Łaska czytelnika na pstrym wózku bibliotecznym jeździ. Można sobie być jednym z ulubionych autorów takiego tam Pożeracza, a Twoje książki i tak będą czekały ponad rok na przeczytanie. Taki oto los spotkał właśnie Davida Mitchella – Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta rok temu wygrzebane z kosza przecenowego w markecie i Slade House zakupione na zeszłorocznym Pyrkonie. Ta pierwsza jeszcze nieco poczeka, ale tej drugiej szczęście przyniosło dopiero to lato bezwydawnicze. Zapraszam więc na pierwszy (a to Ci psikus, czyż nie?) na mym blogu kąsek z Uczty Wyobraźni.
Miesiąc: lipiec 2018 Strona 1 z 2
Mam słabość do kulturowych synchroniczności przypadkowych. W opublikowanym we środę wywiadzie Silaqui wspomina o Kwiatach dla Algernona jako o jednej z książek, które zdecydowanie zbyt długo czekają na ponowne wydanie. Ja o tym nieszczęsnym niedostatku wiedziałem od pewnego czasu i dlatego część urodzinowej karty upominkowej postanowiłem spożytkować na zakup wersji anglojęzycznej. Jako zaś uzupełnienie doczytałem sobie i opowiadanie, które Daniel Keyes z czasem rozwinął w powieść.
Wiem, że ostatnio me wysiłki blogowo-promoujące nieco przygasły, ale zapewniam o ich nieustającym trwaniu. Tempo na pewno nie jest tak solidne jak na początku, ale o regularność się staram. Poprzedni wywiad blogowy wpadł na bloga trzy miesiące temu, a w tym tygodniu przedstawię Wam kolejny blog polecany. Dziś jednak mam dla Was rozmowę, która pokazuje dobitnie, że blog może być częścią drogi, która prowadzi do bardzo ciekawych miejsc – takich, o których kiedyś by się nawet nie marzyło. Aleksandra Radziejewska, czyli Silaqui z bloga Kroniki Nomady, całkiem niedawno trafiła właśnie w takie miejsce.
Swego czasu popełniłem wpis, w którym to deliberowałem nad różnymi rodzajami antybohaterów. Dzieliłem ich między innymi na tych nielubianych przez czytelników za sprawą autora i tych lubianych mimo autorskich intencji. Postaci takich w literaturze napotkać można wiele i część z nich należy do tych najbardziej pamiętnych. Makis Tsitas w Bóg mi świadkiem wykreował protagonistę, którego bardzo trudno polubić. Tylko chyba zrobił to aż za dobrze.
Ze względu na me ograniczone doświadczenia z literaturą afrykańską na liście swych (nie)postanowień mam odpowiednią pozycję. Los zaś dziwnie się jakoś tak układa, że duża część mych wojaży w te strony z Nigerią się wiąże. Swego czasu zachwyciła mnie Połówka żółtego słońca, której fabuła koncentrowała się wokół wojny biafrańskiej, a dziś recenzuję nowelę autorki, której rodzice zostali na stałe w USA właśnie ze względu na tę wojnę. Nnedi Orokafor mieszka i pracuje w USA, ale jej twórczość bardzo mocno z jej korzeniami jest związana. Doskonałym dowodem na to jest właśnie Binti.