"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Niedocieczone odczłowieczenie, czyli „Ja, która nie poznałam mężczyzn” Jacqueline Harpman

Już pewien czas temu – chyba po raz pierwszy za sprawą Drogi Cormaca McCarthy’ego – odkryłem swą słabość do dystopii i apokalips niejednoznacznych. Nie mam nic przeciwko wyłożeniu od razu kawy na ławę, ale coś po prostu mnie pociąga w niedookreśleniu, mgle i niepamięci. Przystępując do lektury Ja, która nie poznałam mężczyzn nie wiedziałem, że właśnie z tym będę miał do czynienia. Po kolei jednak…

która nie poznałam mężczyzn

Młoda, nieznająca swego imienia ani przeszłości dziewczyna spędza spędziła całe swe świadome życie w podziemnym więzieniu wraz z trzydziestoma dziewięcioma innymi kobietami. Są stale obserwowane przez milczących uzbrojonych strażników i nie pamiętają, jak się tam znalazły. Pozostały im tylko mgliste urywki, niepewne miraże. Dziewczyna nie rozumie, dlaczego tam jest ani jak wygląda świat zewnętrzny; może polegać tylko na tych ogólnikowych opowieściach współwięzionych. Pewnego dnia włącza się alarm, strażnicy znikają, a ona musi na nowo zdefiniować, kim jest, w obliczu nowo odkrytej wolności wypełnionej niepewnością i niebezpieczeństwem.

Zostało to bezpośrednio stwierdzone we wstępie, ale ku porządkowi powtórzę: Ja, która nie poznałam mężczyzn to przypadek dystopii mocno niedookreślonej. Nie ma wątpliwości, że coś dziwnego stało się ze światem lub pewnym jego zakątkiem, ale wszelkie inne szczegóły pozostają w strefie domysłu. Czytelnik sam musi spróbować odpowiedzieć sobie na pytania o przyczyny, sprawców, sens czy nawet czas i miejsce. Można też zrobić krok głębiej w interpretacyjny las i pokusić się o stwierdzenie, że stworzyła świat tak pozbawiony konkretów przyczynowo-nazewniczych, że aż odrealniony czy wręcz metaforyczny. Na przykład: opisany krajobraz jest tak regularnie uformowany i bezludny, że trudno go nawet teoretycznie umiejscowić w świecie rzeczywistym. Gdyby powieść skręcała w obszary religijne, można by się pokusić o stwierdzenie, że jest to jakaś forma czyśćca.

Ja, która nie poznałam mężczyzn to także przykład na ciekawe wykorzystanie zgranego motywu. Uczynienie z głównej bohaterki nieświadomej ignorantki, swoistego dzikiego dziecka nieznającego „zwykłego” społeczeństwa, a w dodatku wychowanego w skrajnych warunkach, pozwoliło autorce uwypuklić kształtującą rolę otoczenia. Doskonałym przykładem na to jest początkowe podejście protagonistki do prywatności i refleksje towarzyszące odkrywaniu (z zaskoczeniem) jej uroków. Natomiast na styku tego zabiegu oraz wspomnianego wcześniej uwypuklenia roli otoczenia znaleźć można obraz losów tej grupy kobiet, a zwłaszcza tworzących się w niej relacji. Przekaz jest tu zaś aż nazbyt oczywisty i do myślenia mógłby dać w zasadzie tylko osobom, które po książkę nie sięgną.

Należy jednak zaznaczyć, że powieść Belgijki może rozczarować osoby spodziewające się klasycznej konstrukcji fabularnej. Nie ma to być żaden przytyk – pisząc o Ja, która nie poznałam mężczyzn, można do pewnego stopnia zgodzić się z pewnym kultowym cytatem o polskim kinie. O ile bowiem na początku nie brakuje napięcia i w czytelnikach może zbudzić się chęć rozwikłania tajemnicy dystopii, to im dalej w literacki las, tym mniej satysfakcji z tych elementów płynącej. Harpman bierze oczekiwania części czytelników i odstawia je w próżni, gdyż nie zostawia nawet okruchów, z których dałoby się złożyć otwarte zakończenie.

harpman artrage

Jacqueline Harpman napisała powieść, która dzieli czytelników, a linia podziału przebiega wzdłuż ich oczekiwań. Ja, która nie poznałam mężczyzn jest bowiem dystopią niedookreśloną niepróbującą nawet podjąć gry z odbiorcą oczekującym standardowego dla gatunku rozwoju fabuły. Mnie jednak ta metaforyczna i antyonomastyczna kreacja w połączeniu z „dziką” perspektywą zdecydowanie przekonały.


Ja, która nie poznałam mężczyzn trafiła też tu:

Szanowny panie, jeśli jest pan gdzieś w górze i nie ma pan zbyt wiele do roboty, niech pan coś do mnie powie, bo jestem bardzo samotna i sprawiłoby mi to przyjemność.

Poprzedni

Zmrożony i wstrząśnięty, czyli „Coś” Johna W. Campbella

Następne

Podziw zazdrością podszyty, czyli „Literatura jako kłamstwo” Giorgio Manganelliego

4 komentarze

  1. Luiza

    O, był czas, że w wielu miejscach w internecie widziałam tę książkę. Ciekawe, na jakie aspekty Ty zwracasz uwagę.

    • pozeracz

      Ha, to ciekawe… Możliwe, że po prostu odwiedzamy odpowiednie miejsca, bo konglomerat ArtRage ma niezłą siłę marketingową, ale z tego nieoczywistego typu 😉

  2. Będzie czytane. Nabyłem tę książkę razem z kilkoma innymi z serii Cymelia, bo ArtRage miał świetną promocję związaną z obsuwą terminów dostawy. Żal było nie skorzystać.

    • pozeracz

      Ja wtedy się powstrzymałem, ale i za to prędko skoczyłem po Pynchona. Czytałem co prawda „49 idzie pod młotek” jeszcze na studiach, ale tu nie mogłem się oprzeć. A teraz jeszcze nową serię mają…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén