"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Dla przyjemności i z przyjemnością, czyli wywiad z Anna Karczewską z Książki kupuję kameralnie

We wstępie do poprzedniego wywiadu zdradziłem, że proszę swoje rozmówczynie i rozmówców o zarekomendowanie następnej osoby. Czasem mam bowiem problem z wybraniem, a czasem z różnych powodów wywiad się nie udaje. Jednak jest i taka kategoria, którą mógłbym określić w tych słowach: „durny Pożeraczu, czemuś wcześniej na to nie wpadł”. Do tej kategorii zdecydowanie pasuje Anna Karczewska, twórczyni i prowadząca projekt Książki kupuję kameralnie.

książki kupuję kameralnie

Książki kupuję kameralnie to inicjatywa, w ramach której od 7 lat Anna nie tylko wyszukuje, odwiedza i poleca księgarnie kameralne, ale też informuje o przeróżnych akcjach książko-pozytywnych. Symbolicznym (i imponującym) corocznym ukoronowaniem akcji jest Weekend księgarni kameralnych, czyli ogólnopolskie święto poprzez spotkania autorskie, aukcje, koncerty, warsztaty, dyskusje czy nawet spacery promujące swoiste idee wyrażone zgrabnie tak oto: „Księgarnie to instytucje kultury. Nie sklepy, nie składy z książkami. To miejsca spotkań, inspiracji i rozmów. Często pierwsze miejsca zetknięcia się z literaturą. I wreszcie to jedne z niewielu przestrzeni w których książka jest absolutnie najważniejsza. Jest podmiotem działań, nie przedmiotem transakcji. Prawdziwe księgarnie to Rezerwaty Książek.”


Pożeracz: Niedługo inicjatywie „Książki kupuję kameralnie” stuknie siódmy rok. Jakie wymierne korzyści przyniosła ta akcja?

Anna Karczewska: Książki kupuję kameralnie jest inicjatywą mającą na celu wypromowanie księgarń, więc jako taka jest niełatwa do „mierzenia”. Przez 7 lat udało się na stałe wprowadzić określenie „kameralne” w odniesieniu do nie sieciowych, autorskich księgarń. Dzięki temu zyskały one nową tożsamość, otrzymały cechę, która je wyróżnia i dookreśla. Dzięki wspólnym działaniom księgarzy z całej Polski zorganizowaliśmy już trzy Weekendy Księgarń Kameralnych, które zawsze są obecne w mediach, zarówno ogólnopolskich, jak i regionalnych. W tym roku tylko w kwietniu informacje o weekendzie pojawiły się 1500 razy na łamach gazet, na antenie radia i w telewizji. Dofinansowania w ramach programu Partnerstwo dla Książki od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pozwoliły  mi na wydanie pierwszego przewodnika po księgarniach w Polsce „Rezerwaty książek” i nakręcenie, wspólnie z Marcinem Wilkiem, 5 reportaży „Misja: księgarnia” o najciekawszych księgarniach w kraju.

Widać też zmiany na rynku wydawniczym. Księgarnie ze sobą współpracują, księgarze są w nieustającym kontakcie, przyjaźnią się i wymieniają informacjami. Wydawnictwa, które kiedyś z automatu wstawiały swoje premiery na wyłączność do Empiku, teraz zwracają się z propozycjami tego rodzaju działań do kameralnych księgarń. Robią to zarówno młode wydawnictwa, jak Tajfuny czy Cyranka, ale też te, które już od dawna są na rynku: Dwie Siostry, a ostatnio nawet Państwowy Instytut Wydawniczy. Mam wrażenie, że ludzie widzą, że Klienci naszych księgarń różnią się od kupujących książki w supermarketach czy salonach empiku. W kameralnych księgarniach na półkach stoją inne tytuły. Jest ich oczywiście mniej, ale wszystkie księgarze znają, czytają i mogą o nich rozmawiać. W czasach, kiedy wychodzi 70 tytułów dziennie, taka fachowa porada jest złotem.

Moje pytanie mogło zabrzmieć nieco prowokacyjnie, ale ja od pewno czasu śledzę Twoje działania i jestem pełen podziwu. Ale i dla mnie nowością i to bardzo pozytywną jest ten punkt o współpracy między księgarniami. Bardzo to budujące. Ale ciekaw jestem niezmiernie, skąd u Ciebie taka słabość do takich kameralnych przybytków. Czy była jakaś jedna księgarnia, od której się zaczęło?

Jeśli mam być szczera, to cała Książki Kupuję Kameralnie zaczęło się od wiersza Gałczyńskiego o małych kinach. I od nudy 😊

Siedziałam w domu na L4 i pękałam z chęci robienia czegoś, co mnie oderwie od myśli o przyszłości. Wymyśliłam, że będę wyszukiwać i promować małe księgarnie. Na studiach pracowałam w księgarniach, mój tata ma wydawnictwo, nigdy więc nie kupowałam książek w „salonach” i supermarketach. Znam wartość pracy i misji księgarzy. Pracując w korporacji, dużo jeździłam po Polsce i za każdym razem znajdowałam czas, żeby odwiedzić lokalną księgarnię i coś o niej napisać. Z tego wziął się blog Rezerwaty Książek. Nagle okazało się, że to co robię jest księgarzom potrzebne i, że zauważają moje działania. To była bardzo miła, ale bardzo zaskakująca chwila 😊

Ach, ileż to dobra może wypłynąć z L4! No i poezji. Ciekaw jednak jestem, czy coś Cię zaskoczyło (pozytywnie lub negatywnie) w trakcie tych podróży księgarnianych?

Pozytywnie zaskoczyło mnie przede wszystkim to, jacy wspaniali ludzie się w nich poukrywali. Część z tych, których poznawałam na początku swoich podróży, nie pracuje już w księgarniach, porzuciło antykwariaty – to ciężka i dość niewdzięczna praca. Klientom trzeba kilkanaście razy dziennie tłumaczyć, czemu książki w internecie są tańsze i po co jest cena okładkowa. W wielu przypadkach rozmowa o literaturze kończy się na jej cenie. Od lat znam i utrzymuję kontakty z księgarzami, wspieramy się nawzajem, staramy się działać razem. To bardzo różna i bardzo barwna grupa. Część z nich mam przyjemność nazywać swoimi przyjaciółmi. To, co mnie boli i martwi, to brak zaufania do nowoczesności u części księgarzy i gorzkie nuty w ich wypowiedziach. Wiem, że nie jest łatwo, ale zawsze bardzo mi przykro, kiedy ktoś pisze, że nie ma sensu działać i nie ma dla księgarń kameralnych ratunku. Jestem zwolenniczką donkiszoterii 😉

weekend księgarni kameralnych

Pytanie pierwsze: kto jest Twoim Sancho Pansą? 😉 Drugie: czego najczęściej dotyczą te gorzkie nuty?

Nie mogę powiedzieć, że mam Sancho Pansę, bo to same kobiety, a one nie przepadają za nazywaniem ich „brzuchaczami” 😉 Od początku wspierały mnie i wspierają wspaniałe księgarki lub ex-księgarki: Ula Jankowska, Karolina Krakowska i Kinga Kowalska. To one albo wylewają mi na głowę kubełek zimnej wody, albo dodają otuchy w chwilach wątpliwości. Niestety po kolei odchodzą z księgarń, bo w Polsce bardzo ciężko jest wyżyć z tej pracy. To jedna z tych gorzkich nut. Słabe jest też to, że w Polsce panuje paskudny zwyczaj sprzedawania książek za połowę ceny zaraz w dniu premiery. To pozwala ludziom sądzić, że książka nie ma wartości takiej, jaką wydawca wydrukował na okładce i przychodząc do księgarń, głośno skarżą się na pazerność księgarzy. To bardzo przykre. Coraz mniej ludzi w ogóle czyta książki, a jeśli czytają kupują ich dużo i chcą kupować jak najtaniej. Czy potem mają czas przeczytać wszystko, co kupili – tego nie wiem. Ja nie mam 😉

Tak, cena okładkowa i w ogóle składowe kosztu książek to bardzo ważkie kwestie, o których ten mityczny „przeciętny czytelnik” ma średnie pojęcie. Ciekaw jednak jestem, czy masz może jakiś pomysł, jak by można było to rozwiązać? Jest w ogóle taka metoda?

Metodą jest edukowanie społeczeństwa. Jak słyszę, że książki są drogie, to mną szarpie. Nie są drogie, tylko są nisko w piramidzie potrzeb. Książka kosztuje tyle, ile pizza na wynos albo pół litra i paczka papierosów. To kwestia wyboru, do którego oczywiście każdy ma prawo. Dodatkowo ceny książki są sztucznie zawyżane, bo wydawcy muszą jakoś sobie radzić na rynku książki, gdzie premiery książkowe w internecie pierwszego dnia są ścinane o 30% czy 40%. Trzeba uświadamiać ludziom, czemu książki, które kupują w internecie są tanie i kto na tym traci. I, przede wszystkim, uczyć ludzi, że warto czytać, że dla tych, którzy nie chcą kupować, dostępne są biblioteki, gdzie nic nie trzeba płacić. Gadać, gadać, gadać! 😊

weekend księgarni kameralnych

Z tą ceną nie do końca się zgodzę. Można się spierać o to, co dla kogo jest drogie, ale ja mam skrzywienie jeszcze z czasów dawnych wyjazdów do Irlandii. Wtedy różnice były jeszcze większe, ale nawet dziś są widoczne. Średnia cena książki jest niemal taka sama (ok. 41 zł w Polsce, nieco poniżej 8 funtów w UK), ale średnie zarobki są o 2-3 rzędy większe niż u nas. Ale na pewno mogę zgodzić się z tym, że bardzo duża część powodów nieczytania to wymówki. Zwłaszcza, że na ceny często narzekają Ci, którzy na książki mogą sobie pozwolić. I tak jak piszesz są biblioteki, są znajomi. Najgorszym zaś kozłem ofiarnym jest brak czasu.

Muszę jednak zapytać: jak uczyć ludzi, że warto czytać?

Gdyby ktoś znał odpowiedź na to pytanie to bym go ozłociła 😉

Mam wrażenie, że działamy trochę po omacku. Jedni straszą, inni ośmieszają nieczytających, jeszcze inni wysuwają argumenty mętne o rozwoju wyobraźni, wzbogacaniu słownictwa, a jeszcze inni nic nie robią, bo uważają, że czytania powinna uczyć szkoła i bez tego to nic nie ma sensu. Jakoś nikt nie idzie w stronę tego, żeby pokazać ludziom, że czytanie najzwyczajniej na świecie jest fajne. Ja spędzam bezsenne noce na myśleniu o tym, jak zachęcić ludzi do czytania i jak na razie zachęcam głównie tych już czytających 😉 Pracuję nad tym!

Właśnie, wiele z tych działań ma efekt odwrotny do zamierzonego. W niby dobrej wierze zniechęca się do czytania. Według mnie bardzo mocno szkodzi czynienie z czytania jakiegoś świętego Graala, do którego powinien dążyć każdy inteligentny człowiek. Bardzo podobna mi się to stwierdzenie o fajności czytania. A co do zachęcania czytających: do czego zachęciłabyś czytających tę rozmowę?

To jest najtrudniejsze pytanie! 🙂

Nie lubię polecać książek, jak nie wiem, komu je polecam. Każdy ma inną wrażliwość, inny gust i inne upodobania. Jeśli mogę dać czytelniczą radę publicznie, to będzie nią: czytajcie z przyjemnością i dla przyjemności. Nie na czas, nie dlatego, że coś dostało nagrodę albo wszyscy o tym mówią. Czytajcie też książki sprzed kilku lat, buszujcie w księgarniach, w bibliotekach i do każdej książki najpierw zajrzyjcie i zobaczcie, czy będzie chemia. I przede wszystkim: czytajcie klasykę, to bardzo ważne, żeby znać kanon światowej literatury, bo często jest on kluczem do rozumienia współczesnych powieści, filmów i innych tekstów kultury.

książki kupuję kameralnie

Rozumiem. Ale nie poddam się i jeszcze za język pociągnę. Spróbuję tak: co Cię ostatnio najmocniej porwało?

Uparty! 😊 Ostatnie moje fascynacje to dwie szwedzkie pisarki: Ida Linde i Agneta Pleijel. Wszystko, co napisały, jest doskonałe, łączy je wspaniały przekład Justyny Czechowskiej, która jak nikt potrafi tłumaczyć dobrą prozę. Poza tym wspaniały zbiór Gyuli Krudego (nie jestem pewna, jak się go odmienia – Węgrzy ;)) wydany przez PIW „Miasto uśpionych kobiet” i bardzo dobra powieść „Dni Króla” Filipa Floriana. Poza tym czytam „Czarodziejską Górę” Tomasza Manna, ale ciężko się na nią wdrapać 😉

Ja się z uporem wdrapałem wraz z Mannem i nie żałuję. Zapytam jednak w tę stronę: czy miałaś jakieś spektakularne odbicia się od klasyki? Chodzi mi o to, czy jakieś dzieło za klasyczne uważane zupełnie rozminęło się z Twoimi gustami.

Hmm, ciekawe pytanie. Z gustami chyba nie, ale są takie, po które sięgnęłam za wcześnie. W liceum porwałam się na „Ulissesa” i odpadłam, potem to samo na studiach. Na razie nie ruszam tego, daję sobie czas. W literaturze piękne jest to, że nie trzeba się spieszyć, bo ona się nie przeterminuje nigdy.

Dodałbym wręcz, że rośnie z czasem. Im więcej książek się przeczyta, tym pole do interpretacji szersze. A „Ulisses” to książka idealna do tego, by się od niej odbić. Ja byłem upartym, młodym studentem i przeczytałem w oryginale od deski do deski. Choć była to bardziej przekora niż literacki zachwyt. Byłem zdecydowanie pod wrażeniem, ale nie w taki konstruktywny sposób, a raczej po kontakcie z wielkim nieznanym.

Skoro padło magiczne słowo „liceum”, to nawiązując do klasyków, zapytam tak: czy uważasz, że są jakieś lektury, na które liceum to zbyt wczesny etap?

Większość! W Czechach nie ma w ogóle obowiązkowych tytułów, tylko okresy, z których należy przeczytać dowolną książkę. To ma większy sens. Dla jednych Kafka jest wejściem w świat dorosłych lektur, dla innych katorgą. Ja wiele z lektur licealnych znielubiłam na lata.

książki kupuję kameralnie

Zemsta w Poznaniu

O, to ciekawe podejście. Odruchowo połączenie „dowolną” z uczniowską fantazją nieco mnie przeraża, ale gotów byłbym spróbować. Wiem, że w sytuacji, w której obecnie znalazła się polska edukacja, kanon lektur to sprawa drugorzędna, ale czy sądzisz, że może się tej materii coś u nas zmienić?

Wiesz, że to są podstępne pytania? 😊

Oczywiście, że da się zmienić, trzeba tylko chcieć. Niestety na razie literatura, rozbudzanie wrażliwości i empatii w uczniach i zachęcanie ich do własnych poszukiwań estetycznych nie jest priorytetem Ministerstwa Edukacji. Zresztą nigdy nie było. Jesteśmy zdani na inicjatywy oddolne, mądrych pedagogów i świadomych rodziców 😉

Podstępny Pożeracz, to brzmi nieźle. A tak zmierzając ku końcowi, nim przejdę do końcowego pytania luźnego zupełnie, zapytam jeszcze: czy spotkałaś na swej czytelniczej drodze takiego pedagoga lub inne przewodnika?

Ja mam w ogóle dużo szczęścia w życiu 😊 Urodziłam się w domu pełnym książek: mama czytała bardzo dużo, tata jest wydawcą i zawsze pod ręką miałam wielki regał z książkami. Potem, w podstawówce, trafiłam na Panią Hannę Rudzką, która była wspaniałą nauczycielką i wrażliwą czytelniczką. Podsuwała nam książki i rozmawiała z nami o nich. Do tej pory pamiętam, jak wyznałam jej, że kocham się w Panu Wołodyjowskim, a ona popatrzyła na mnie z niedowierzaniem i powiedziała „Naprawdę, w nim? On jest taki mydłkowaty.” Złamała mi wtedy serce 😊 W liceum uczyłam się w klasie kulturowej, gdzie spotkałam Hannę Kocańdę-Kołodziejczyk, która bardzo poważnie nas traktowała. Pozwalała nam czytać co chcemy, dyskutować, nie zgadzać się. Ćwiczyła nas w krytycznym myśleniu o literaturze. Teraz wiem, że odwaliła wtedy kawał dobrej roboty. Potem byłam zdana już na siebie i swoje wybory, ale bardzo doceniam swoich nauczycieli i wiem, że w polskich szkołach kryje się wielu „Johnów Keatingów”.

Ze mnie przez długi czas był oporny czytelnik, ale grzeczny uczeń. Czytałem lektury, ale nic więcej za bardzo nie chciałem. Dopiero w liceum zacząłem sam dla siebie, ale krytyczne myślenie to dopiero studia. Jednak swoich Keatingów miałem dwóch w liceum właśnie, ale akurat niekoniecznie z czytaniem związanych. A skoro już był Wołodyjowski i kapitan wśród nauczycieli, to zapytam tak: jaką postać literacką wzięłabyś na rajd po warszawskich knajpach?

Zdecydowanie Stiepana Arkadiewicza Obłońskiego, ale musiałby za mnie płacić 😉

O, to ciekawy wybór. Zabawa pewnie byłaby przednia.

książki kupuję kameralnie


Uwaga, uwaga. Koniec wpisu oznacza zmasowany atak pytań. Zostaliście ostrzeżeni. To jak, pędzicie już do księgarni? A może sprawdzacie stworzoną przez Annę mapę? A może braliście udział w organizowanych przez nią imprezach? Macie swoje ulubione rezerwaty? A może planujecie już udział w Nocy Księgarń?

Prawda jest taka, że każdy duży zbiór nawet zwyczajnych książek deformuje przestrzeń, o czym łatwo się przekonać, odwiedzając jeden z tych naprawdę staroświeckich antykwariatów […] Tłumaczy to następujące równanie: wiedza = potęga = energia = materia = masa. Dobra księgarnia to po prostu elegancka czarna dziura umiejąca czytać.

[Terry Pratchett, Straż! Straż!]

Poprzedni

Inaczej acz tak samo, czyli „Wzlot i upadek D.O.D.O.” Nicole Galland i Neala Stephensona

Następne

Złodzieje rowerów i Petarda, czyli „Jesień pod muchomorem” Poli Styx

2 komentarze

  1. Ciekawy wywiad, za pół roku stworzę z niego notkę informującą na mój blog 😉 Trzeba promować kameralne księgarnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén