"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Poetyckie siebie poszukiwania, czyli „Kruczogranatowe” Adriany Lisboa

Są książki, które chodzą za czytelnikiem metaforycznie, ale zdarzają się i przypadki nękania fizycznego. Swego czasu wydawnictwo Rebis obdarzyło mnie egzemplarzem powieści Broda zalana krwią Daniela Galery, a kilka lat później na jednym ze szkolnych kiermaszów charytatywnych uwagę mą przykuła charakterystyczna kolorystyka okładek serii. Za pierwszym razem się nie zdecydowałem, rok później też nie, ale w końcu zimy ostatniej Kruczogranatowe skruszyło mur finansowego samoograniczania się.

kruczogranatowe lisboa rebis

Jakby mocno się nie starać, nie da się zanegować wpływu rodziców na życie potomków. Matka Vanji ceniła sobie niezależność i także z tego względu trudno było jej wytrzymać w jednym miejscu i… z jednym mężczyzną. Po przedwczesnej śmierci matki trzynastoletnia dziewczyna postanawia opuścić Rio de Janeiro i udać się do USA (dzieciństwo spędziła w Brazylii, ale urodziła się w Kolorado), aby znaleźć ojca, które nigdy nie poznała. Podróż z dwójką towarzyszy prowadzi nie tylko przez związane z matką wspomnienia, ale też historię Brazylii oraz jej własne dorastanie.

Droga do rdzenia powieści Kruoczgranatowe wymaga zmierzenia się z kilkoma warstwami interpretacji się poddającymi. Pierwszą i jednocześnie samoczynnie na pierwszy plan wychodzącą jest historia szukania siebie, dorastania protagonistki. Vanja należy do grupy głównych bohaterek, które zdają się nieco nazbyt dorosłe jak na swój wiek. Nawet jeśli wziąć poprawkę na retrospektywny charakter opowieści oraz dorastanie przyspieszone przez ekscentryczną matkę i jej przedwczesną śmierć, to i tak trudno nieco zawiesić niewiarę. Może to jednak wynikać z perspektywy autora wpisu niniejszego oraz tego jak pamięta siebie i rówieśników w wieku lat trzynastu. Zgrzyt ten jest tym bardziej odczuwalny, gdyż wątek odkrywania siebie i poszukiwania poprzez wędrówkę (oraz poprzez innych) wypada sama w sobie bardzo ciekawie.

kruczogranatowe

Atrakcyjność tej opowieści o dorastaniu kryje się gdzieś pomiędzy postaciami towarzyszącymi, międzyludzkimi zaszłościami oraz mrocznymi zakątkami historii Brazylii. Protagonistka Kruczogranatowe dużo zyskuje na wyrazistości dzięki zastosowaniu metody zwierciadlanej. To naprędce wymyślone określenie oznacza po prostu, że Vanja ujawnia dużo o sobie poprzez interakcję z innymi (dobrze napisanymi) postaciami. Calros (syn nielegalnych emigrantów z Salwadoru) i Fernando (były mąż, choć nie ojciec) stanowią swoistą przeciwwagę oraz obrazują różne drogi do bytowania w USA. Dziewczyna staje się też swoistym elementem wyzwalającym dla mężczyzny – z początku niechętny, zamknięty z czasem otwiera się przed nastolatką i wraca do bolesnych wspomnień historyczno-miłosnych z czasów partyzantki.

Spoiwem dla całości jest natomiast styl Adriany Lisboa, który dany czytelnikom jest poznać za sprawą świetnego tłumaczenia Wojciecha Charchalisa. Poetycką frazę oraz obrazowość języka da się zauważyć najbardziej wyraźnie – jak to zazwyczaj bywa – w opisach. W tym przypadku chodzi zwłaszcza o fragmenty krajobrazowo-widokowe. W pierwszoosobowej narracji nie brak ciekawych spostrzeżeń o otaczającym świecie, ale całość toczy się nie niespiesznym, refleksji sprzyjającym tempie. Pewnym zakłóceniem tego spokoju są wtrącenia komunistyczno-partyzanckie, w których drastycznych scen nie brakuje. Takie retrospektywne wtręty potrafią czasem zaburzać narrację oraz/lub dodanymi na siłę się zdawać, lecz tutaj są one umiejętnie splecione z życiorysami postaci. A i dają czytelnikom możliwość poznania kawałka historii zakątka świata rzadko omawianego.

Kruczogranatowe to powieść wartościowa, choć nie idealna. Głównym zgrzytem jest kreacja głównej bohaterki, która nawet z perspektywy czasu zachowuje się nazbyt dojrzale. Jednak ciekawe postacie poboczne, dający do myślenia wątek imigrancki oraz styl autorki z nawiązką nadrabiają ten brak. Zdecydowanie zdaje też końcowy test Pożeracza, gdyż na pewno będę chciał sięgnąć po Symfonię w bieli.


Kruczogranatowe wielu głosów nie zebrało, niestety, ale znaleźć je można tu:

Sama w domu w pierwsze popołudnia patrzyłam przez okno i widziałam ogrom nieba postrzępionego górami na zachodzie. Było trochę zieleni, owszem, ale tak mało, że dla mnie się nie liczyła. W moim rozumieniu zieleń albo jest bujna i gęsta, albo nie jest zielenią. Ignorowałam te rachityczne roślinki z pustyni. Drzewa na ulicy wydawały się niepotrzebne, były wynikiem jakiejś nieudanej próby udowodnienia czegoś nieudowadnialnego albo też połykało je powietrze, przestrzeń je połykała.

Poprzedni

Na końcach języka, „Podziemie pamięci” Yōko Ogawy

Następne

Dużo_szybko_dobrze, czyli „Cyberpunk 2077: Bez przypadku” Rafała Kosika

6 komentarzy

  1. Luiza

    W ogóle nie znam tej pisarki. Niewykluczone, że widziałam w księgarniach jej „Symfonię w bieli”. Ciekawe.

    • pozeracz

      Ech, tak to niestety bywa z seriami, które sukcesu nie osiągną i nie mają dużego zaplecza marketingowego.

      • Ta seria zapowiadała się bardzo ciekawie i obiecująco, ale jakoś tak przygasła i ostatnio mało o niej słychać. Trochę szkoda, choć sam bez winy nie jestem, bo czytałem jedynie wspomnianą przez Ciebie „Symfonię w bieli„, którą polecam.

        • pozeracz

          Zaraz tam bez winy – trudno popularność jakiejkolwiek serii zrzucać na pojedynczego czytelnika. Wydaje mi się, że nie była też za bardzo promowana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén