Gdy swego czasu dawnego w wakacje nawiedzałem intensywnie (obok)osiedlową bibliotekę, wpadałem czasem w ciągi autorskie. Czytałem całą furę Clive’a Cusslera i jego książki dawały mi sporo frajdy, nawet czytane po kilka w krótkim odstępie czasu. Podobnego szczęścia nie miał Harlan Coben – czytany w sporych odstępach był strawny, ale błędem wielkim było pożarcie dwóch jego kryminałów pod rząd. Niestrawność, zgada i przewidywalność. Annie Kańtoch bardzo daleko do bycia pisarka maszynową, ale z pewną regularnością wydaje niekryminalne, fantastyką zabarwione powieści motywami zbliżone. I nieustająco nimi zachwyca. Czeluść zdecydowanie w ten trend się wpisuje.
Przeciętny człowiek ma problem z przypomnieniem sobie co dokładnie robił tydzień wcześniej. Cóż więc ma zrobić Agnieszka, która rozpamiętuje pewien tragiczny wieczór w kamieniołomie w Gościęcicach. Lodowata woda, wszystko spowite zapadającym zmrokiem, a go tego alkohol i przyciągające siebie ciała. Pośród tego dochodzi do tragedii, która pozostawia trwały ślad w życiach nie tylko jej uczestników, ale i ich rodzin. Co jednak począć, gdy każdy tę chwile pamięta inaczej? Komu zależy na prawdzie i czy w ogóle jest jakaś prawda?
Na sam początek należy zaznaczyć wyraźnie: Czeluść to nie powieść dla miłośników literatury oczywistej, zamkniętej i prostej. Nie znaczy to wcale, że Anna Kańtoch pozostawia czytelnika zupełnie samemu w sobie. Narracja blisko (intymnie wręcz, można by zaryzykować) towarzyszy głównej bohaterce, autorka dostarcza odbiorcom retrospekcje, inne perspektywy i soczystą porcję szczegółów. Elementów układanki fabularnej jest więc niby dość, żeby złożyć sobie kompletny obraz, ale w szkodę interpretacyjną wchodzą przeróżne zgrzyty – narracyjne niezgodności, luki logiczne czy też niedoskonałości pamięci. Osoba czytająca musi więc wziąć na siebie ciężar decyzji, rozpoznać tropy fałszywe i (od)tworzyć przebieg feralnych (lub nie) zdarzeń.
Powyższy nadmiar mógłby też być traktowany jako wada, gdyby nie inna właściwość Czeluści: przemyślana, precyzyjna konstrukcja. Nie jest to może escherowski poziom zapętlenia zaprezentowany w Niepełni, ale tam było znacznie więcej postaci z przeplatającymi się, rozbudowanymi punktami widzenia, a tu postaciom innym niż protagonistka przypadają jedynie epizody. Jednak i to wystarcza, by stopniowo i dwustrumieniowo odkrywać przed czytelnikami kolejne elementy układanki. Jak to w dobrze napisanych opowieściach tego typu, niektóre z faktów ujawnianych spojrzeć inaczej na to, co działo się na historii początku. Za sprawą tego jest to kolejna z powieści Anny Kańtoch prosząca się aż o więcej niż jedno czytanie.
Wszystko to dopełnione jest wątkami, motywami wplecionymi między te elementy konstrukcyjne. Pierwszym, najbardziej oczywistym jest zawodność ludzkiej pamięci skontrastowana z jej fundamentalne powiązanie z tożsamością. Jak pogodzić się z faktem, że inne osoby pamiętają wydarzenia, które zadecydowały o reszcie naszego życia? Co począć z sytuacjami, które z logiką i zdrowym rozsądkiem nic wspólnego nie mają? Czeluść może być też bowiem intepretowana jako zapis
Pozwolę sobie sparafrazować klasyka: Oops, she did it again. Czeluść pokazuje, że Anna Kańtoch świetnie czuje się nie tylko w sztafażu kryminalnym, ale lubi też wracać na tereny fantastyką naznaczone. Jest to bowiem precyzyjnie skonstruowana powieść, która pozostawia czytelnikowi wiele punktów zawieszenie interpretacyjnego i nieoczywistej satysfakcji. Mam nadzieję, że autorce będzie znów za czas jakiś powróci chęć na napisanie takiej powieści – ja i kolejne siedem lat grzecznie poczekam.
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję
Wspomnienie przeszło tuż obok niczym duch wędrujący przez pogrążoną w półmroku komnatę starego zamczyska, zostawiając po sobie obraz piegowatej twarzy, ni to dorosłej, ni to jeszcze dziecięcej. Dłoń, która wtedy, w kamieniołomie, podała jej schłodzoną w ciemnej wodzie butelkę piwa, wilgotne palce stykające się z jej dłonią, ciepłą i suchą. Popularne imię, jedno z tych, które wtedy, w połowie lat osiemdziesiątych, nosiła jedna czwarta dzieciaków z jej klasy.
krwawasiekiera
Nie zgodzę się co do symbolicznego charakteru elementów fantastycznych. Czeluść to czysta fantastyka, po prostu misternie to ukrywa,