Rok 2016 stał u mnie w pewnej mierze pod znakiem Wiktora Żwikiewicza – przeczytałem i zrecenzowałem trzy jego książki. Kończyłem tekstem o zbiorze Maszyna zamkniętym stwierdzeniem, że może to być niezły punkt początkowy przygody z bydgoskim pisarzem. Nie spodziewałem się, że minie aż tyle czasu nim sięgnę po kolejną jego powieść. W dodatku okazało się, że Delirium w Tharsys jest tą, od której absolutnie nie powinno się zaczynać znajomości ze Żwikiewiczem.
W odległej przyszłości Ziemia to wyniszczone wojną pustkowie, na którym wszelka zieleń to odległe wspomnienie. Ludzkość zamknęła się w potężnych enklawach, które próbują przeciwstawić się nieznanemu wrogowi. Podporządkowane batalii o przetrwanie megamiasta padają jedno po drugim, a wysiłki Armii Endogenicznej spowalniają zagładę jedynie nieznacznie. Wróg jest bezwzględny, przebiegły i okrutny w swej niepoznawalności. W przededniu bitwy ostatecznej na Ziemie wysłani zostają z Luny potężni wysłannicy, Megaloxanthy, ale do celu dociera tylko jeden. Jonas Hebrejczyk trafia do Tharsys.
Wiktor Żwikiewicz jest znany dość wąskiemu gronu czytelników, co powodowane jest nie tylko czynnikami marketingowymi czy też wydawniczymi, ale też samą prozą pisarza z Bydgoszczy. Jest to bowiem literatura złożona, o wysokim progu wejścia, która w dodatku charakteryzuje się bardzo specyficzną stylistyką. Delirium w Tharsys to chyba dzieło o najwyższym natężeniu tego stylu. Autor operuje bowiem językiem bardzo obrazowym, ale swym literackim pędzlem opisuje sceny pełne ozdobników, drobiazgów, kształtów et cetera. Jak wspominałem przy recenzji Imago – proza ta oddziałuje na zmysł wzroku, ale wymaga dużego skupienia. Odpowiednio przysposobionego odbiorcę Żwikiewicz nagrodzi prawdziwą ucztą, niemalże malarską. Jednak w przypadku ostatniej z wydanych powieści autora można czasem odnieść wrażenie, że styl nie tyle wzmacnia historię, a raczej utrudnia jej chłonięcie. Niektóre fragmenty potrafią wytrącić z czytelniczej równowagi. Jednocześnie sprawia to, że bardzo chciałbym by światło dzienne ujrzała komiksowa adaptacja, nad którą pracował Andrzej Bogaczyk.
Jednak Delirium w Tharsys to powieść, której mimo wszystko warto dać szansę. Pod tym stylistycznym przyodziewkiem kryje się bowiem intrygująca fabuła oraz znacząca liczba oryginalnych pomysłów. Na pierwszy rzut oka elementy składowe mogą nie wydawać się aż tak nowatorskie – postapokaliptyczna Ziemia, wielkie miasta, przybysz z zewnątrz postrzegany jako zbawca – ale po przetworzeniu ich przez wyobraźnię Żwikiewicza zdecydowanie zyskują. Intrygująca jest idea odszczepienia części ludzkości na mechaneurystyczny odłam lunarny czy też pomysł na Bio-Łącza, czyli żywe punkty dostępowe do ichniej odmiany internetu z wszczepionym w klatkę piersiową projektorem. Ciekawie wypadają też przedziwne zagrożenia czyhające na obrońców i mordujące ich na wymyślne sposoby, a także sam zamysł stojący za wspomnianym niezidentyfikowanym zagrożeniem grożącym ludzkości zagładą. Dodać tu należy, że autor zdecydowanie bardziej woli pokazywać, a konkretnymi informacjami dotyczącymi na przykład przeszłości Ziemi dysponuje bardzo oszczędnie, więc znów czytelnik interpretacyjne swe muskuły prężyć musi. Nieco niezgrabnie, a momentami i niepokojąco wypada za to przesycenie powieści elementami seksualnymi. Mnóstwo tu odniesień do organów płciowych, napięcia seksualnego i samego aktu seksualnego, ale bez samego seksu. Czuć tu niemal namacalnie napięcie, które nie ma gdzie ujść (patrz: okładka pierwszego wydania).
Ciekawie wypadają także postacie, ale raczej z szerszej perspektywy. Na poziomie indywidualnym jest tu kilka oryginałów: szalony grubasek Ion Szałamaja, bohatersko tragiczny Feretrius czy też Janko, Bio-Łącze, za którym chodzą ojcowskie cytaty z Pana Tadeusza. Pewnym problemem jest natomiast to, że czasem styl czasem przenika także do dialogów. Jednak z Delirium w Tharsys bardzo frapująco wypada spojrzenie na całość społeczności. Perspektywa zewnętrzna pozwala dostrzec absurdy i prawidła rządzące tym wycinkiem ludzkości w obliczu zagłady. Żwikiewicz pokazuje też przekonująco, że unicestwienie częściowo przychodzi także od wewnątrz, a człowiek bywa swym największym wrogiem.
Delirium w Tharsys to powieść zdecydowanie warta uwagi i wysiłku, ale jednocześnie na pewno nieodpowiednia na pierwszy kontakt z prozą Wiktora Żwikiewicza. Tym, którzy chcą spróbować swych sił, poleciłbym Maszynę – w razie stwierdzenia kompatybilności można sięgnąć po następne. Ostatnia powieść bydgoszczanina kryje bowiem pod patyną trudnego stylu solidną dawkę frapującego science-fiction.
Kryształowe sfery zaparowane od wewnątrz wilgocią i pleśnią. Inne jeszcze oblężone. Tam można zajrzeć. Z powietrza widać wyraźnie, jak postępuje dywersja, a kędy przebiega linia ataków frontalnych. Goliat oberwał w środek czoła meteorytem zakażonym kosmiczną panspermią. Zachwiał się, przyklęknął, wreszcie ciężko runął na ziemię. Tylko się zamąciło wkoło, gdy zanurzył się w puchu szklanych stropów, stupiętrowych arkad, metalicznych gąszczy. Zanurzył się i nie wypłynął więcej.
Ambrose
Nie jestem zwolennikiem książkowych postanowień czy wyzwań, ale tyle już piszesz o twórczości tego pisarza, że chyba obiecam sobie, iż jeszcze w tym roku sięgnę przynajmniej po jedną powieść (ew. polecany przez Ciebie zbiór) jego autorstwa.
pozeracz
Zbiór, zdecydowanie zbiór. Ale polecam sił spróbować. Wyzwanie to spore, ale satysfakcji może dać wiele.
me
Jednak z Delirium w Tharsys dużo frapująco wypada spojrzenie na całość społeczności.
—> „bardzo” raczej niż „dużo” 🙂
pozeracz
Słusznie. Miło, że ktoś czyta starsze wpisy i do tego z uwagą 🙂