Czasem nie pozostaje nic, jak tylko westchnąć: ech. Któż by bowiem pomyślał, że krótko po tak późnym mym zapoznaniu się z ofertą wydawnictwa Wiatr od Morza, wydawnictwo to zamilknie. Cisza niby różne powody mieć może, ale trudno nieco o optymizm, gdy flauta ta smutna trwa od ponad roku. Po części z potrzeby zaklinania rzeczywistości, a po części ze zwykłej potrzeby czytelniczej sięgnąłem po Rzymianami bendąc.
Kategoria: Książki Strona 21 z 80
Bywają takie książki, których nie można nie kupić. Kochanka Wittgensteina trafiła w mą orbitę zainteresowań za sprawą wywiadu z jej tłumaczem, Krzysztofem Majerem, który podzielił się historią tego, jak doszło do wydania tego przekładu. Następnie zaintrygowała mnie sama treść, a na sam koniec przyszło zauroczenie okładką zaprojektowaną przez Kamila Rekosza. W końcu nadeszła i pokusa fizyczna w cieszyńskiej księgarni Kornel i Przyjaciele.
John Scalzi to autor pod pewnymi względami problematyczny. Tworzy on prozę rozrywkową na niezłym poziomie – nie jest są arcydzieła, ale też nigdy w zawodzą w dostarczaniu solidnej dawki frajdy. Jednak osoby przejmujące się poziomem zagranicznych nagród fantastycznych uważają wygranie przez Czerwone koszule (których spisana przeze mnie recenzja zaginęła wraz z całą Gildią Literatury) nagrody Hugo za dowód na jej upadek. Nie wiem, czy w pełni się z tym zgadzam, ale wiem, że nie mam z tego powodu przestać go czytać. A gdy w dodatku napotkam taki tytuł jak The Kaiju Preservation Society, to wiadomo, że wpadłem w sidła.
Kilka razy wspominałem tu o formacyjnej roli powieści Terry’ego Pratchetta, mogłem też wspominać o podróży, w którą zabrał mnie J.R.R. Tolkien. O ile jednak mnie pamięć nie myli, to Frank Herbert jak dotąd czaił się w cieniu i nie wskoczył nawet do żadnej z wyliczanek (tak, tak: bywały tu takie wpisy). Pora to zmienić. Skuszony okładką i premierą filmu (którego nadal nie obejrzałem) postanowiłem wrócić do jednej z ważniejszych lektur mych czytelniczych początków. Oto Arrakis – Diuna – Pustynna Planeta.
David Mitchell to jeden z tych autorów, którzy na blogu już się pojawiali i pojawiać na pewno się będą. I tylko po części jest tak dlatego, że mam niemałą słabość do łączliwych światotworów i lubię bardzo wyłapywać punkty styku między powieściami Anglika. Ważniejszych powodem jest jednak to, że jestem pod wrażeniem talentu pisarza i różnorodności tego talentu powieściowych przejawów. Sięgnięcie po Czasomierze było więc kwestią… czasu.