąknie, to koniec. Można mieć skomplikowane stosunki czytelnicze z kryminałem, można się wstrzymywać i seria dawkować, ale jak już człowiek wsiąknie, to koniec. Ledwo bowiem napisałem o pierwszej części serii Slough House, a druga już na półce czekała. Może i nie zabrałem się za nią natychmiastowo, ale i tak ponadprzeciętnie prędko. I dlatego też Martwe lwy goszczą teraz tu.