"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Niewiarygodność nieuświadomiona, czyli „Czeluść” Anny Kańtoch

Gdy swego czasu dawnego w wakacje nawiedzałem intensywnie (obok)osiedlową bibliotekę, wpadałem czasem w ciągi autorskie. Czytałem całą furę Clive’a Cusslera i jego książki dawały mi sporo frajdy, nawet czytane po kilka w krótkim odstępie czasu. Podobnego szczęścia nie miał Harlan Coben – czytany w sporych odstępach był strawny, ale błędem wielkim było pożarcie dwóch jego kryminałów pod rząd. Niestrawność, zgada i przewidywalność. Annie Kańtoch bardzo daleko do bycia pisarka maszynową, ale z pewną regularnością wydaje niekryminalne, fantastyką zabarwione powieści motywami zbliżone. I nieustająco nimi zachwyca. Czeluść zdecydowanie w ten trend się wpisuje.

czeluść okładka

Przeciętny człowiek ma problem z przypomnieniem sobie co dokładnie robił tydzień wcześniej. Cóż więc ma zrobić Agnieszka, która rozpamiętuje pewien tragiczny wieczór w kamieniołomie w Gościęcicach. Lodowata woda, wszystko spowite zapadającym zmrokiem, a go tego alkohol i przyciągające siebie ciała. Pośród tego dochodzi do tragedii, która pozostawia trwały ślad w życiach nie tylko jej uczestników, ale i ich rodzin. Co jednak począć, gdy każdy tę chwile pamięta inaczej? Komu zależy na prawdzie i czy w ogóle jest jakaś prawda?

Na sam początek należy zaznaczyć wyraźnie: Czeluść to nie powieść dla miłośników literatury oczywistej, zamkniętej i prostej. Nie znaczy to wcale, że Anna Kańtoch pozostawia czytelnika zupełnie samemu w sobie. Narracja blisko (intymnie wręcz, można by zaryzykować) towarzyszy głównej bohaterce, autorka dostarcza odbiorcom retrospekcje, inne perspektywy i soczystą porcję szczegółów. Elementów układanki fabularnej jest więc niby dość, żeby złożyć sobie kompletny obraz, ale w szkodę interpretacyjną wchodzą przeróżne zgrzyty – narracyjne niezgodności, luki logiczne czy też niedoskonałości pamięci. Osoba czytająca musi więc wziąć na siebie ciężar decyzji, rozpoznać tropy fałszywe i (od)tworzyć przebieg feralnych (lub nie) zdarzeń.

czeluść foto unsplash

Powyższy nadmiar mógłby też być traktowany jako wada, gdyby nie inna właściwość Czeluści: przemyślana, precyzyjna konstrukcja. Nie jest to może escherowski poziom zapętlenia zaprezentowany w Niepełni, ale tam było znacznie więcej postaci z przeplatającymi się, rozbudowanymi punktami widzenia, a tu postaciom innym niż protagonistka przypadają jedynie epizody. Jednak i to wystarcza, by stopniowo i dwustrumieniowo odkrywać przed czytelnikami kolejne elementy układanki. Jak to w dobrze napisanych opowieściach tego typu, niektóre z faktów ujawnianych spojrzeć inaczej na to, co działo się na historii początku. Za sprawą tego jest to kolejna z powieści Anny Kańtoch prosząca się aż o więcej niż jedno czytanie.

Wszystko to dopełnione jest wątkami, motywami wplecionymi między te elementy konstrukcyjne. Pierwszym, najbardziej oczywistym jest zawodność ludzkiej pamięci skontrastowana z jej fundamentalne powiązanie z tożsamością. Jak pogodzić się z faktem, że inne osoby pamiętają wydarzenia, które zadecydowały o reszcie naszego życia? Co począć z sytuacjami, które z logiką i zdrowym rozsądkiem nic wspólnego nie mają? Czeluść może być też bowiem intepretowana jako zapis doświadczeń osoby zaburzonej, zmagającej się z chorobą psychiczną[\spoiler]. Gdzieś nieco głębiej albo też z boku tematów głównych znaleźć można fragmenty dotykające problemów koncentrujących się wokół młodzieńczego życia grupowego: pierwsze miłości, pożądania i momenty przejścia. Na sam koniec dodać warto krótką notę dotyczącą wspomnianego we wstępie zabarwienia fantastycznego: elementy te są niemal symboliczne i nieoczywiste (osoby fantastykofobiczne nie muszą więc uciekać z krzykiem).

Pozwolę sobie sparafrazować klasyka: Oops, she did it again. Czeluść pokazuje, że Anna Kańtoch świetnie czuje się nie tylko w sztafażu kryminalnym, ale lubi też wracać na tereny fantastyką naznaczone. Jest to bowiem precyzyjnie skonstruowana powieść, która pozostawia czytelnikowi wiele punktów zawieszenie interpretacyjnego i nieoczywistej satysfakcji. Mam nadzieję, że autorce będzie znów za czas jakiś powróci chęć na napisanie takiej powieści – ja i kolejne siedem lat grzecznie poczekam.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

powergraph logo czeluść

Wspo­mnie­nie prze­szło tuż obok niczym duch wędru­jący przez pogrą­żoną w pół­mroku kom­natę sta­rego zamczy­ska, zosta­wia­jąc po sobie obraz pie­go­wa­tej twa­rzy, ni to doro­słej, ni to jesz­cze dzie­cię­cej. Dłoń, która wtedy, w kamie­nio­ło­mie, podała jej schło­dzoną w ciem­nej wodzie butelkę piwa, wil­gotne palce sty­ka­jące się z jej dło­nią, cie­płą i suchą. Popu­larne imię, jedno z tych, które wtedy, w poło­wie lat osiem­dzie­sią­tych, nosiła jedna czwarta dzie­cia­ków z jej klasy.

Poprzedni

Współobawy i wzajemne zachwyty, czyli „I mów, że moja chwała z przyjaciół się bierze. Listy 1972-1984” Ursuli K. Le Guin i Stanisława Lema

1 komentarz

  1. Nie zgodzę się co do symbolicznego charakteru elementów fantastycznych. Czeluść to czysta fantastyka, po prostu misternie to ukrywa,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén