W zeszłym tygodniu pisałem o Czarodziejskiej górze Tomasza Manna jako o książce, która od dawna za mną „chodziła” i za którą nie mogłem się jakoś zabrać mimo postanowień. Wielkie solo Antona L. Herberta Rosendorfera należy do nieco podobnej kategorii – już od dłuższego czasu z pewną regularnością albo ktoś mi ją poleca, albo też pojawia się w ciekawych dyskusjach. Jednak zawsze jakoś w końcu uciekała z mych czytelniczych planów. Pamiętając o polecankach, postanowiłem jednak zrobić prewencyjny skok w bok i skorzystać z okazji zaoferowanej przez PIW, który wydał właśnie powieściowy debiut Austriaka, czyli Budowniczego ruin.
Ze względu na swą konstrukcję powieść ta, jak rzadko która, nie nadaje się do nawet pobieżnego streszczania. Ograniczę się więc jedynie to zarysowania sytuacji wejściowej. Wszystko zaczyna się w pociągu, którym podróżuje między innymi główny bohater powieści oraz sześćset zakonnic na pielgrzymce do Lourdes. Nienazwany bohater jest zadowolony z tego, że udało mu się w takim okoliczności zbiegu znaleźć wolny przedział. Po chwili jednak okazuje się, że pod jedną z ławek kryje się ścigany przez policję zbieg. Na pierwszy rzut oka wydaje się jednak nieszkodliwy, a do tego nie przyznaje za co jest poszukiwany. Poszukujący go policjant też nie chce tego powiedzieć. Zbieg czmycha przez okno, bohater wysiada, a szaleństwo się rozkręca.
Pod względem konstrukcyjnym powieść to bowiem czyste szaleństwo w wydaniu szkatułkowym. Już wspomniany zbieg na samym początku opowiada o kilku swoich nieudanych przedsięwzięciach biznesowych, swoją historię na ten sam temat dokłada policjant. Potem zaś formuła się powtarza – niemal każda napotkana postać ma do opowiedzenia co najmniej jedną historię, w które czasem wplatane są następne bajania. Spiętrzenie narracyjne osiąga szczyt, gdy główny bohater zaczyna opowiadać sen, w którym siedem sióstr wygłasza swe anegdoty na przyjęciu u księcia kastrata. Początkowo struktura jest mimo wszystko dość przejrzysta – protagonista napotyka opowiadacza i wysłuchuje go lub też sam wygłasza własne anegdoty, dykteryjki lub przypowieści. Z czasem jednak coś w tej strukturze zaczyna pękać i czytelnik przestaje mieć pewność, co do realności i samego wątku głównego. Rzeczone rozliczne opowieści mają bowiem często charakter iście fantastyczny – ten pierwszy co prawda wymagał pewnej dozy zawieszenia niewiary, ale pod koniec narracja staje się niepewna.
Jeśli zaś chodzi o treść, to po skończonej lekturze można mieć wrażenie, że łatwiej napisać, czego tu nie ma, nie zaś, co autorowi udało się tu zmieścić. Budowniczy ruin to porywająca intelektualnie mieszanka gatunków, form, nastrojów i stylistyk. Jest tu przekomiczna opowieść o wyprawie wysokogórskiej, która okazuje się być polowaniem na smoka. Piętrzące się trudności, targanie samochodów na bazy wypadowej a haubicy na sam szczyt w połączeniu z makabrycznymi zgonami i groteskowo nieprawdopodobnym (lub też zwyczajnie bzdurnym) wypadkom tworzą heroiczny komedio-dramat. Sama szkielet opowieści można właściwie określić jako przynależący do apokaliptycznej odmiany science-fiction i czuć w nim echa zimnej wojny. Są tu weneckie opowieści balansujące na granicy romansu i przypowieści alchemicznej. Jest niemal rasowy horror oraz dramat sceniczny dla głuchoniemych. Są tu nawet dwa karły powiązane ze sobą śmiertelną zależnością, a wyposażone w sztuczne penisy. Zaznaczyć należy jednak, że absurdu i groteski tu nie brakuje, to nie wszystkie opowieścią są nimi przepełnione w równym stopniu.
Rosendorfer przemyca bowiem w tle i pomiędzy słowami solidną dawkę treści ważkich. Nie licząc wspomnianego motywu nadchodzącej/dziejącej się zagłady świata, ważne są także zagadnienia ontologiczne oraz autotematyczne. Jednym z powracających wątków jest kwestia realności świata – bohaterowie zastanawiają się nad realnością tego, co przeżywają, a czytelnik gubi się w poziomach opowieści. A jako że jest to książka przepełniona opowieściami i opowiadającymi, nie obeszło się także bez komentarzy na temat natury opowiadania samego w sobie. Są też liczne odwołania literackie (na pierwszy plan wysuwa się Rękopis znaleziony w Saragossie, który odgrywa nawet w powieści rolę… fizyczną), a całość przepełniona jest muzyką. Autor był bowiem nie tylko pisarzem, ale i kompozytorem, czemu często daje wyraz. Większość historii snutych przez siostry-opowiadaczki obraca się wokół muzyki, a w samej książce natknąć się można nawet na zapisy nutowe. Zdecydowanie czuć fachowość autora w tym zakresie.
Główny zarzut jaki można postawić w ramach podsumowania zabrzmi zapewne banalnie: Budowniczy ruin to nie powieść dla wszystkich. Mimo mych pochwał i zachwytów wielu osobom na pewno nie spodoba się to szkatułkowe nagromadzenie, nie każdy będzie chciał zagrać z Rosendorferem w tę grę. Jeśli jednak ktoś lubi Grę w klasy, Rękopis znaleziony w Saragossie czy też na przykład dzieła Italo Calvino, powinien się odnaleźć w tym szaleństwie. Jest to literacka zabawa o dość wysokim progu wejścia, ale warto dać jej szansę i dać się porwać temu karnawałowi narracji, gatunków i nastrojów.
Serdeczne podziękowania dla wydawnictwa PIW za przesłanie egzemplarza do recenzji
Treści nie zrozumiałem z trzech powodów: po pierwsze z powodu jego prawie cudzoziemskiego sposobu mówienia, po wtóre (przedstawił później wszystkim rękopis odbity na hektografie) z powodu zawiłego toku myśli, a po trzecie, bo go nie słuchałem.
Czepiam się książek
Uwielbiam Cię za takie właśnie lektury i za takie teksty! Mogłam przegapić tę książkę, bo ostatnio poza instagramem mało zaglądam na internety 😉
Zdecydowanie coś dla mnie. Wszystko mnie przekonuje, gra z odbiorcą, szkatułkowość, groteska… Kupuję jeszcze dziś i nie mogę się doczekać kiedy przeczytam 😀 Jak wspomniałam na fanpage’u czytałam i analizowałam kiedyś opowiada Rosendorfera o wampirach. Dracula głodujący w XXI wieku, syntetyczna krew, etc. Świetne satyryczne teksty, wyprzedzające pomysłami takie produkcje jak chociażby serial „Czysta krew”. Z tego co piszesz i tutaj nie brakuje podobnych szalonych zamysłów i „smaczków”. Ontologicznych i filozoficznych zagadnień tam też nie brakowało. Rosendorfer to jeden z tych autorów, którzy potrafią w pozornie błahej, komicznej formie przemycić do swojego pisarstwa ważkie tematy i uniwersalne treści.
Dzięki za cynk o tej – obowiązkowej dla mnie – lekturze 🙂
pozeracz
Ja z kolei Rosendorfera nie znałem, ale widzę, że koniecznie muszę poczytać więcej. Pisząc wpis, zajrzałem też w biografię autora i zaciekawiło mnie to, że on pisanie traktował jak zajęcie dodatkowo, nieco niepoważne, a bardziej poważał swą pracę w sądownictwie. Ach i och! Właśnie sprawdziłem, że w mojej lokalnej bibliotece jest jeszcze „Wielkie solo Antona L.” i „Stefania i tamto życie”. Chwała niech będzie bibliotekom i wydawnictwu Czytelnik.
No i chwała też PIWowi za jego serię prozy zagranicznej. Za resztę działalności też, ale ja skupiam się na tej serii. Same pozycje oryginalne i wymagające. Już ostrzę sobie żeby na kolejną.
Ambrose
Mignął mi gdzieś ten tytuł, ale przyznaję, że nie sądziłem, że lektura jest aż tak, nomen omen, rozbudowana, a przez to interesująca. Uwielbiam takie literackie spiętrzenia, kiedy poszczególne poziomy fikcji splatają się w sposób, który sprawia, że powstaje trudny do rozwikłania supeł, wprowadzający czytelnika w konsternację. Co do nowego wydania, to okładka całkiem, całkiem, chociaż szkoda, że PIW raczy nas miękkim grzbietem. Pod tym względem rządzi wydanie z 1972.
pozeracz
Ja się znów czepię jednego słowa, ale nic nie poradzę. Wydaje mi się, że supeł nie jest tu do końca dobrą metaforą. To raczej szalona plątanina wielu nitek opowieści.
A co do okładki – ta jest bardzo tematyczna, ale Dobre chłopaki robiły już dla PIWu wiele lepsze, według mnie, projekty. „Locus Solus” czy „Centuria” były prześwietne.
Pyza
Dorzuciłabym jeszcze skojarzenie z „Lochami Watykanu” Gide’a, ale nie wiem, słusznie?
pozeracz
Niestety, na to pytanie nie odpowiem. Ale za to mam własne pytanie: dlaczego się kojarzy?
Ania || SlowReading.pl
Wspaniale, że napisałeś o tej książce i to jeszcze w tak porywającym stylu 🙂 To wznowienie wpadło mi w oko, kiedy jeszcze było w zapowiedziach PIWu i widzę, że słusznie 🙂