Harry Harrison mieści się dla mnie gdzieś pomiędzy kategoriami „dziwne, że jeszcze nie czytałem” a „nieco zapomniany klasyk do nadrobienia”. Teoretycznie mogłem bowiem po niego na początku mych czytelniczych bojów, gdy to biblioteki nawiedzałem intensywnie, albo też skorzystać z pewnego wehikułu czasu, ale (znów) dopiero Vesper skusił mnie skutecznie. Sprawdźmy więc, czy Początki Stalowego Szczura zachęciły mnie do nawiązania dłuższej znajomości z Jamesem Bolivarem DiGrizem.
Kategoria: Książki Strona 1 z 80
Wyznam Wam teraz pewien mroczny sekret. Za sprawą recenzenckiej obowiązkowości (czyt. pierwszeństwa dla egzemplarzy od wydawców), tempa pisania (jedna recenzja na tydzień) oraz zamiaru podzielenia się przemyśleniami o niemal każdej przeczytanej książce niektóre z nich muszą czekać na swą kolej długo. Oni Kay Dick stoją w kolejce aż od… sierpnia. Znalazła się w podsumowaniu roku, a teraz napiszę nieco szerzej, dlaczego tak się stało.
Tak to się czasem przedziwnie zdarza, że dwie formalnie niezwiązane ze sobą książki wchodzą w dialog. Tak to się czasem zdarza, że w dwóch czytanych bezpośrednio po sobie powieściach kluczową rolę odgrywają pająki, mimo że nie pamięta się poprzedniej książki z takim choćby drugoplanowym motywem. Poprzednia lektura okazała się być wysoce satysfakcjonująca. Sprawdźmy więc, jak wypadnie debiutująca powieściowo Olga Niziołek i jej Dzieci jednej pajęczycy.
Tym razem zacznę nietypowo, bo od pytania: czy wiedzieliście, że Rebis wydał Dzieci czasu już w 2017 roku? Dopytuję się nie bez powodu, a motywowany własnym zdziwieniem i niepewnością. Te siedem lat temu blog już hulał, więc nowości miałem na radarze, a tym bardziej interesowały mnie te zgarniające nagrody za kanałami oraz/lub oceanami. Nie dojdę już, czy wtedy premierę powieści Adriana Tchaikovsky’ego zignorowałem, czy też przegapiłem, ale do myślenia to daje. Wszystko jednak pozostało w (pod)poznańskiej wydawniczej rodzinie i teraz to Vesper uwagę przykuł mą skutecznie.
Gdy swego czasu dawnego w wakacje nawiedzałem intensywnie (obok)osiedlową bibliotekę, wpadałem czasem w ciągi autorskie. Czytałem całą furę Clive’a Cusslera i jego książki dawały mi sporo frajdy, nawet czytane po kilka w krótkim odstępie czasu. Podobnego szczęścia nie miał Harlan Coben – czytany w sporych odstępach był strawny, ale błędem wielkim było pożarcie dwóch jego kryminałów pod rząd. Niestrawność, zgada i przewidywalność. Annie Kańtoch bardzo daleko do bycia pisarka maszynową, ale z pewną regularnością wydaje niekryminalne, fantastyką zabarwione powieści motywami zbliżone. I nieustająco nimi zachwyca. Czeluść zdecydowanie w ten trend się wpisuje.