"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Prosta proza (około)pandemiczna, czyli „The Kaiju Preservation Society” Johna Scalziego

John Scalzi to autor pod pewnymi względami problematyczny. Tworzy on prozę rozrywkową na niezłym poziomie – nie jest są arcydzieła, ale też nigdy w zawodzą w dostarczaniu solidnej dawki frajdy. Jednak osoby przejmujące się poziomem zagranicznych nagród fantastycznych uważają wygranie przez Czerwone koszule (których spisana przeze mnie recenzja zaginęła wraz z całą Gildią Literatury) nagrody Hugo za dowód na jej upadek. Nie wiem, czy w pełni się z tym zgadzam, ale wiem, że nie mam z tego powodu przestać go czytać. A gdy w dodatku napotkam taki tytuł jak The Kaiju Preservation Society, to wiadomo, że wpadłem w sidła.

kaiju scalzi

Co wyjdzie z połączenia pandemii COVID-19 i szefa dupka w startupie? Ukradziony pomysł i degradacja do stanowiska dostarczyciela jedzenia dla klientów aplikacji tegoż startupu. Ceny mieszkań w Nowym Jorku oraz współlokatorzy równie mocno kopnięci sytuacją na rynku pracy oznaczają widmo bolesnej porażki. Wszystko to zmienia się, gdy dostarcza jedzenie dawnemu koledze ze studiów, Tom. Znajomek pracuje w pewnej enigmatycznej „organizacji zajmującej się prawami zwierząt” i oferuje mu dobrze płatną posadę. A prawda okazuje się duuużo dziwniejsze i… większa niż mógł się spodziewać.

Tekst niniejszy można śmiało zacząć od stwierdzenia, że The Kaiju Preservation Society to to idealny przykład na niezbyt zobowiązującą, lecz i tak satysfakcjonującą literaturę rozrywkową. Nie brak tu fabularnych głupotek i innych braków, ale zwykła frajda z lektury płynąca skutecznie je przesłania. Głównym źródłem tej uciechy jest dynamicznie prowadzona, skoncentrowana fabuła humorem upstrzona. Wszystko tu dzieje się względnie szybko, a sytuacja głównego bohatera (tzn. nowa praca) zostaje odpowiednio wykorzystana do dawkowania ekspozycji. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że eskalacja fabularna jest aż nazbyt intensywna w niektórych punktach. Jednak finał zapewnia odbiorcy sztampowo miłą satysfakcję (dupkowaty niemilec zostaje efektownie ukarany ).

Kolejnym elementem, którego prostota w takiej literaturze jest zaletą, jest konstrukcja postaci. Główny bohater stanowi ciekawą mieszankę nijakości i uniwersalności w przyjaznym opakowaniu. Scalzi napisał go chyba tak, żeby jak najłatwiej było się z nim identyfikować jak największej grupie odbiorców. Jamie Grey to szeregowy pracownik, sponiewierany przez pandemię i wrednego szefa – dla każdego coś miłego z dowcipem w pakiecie. W bardziej ambitnej prozie takiego protagonistę uznać można by było za uszczerbek na jakości. Podobnie zresztą jest i z antagonistą: jest wyrazisty, niemal do przerysowania, ale w swej antypatii nie przekracza granicy dupkowatego prawdopodobieństwa.

Niewybaczalnym byłoby napisać recenzję The Kaiju Preservation Society bez wspomnienia o siedzącym w tym pokoju stworze zdecydowanie większym od słonia (wybaczcie mi tę marną grę z angielskim wyrażeniem „the elephant in the room”). Bez zdradzania zbyt wiele z fabuły napisać można, że Scalzi wprowadził kaijū do naszego świata jednocześnie idąc na łatwiznę, ale i wkładając w to nieco pracy. Innymi słowy: czytelnik będzie miał tu do czynienia ze sztampowym mykiem fabularnym, po którym następuje pewna doza nawet ciekawego światotwórstwa. Finał nie wskazuje co prawda na to, że oczekiwać można kontynuacji, ale potencjał na takową na pewno jest.

john scalzi kaiju preservation

John Scalzi nazwał The Kaiju Preservation Society „popową piosenką i trudno odmówić temu określeniu zasadności. Jest dynamicznie, rozrywkowo i efektownie. Gdy dodać do tego nieco humoru i aktualność pewnych elementów fabuły, wyjdzie z tego miła dla czytelniczego „ucha lektura na wieczór lub trzy. A jako że całość natomiast przywodzi na myśl powieści Micheala Crichtona, które to przecież zaowocowały kilkoma pamiętnymi ekranizacjami, przyznam szczerze: wybrałbym się na ekranizację do kina.

“I tried being a vegan for a while, but I couldn’t live without cheese.” “They have vegan cheese.” “No, they don’t. They have shredded orange and white sadness that mocks cheese and everything it stands for.”

Poprzedni

Wracając na Arrakis, czyli „Diuna” Franka Herberta

Następne

Nieoczywista fraza i wspaniałe rzeczy, czyli wywiad z Krzysztofem Cieślikiem

4 komentarze

  1. Luiza

    Kaiju, o! To słowo przyciąga.

  2. Nazwisko autora kojarzę, ale jeszcze nie zetknąłem się z jego twórczością. „The Kaiju Preservation Society” sprawia wrażenie dobrego przerywnika między bardziej wymagającymi lekturami.

    • pozeracz

      Tak, na lekki, rozrywkowy przerywnik nadaje się znakomicie. W sam raz na długą podróż pociągiem lub wieczór, gdy nie ma się ochoty na coś trudno-ambitnego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén