Co prawda stwierdzenie to padało już na blogu i truizmem zalatuje, ale nie da się zaprzeczyć, że dola pisarza łatwą nie jest. Pisanie, wydawanie, promowanie – wiele jest etapów i momentów, w których coś może pójść nie tak. A do tego wszystkie los bywa tak przewrotny, że nawet napisanie arcydzieła nie gwarantuje uznania. I o tym właśnie wpis ten traktował będzie.
Jeszcze drobna refleksja, zanim przejdę do sedna wpisu. Zastanawiam się, ile wielkich dzieł zostało niedokończonych, niewydanych lub niepoznanych. Zdaję sobie sprawę, że kryterium „wielkości” dzieła jest mocno subiektywne, a i o prawie Sturgeona nie należy zapominać, ale i tak jest o czym myśleć. Ciekawi mnie też, ile osób było przekonanych o swoim geniuszu i za wszelką cenę walczyło o sławę, a ilu twórców zniszczyło swe dzieła w przypływach samokrytyki. Wiem, że to gadanie po próżnicy, bo biegu historii nic nie zmieni.
Może gdzieś, kiedyś jeszcze coś wspaniałego zostanie przywrócone z zapomnienia, ale na razie skupię się na wielkiej trójce, której się udało. Na początek powieść, o której pisałem niedawno…
Nakręcana Pomarańcza
Anthony Burgess
Powieść Burgessa była innowacyjna, jak na swe czasy, i naraziła się na reakcję, która grozi takim powieściom. Reakcja krytyków było albo bardzo stonowana, albo wroga. Chwalono głównie inwencję językową, a resztę już nie bardzo. Co ciekawe – dość pozytywnie na powieść zareagowali pisarze. Jednak przez długi czas pozostawała niemal nieznana szerszemu gronu odbiorców i dopiero filmowa adaptacja wyreżyserowana przez Stanleya Kubricka zmieniła ten stan.
Moby Dick
Herman Melville
Powieść dziś uznawana za jedną z najlepszych i najbardziej ambitnych w historii USA z początku uznana została za „katastrofę”, która „odrzuca czytelnika”. O perypetiach też powieści można by napisać całą książkę, ale wszystko zaczęło się od… praw autorskich. W tamtych czasach w USA ich jeszcze nie było, więc wydawcy najpierw wydawali dzieło w Wielkiej Brytanii, by skorzystać z obowiązujących tam praw. I tu się sprawa rypła – wycięty kluczowy epilog i inne fragmenty, przeinaczony tytuł i liczne zmiany (doliczono się ponad 600 różnic pomiędzy wydaniami) i ambitny charakter dzieła naraziły dzieło na bardzo chłodne przyjęcie. A krytycy w USA bardzo mocno sugerowali się opiniami z Albionu, więc odbiór był jeszcze gorszy. Moby Dick zamiast zagwarantować Melville’owi sławę, rozpoczął jego upadek.
Władca Pierścieni
J.R.R. Tolkien
„O kurwa, tylko nie jeszcze jeden elf” – takie oto zastrzeżenie wyrazić miał niejaki H.V.D. Dyson, jeden grupy znajomych, którym Tolkien czytał fragmenty dzieła. Musiał zaprzestać tych okrutnych praktyk ze względu na negatywne reakcje i zranione uczucia. Potem nie było wcale lepiej – New York Times określił język Tolkiena jako „śmierć dla literatury”, a The New Republic opisało postacie jako „anemiczne, bez werwy”. Jak więc doszło do tego, że w końcu sprzedano ponad 200 milionów egzemplarzy sagi? Wszystko to dzięki… hippisom, wojnie i narkotykom. beatnicy nielegalnie drukowali kopie książki w ramach sprzeciwu wobec władzy. Choć przyznać trzeba, że w światku fantasty odbiór wcale aż tak zły nie był.
Czy powyższe przykłady mogą służyć za zachętę do tego, by się nie poddawać? I tak, i nie. Czasem rzeczywiście warto przymknąć oczy i uszy na niektóre głosy krytyczne, ale też prawda jest taka, że los Tolkiena, Melvilla czy Burgessa powtórzą nieliczni, bardzo nieliczni. Poza tym na każde dzieło niezrozumiane niesłusznie przypada zapewne wiele setek krytykowanych i popadających w niebyt całkiem zasłużenie.
A co pozostaje czytelnikom? Czytać krytycznie, zachować otwartą głowę i liczyć po cichu, że będzie się wśród tych doceniających od początku.
Co za śmiertelna pustka, jaki mimowolny brak wiary w tych wierszach, co wszelką wiarę unicestwiać się zdają, odmawiając zmartwychpowstania istotom, które zginęły nie wiedzieć gdzie, pozbawione grobu. [Herman Melville, Moby Dick]
Ambrose
Interesujące anegdoty, o których nie słyszałem. Z naszego podwórka warto przywołać postać Witkacego, który także spotykał się z niezwykle chłodnymi reakcjami ze strony krytyki. Co ciekawe autor nie pozostawał dłużny na kierowane pod jego adresem zarzuty i bardzo często odnosił się do nich, czy to w przedmowach do swoich książek czy też w samych utworach.
pozeracz
Witkacy to człowiek i temat zupełnie osobny. Takie spieranie się z krytykami to też interesujący wątek. Przeważnie zgadzam się z tym, że nie wygląda to zbyt dobrze, gdy autor broni zaciekle swego dzieła i wykłóca się gdzieś po Internetach. Ale są i przypadki, gdy jest to w pewnym sensie zrozumiałe (np. pisanie nieprawdy w recenzjach), ale są one raczej rzadkie.
Na marginesie – czytanie krytycznej recenzji swego dzieła, nad którym się pracowało wiele miesięcy/lat, to musi być straszne doświadczenie.
Izabela Łęcka
Świetny tekst, a już anegdota o jednym z pierwszych czytelników 'Władcy’ mnie rozbawiła (ta o elfie), a dziś mam wyjątkowo podły humor.
pozeracz
Dziękuję serdecznie i cieszę się, że udało mi się poprawić humor!
Knight Martius
Powiedziałbym, że anegdota ta jak ulał pasuje do współczesności. 😀
pozeracz
Znaczy mamy współcześnie za dużo elfów? Czy za dużo pisarzy czytających swe książki na głos? 😛
Knight Martius
Zdecydowanie to pierwsze. Tzn. mnie elfowie nie przeszkadzają, ale o ile mi wiadomo, wiele osób (wydawcy też) ma ich dosyć.
pozeracz
Ja mam w zasadzie tylko jedne stwory, których mam dość – zombie. W popkulturze ostatnio ich o wiele za wiele.