Swe perypetie związane z poszukiwaniami tej książki opisałem w poprzednim wpisie, więc nie będę się niepotrzebnie powtarzał. Po zakończeniu lektury mogę jednak stwierdzić, że nie dziwię się niedostępności ani też pozytywnym recenzjom. Nie żałuję też tego czasu poświęconego na łowy. Co więcej: uważam, że Ducha króla Leopolda powinien przeczytać każdy.
Książka nie powstałaby, gdyby nie pewien przypis. Hochschild napotkał adnotację do cytowanej wypowiedzi Marka Twaina, w której to adnotacji informowano, że Twain wypowiedział te słowa, gdy był członkiem ogólnoświatowego ruchu na rzecz zlikwidowania reżimu w Kongo, który doprowadził do śmierci około ośmiu do dziesięciu milionów ludzi. Liczba ta w zestawieniu z kompletną nieświadomością tak zaszokowała autora, że zaczął badać sprawę. Podobne były też korzenie wspomnianego ruchu – Edmund Dene Morel, rzetelny pracownik towarzystwa żeglugi liniowej z Liverpoolu, poczynił zatrważającą obserwację. Odkrył bowiem, że statki przywożące ogromne ilości towaru z Kongo odpływają załadowane głównie bronią, amunicją i oficerami. Wniosek mógł być tylko jeden: niewolnictwo na masową skalę.
Pisanie recenzji książki historycznej to sprawa trudna dla osoby, która historią się zajmuje jedynie okazyjnie. Brak mi warsztatu i wiedzy, by ocenić merytoryczną czy metodyczną stronę Ducha króla Leopolda. Podzielę się więc jedynie kilkoma obserwacjami z perspektywy laika i od razu zaznaczę, że czytałem po angielsku. Hochschild nie dysponuje wielce kwiecistym stylem, ale potrafi jasno i zwięźle przekazać fakty oraz swe przemyślenia, a także przekonująco zarysować charakterystykę danej postaci. Gdy autor przedstawił wizję Morela obserwującego pracę portu w Antwerpii, bez problemu wyobraziłem sobie tę scenę. To właśnie wątki „ludzkie” stanowią jedną z mocniejszych części książki. Podobało mi się też to, że Amerykanin nie ograniczył się do czasów panowania Leopolda II i samego Kongo, ale pokazał też współczesne konsekwencje i podobieństwa do naszych czasów. Przerażającym świadectwem przewrotności historii jest zwłaszcza to, jak bardzo podobny do rządów Leopolda był reżim Mobutu. Trafne było też porównanie działań króla do postępowania dzisiejszych korpo-prezesów.
I tu dochodzimy do tego, co w Duchu króla Leopolda najważniejsze, czyli refleksji rodzących się po lekturze. Nie będzie chyba zaskoczeniem, gdy napiszę, że nie są to refleksje zbyt optymistyczne. Owszem, nie brak tu świadectw indywidualnego męstwa, poświęcenia oraz pracowitości. Morel wraz z wspierającą go żoną, William Sheppard czy Roger Casement gotowi byli na wiele dla dobra sprawy. Jednak koniec końców ten ostatni skończył na szafocie (choć za walkę o niepodległość Irlandii), Morel zaś popadł w niełaskę, gdy sprzeciwiał się udziałowi Wielkiej Brytanii w I wojnie światowej, a długoterminowe konsekwencje ruchu na rzecz wyzwolenia Kongo nie były zbyt pocieszające. Po śmierci Leopolda II zabrakło wroga, Wielka Brytania nie mogła angażować się zbyt mocno ze względu na własne kolonie, a w USA ludzie po prostu stracili zainteresowanie sprawą. Czy teraz nie jest podobnie? Poparcie zyskują sprawy, które uda się nagłośnić, a i tak większość medialnego szumu przekłada się jedynie hashtagi i statusy na Facebooku. Mam zresztą wrażenie, że dziś u szczytów władzy (choć niekoniecznie państwowej) znaleźć można dużo więcej „leopoldów”, którzy pracowników niższej rangi postrzegają jak Leopold II mieszkańców Kongo. I tak samo jak on, który nigdy w Kongo nie był, nie zbliżyli się nawet na kilometr do swych sweatshopów. Dziś nikt nie obcina rąk za zebranie zbyt małej ilości kauczuku, ale pracownicy w Chinach tracą kończyny przy maszynach przemysłowych.
Nie będę tu przytaczał licznych przykładów okrucieństwa i zezwierzęcenia najemników i urzędników, choć niektóre na długo ze mną zostaną. Nie będę prawił komunałów o tym, jak łatwo zacząć uprzedmiotawiać drugiego człowieka i co z tego wynika. Po prostu sięgnijcie po tę książkę. Może będziecie po tym dużo smutniejsi, a tylko nieco mądrzejsi, ale jest to historia ważna, symptomatyczna i boleśnie aktualna.
Co więcej, w odróżnieniu od innych wielkich drapieżców historii, Czyngis-Chana czy hiszpańskich konkwistadorów, król Leopold II nigdy nie przelał nawet kropli krwi. Jego stopa nigdy nie stanęła w Kongu. Jest w tym również coś bardzo nowoczesnego – niczym w przypadku pilota bombowca, który lecąc wysoko, ponad chmurami, nigdy nie słyszy krzyków ofiar, nie widzi zniszczonych domów i zmasakrowanych ciał.
Andrzej „Kruk” Appelt
Aż się prosi o wspomnienie jeszcze jednej osoby – Josepha Conrada! „Jądro ciemności” jest świadectwem, i to mocnym, wydarzeń w Kongo. Conrad był podobnie jak Twain członkiem tego tego ruchu. Co pozwoliło mi na drobną uwagę, gdy pisałem o „Jądrze ciemności”, że pływanie rzecznymi parowcami daje ludziom właściwe spojrzenie na rzeczywistość!
Uderzają w mózg jeszcze dwie sprawy – ten prywatny folwark Leopolda II nazywał się Wolne Państwo Kongo – to przejaw wyjątkowego nadużycia (taki eufemizm).
Druga sprawa to losy Rogera Casementa, którego zresztą Conrad spotkał w czasie gdy płynął jako kapitan „Króla Belgów” w górę rzeki Kongo. Casement za odkrycie kolonialnych okrucieństw w Kongo i Brazylii otrzymał tytuł szlachecki, za opowiedzenie się za wolnością swojej ojczyzny, Irlandii czekał go szafot. Niestety styl w jakim zaczął go kompromitować brytyjski wywiad zasługuje na głęboką pogardę. Fałszywe oskarżenia o homoseksualizm i rozwiązłość seksualną osłabiły, przynajmniej częściowo, opór przeciwko skazywaniu na śmierć tak zasłużonego człowieka. Cóż Celt zrobił swoje, Celta można się pozbyć!
Tu polecam trzecie dzieło tworzące dla mnie swoisty tryptyk antykolonialny – po „Jądrze ciemności” i „Duchu króla Leopolda” jeszcze wspaniała powieść Mario Vargasa Llosy „Marzenie Celta”! To powieść biograficzna o Casemencie właśnie.
Na koniec, zgadzam się z Tobą – ta książka, a tak naprawdę cały wymieniony przeze mnie tryptyk, są przerażająco aktualne, nie świat nie jest wcale lepszy, skur… pleni się cały czas!
pozeracz
Prawda, o Conradzie można było wspomnieć. W książce pojawia się kilka razy – co ciekawe, odmówił on poparcie wniosku o ułaskawienie Casementa, gdyż był wierny koronie. Dziwnie te ludzkie losy się toczą.
Ja mam słabość do Irlandii, Irlandczyków i ich losów. „Marzenie Celta” nie wpadło mi nigdy w oko, więc serdecznie dziękuję za polecenie. Llosę lubię, a nawet i bardzo, więc przypuszczam, że będzie to dla mnie lektura w sam raz.
Ambrose
Skoro jesteśmy przy „Jądrze ciemności” oraz zważywszy na fakt, że w recenzji wspomniałeś postać Rogera Casementa, to warto jeszcze podać kolejny wartościowy tytuł, który łączy się z obiema pozycjami. Mam na myśli „Marzenie Celta” Mario V. Llosy – powieść noblisty w głównej mierze koncentruje się na tragicznych losach Casementa właśnie. W utworze znajdują się też nawiązania do „Jądra ciemności”.
A „Duch króla Leopolda” to rzeczywiście lektura godna uwagi – włączę się w polowanie na tego białego kruka 🙂
pozeracz
To ciekawe, jak niektóre książki pozostają czasem niezauważone. Lubię Llosę, znam nieźle historię Irlandii, czytałem Jądro ciemności razy dwa, ale o „Marzeniu Celta” nie słyszałem nawet.
Andrew Vysotsky
A jednak miałem czuja, że zwróciłem uwagę na tę książkę! Dzięki za świetną recenzję – takie książki trzeba polecać, gdyż jako niezbyt przydatne dla władzy, na mainstreamowy marketing liczyć nie mogą…
pozeracz
Z tą książką to w ogóle jest dziwnie, bo ona nadal jest bardzo słabo dostępna. Ja zaś od tamtego czasu nabyłem jeszcze „Bury the Chains”, ale póki co czeka na półce.