"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Zmrożony i wstrząśnięty, czyli „Coś” Johna W. Campbella

Jest taka kategoria dzieł kultury, skala sukcesu lub statusu których jest tak znacząca, że niemal całkowicie przyćmiewa ich korzenie. Sam psioczyłem na technopopowy remake I Love Rock 'N Roll Joan Jett & the Blackhearts, nie wiedząc o oryginalnym wykonaniu The Arrows. Z poletka książkowego wymienić można wydaną nie tak dawno przez ArtRage filmowo kultową (i też remakowaną) Planetę Małp. Podobnie jak w tym przypadku, nie miałem pojęcia, że Coś zaczęło swój żywot jako książka Johna W. Campbella.

coś vesper okładka

Dwadzieścia milionów lat temu w lodach Antarktydy rozbił się statek kosmiczny. W lodzie utknął nie tylko pojazd z nieznanych stopów, ale i jego pasażer – przedstawiciel rasy wysoce agresywnej i posiadającej niezrównane umiejętności mimikry. Pewnie siedziałby w tej zmarzlinie kolejne eony, gdyby nie członkowie innej rasy, często agresywnej acz nie tak zaawansowanej: homo sapiens. Kto wygra w starciu tych dwóch sił? Kosmiczna furia czy ludzka wola przetrwania?

Coś to przede wszystkim sprawnie poprowadzona opowieść grozy z wplecionymi elementami science fiction. Choć na samym początku można zaznaczyć, że te wątki fantastyczno-naukowe ograniczają się do pochodzenia antagonisty i równie dobrze można by je zastąpić abominacją pochodzenia ziemskiego. Nie da się tu zresztą nie wspomnieć o Lovecrafcie i jego W górach szaleństwa, w którym to źródło grozy było co prawda mniej namacalne, ale miejsce akcji i klimat zdecydowanie są do siebie zbliżone. U Campbella jednak wszystko jest zdecydowanie bardziej zwięzłe, co po części jest możliwe za sprawą zawężonego miejsca akcji, ale głównie dzięki fabularnej efektywności. Amerykanin nie marnuje czasu na rozbudowane ekspozycje, a wszelkie ścianki dialogowe uzasadnionymi się zdają (np. w kryzysowej sytuacji dowódca kilka słów więcej może powiedzieć).

japanese thing poster

Do tego (a może i przede wszystkim) Campbell prześwietnie kreuje duszną atmosferę. Arktyczna surowość w połączeniu z zwięźle acz wyraziście zarysowanymi postaciami oraz efektywnym stylem daje właśnie taki efekt. Na pierwszy plan literackiego rzemiosła wybijają się tu opisy – pisane językiem prostym, lecz niezwykle ewokatywnym. Duszność jest tu niemal namacalna, a krzyki spanikowanego polarnika wwiercają się w uszy. Natomiast deskrypcje kosmicznej maszkary to te fragmenty, które formą najmocniej przywołują w pamięci Samotnika z Providence.

I to by w zasadzie mogło wystarczyć za samą recenzję, gdyby nie fakt nietypowości samego wydania. Coś w tym wydaniu to bowiem nie tylko sama powieść, ale i podwójny wstęp, fragment (już wydanej, ale niestety trudnej do standardowego zakupu za sprawą źródeł w kampanii na Kickstarterze) kontynuacji autorstwa Johna Gregory’ego Betancourta, a także wyłącznie już vesperowe posłowie autorstwa Piotra Goćka. Dla mitycznego „przeciętnego czytelnika” kluczową informacją będzie, że sam tekst główny to wcześniejsza wersja tekstu znaleziona przypadkiem w magazynie Houghton Library w Uniwersytecie Harvarda, a bogatsza o trzy rozdziały początkowe. Poza tym Vesper znów stanął na wysokości zadania pod kątem estetyczno-wydawniczym z przecudną wyklejką na czele.

john w campbell

Coś to zdecydowanie literacki pierwowzór warty poznania. Jest tak nie tylko ze względu na solidną jakość literacką – gęstą atmosferę, efektywne opisy – ale także za sprawą bogactwa wydawniczego. Ja sam za sprawą tekstów towarzyszących nabrałem dużej ochoty zapoznać się z twórczością Cambella oraz jego rednaczowymi latami w Astounding opisanymi w książce Aleca Nevala-Lee. No i koniecznie trzeba zrobić powtórkę filmową…


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję 

vesper logo

Coś podszyło się też pod:

Stworzenie tajało od dobrych osiemnastu godzin. Szturchnął je z podświadomą ostrożnością; ciało nie było już twarde jak blacha pancerna, lecz stało się gumowate. Wyglądało jak mokra, błękitna guma pokryta kropelkami wody połyskującymi niczym okrągłe klejnociki w blasku benzynowej lampy ciśnieniowej. Connanta owładnęła irracjonalna chęć, żeby wylać zawartość zbiornika lampy na ułożoną w skrzyni istotę i rzucić tam niedopałek.

Poprzedni

Przedkońcowa eskalacja, czyli „Gniew Tiamat” James S.A. Coreya

Następne

Niedocieczone odczłowieczenie, czyli „Ja, która nie poznałam mężczyzn” Jacqueline Harpman

4 komentarze

  1. Luiza

    Oooo!
    I fajny japoński plakat xD

  2. Ten film mnie bardzo, bardzo przerażał. Ciekawe czy z książką byłoby podobnie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén