Historia sztuki w ogóle, zna wiele przypadków artystów za żywota niedocenianych, a po latach odmieniający trendy i inspiracją dla kolejnych wielkich będących. Na literackim poletku napotkać można dzieła po premierze nierozumiane albo ignorowane, a z czasem klasykami się stające. Sam na blogu pisałem w tym kontekście o Melville’u, Tolkienie i Burgessie. Co prawda Raymond Roussel do dziś pozostaje autorem peryferyjnym, ale był ważną inspiracją dla francuskich surrealistów, członków grupy Oulipo i grupy nowojorskich poetów (John Ashbery, Harry Mathews, James Schuyler i Kenneth Koch). To właśnie jemu Michel Foucault poświęcił swą jedyną pracę krytyczno-literacką o pełnoksiążkowej długości, a Marcel Duchamp stwierdził, że to Roussel wskazała drogę. PIW zaś wskazał drogę Pożeraczowi, wydając ponownie Locus Solus.
Znany naukowiec i wynalazca, Martial Canterel, zaprasza grupkę swoich znajomych do swej wiejskiej posiadłości, Locus Solus. W trakcie zwiedzania gościom pokazywane są coraz bardziej złożone i groteskowe wynalazki i osobliwości. Gospodarz najpierw prezentuje przedziwne machiny i inscenizacje, a następnie objaśnia ich działanie i makabryczną zazwyczaj genezę. Opowieści i opowieści w opowieściach mieszają bogatą technicznie wyobraźnię z obrazami ludzkiego okrucieństwa i beznadziei. Unoszący się w powietrzu wbijak automatycznie tworzący mozaikę złożoną z ludzkich zębów i zachowane resztki głowy Dantona odgrywające przedstawienie w diamentokształtnym akwarium pełnym przetlenionej wody to tylko drobna próbka eksponatów czekających na gości. Clou wizyty są zaś szalone wariacje na modłę tableau vivant – osiem zamkniętych w szklanych klatkach przedstawień, w których główną rolę odgrywają reanimowane zwłoki powtarzające w kółko najbardziej pamiętne chwile życia swego.
Locus Solus to powieść bardzo trudna do opisania, ale można ją w skrócie określić jako festiwal wyobraźni Raymonda Roussela. Jest to przedstawienie wysoce ustrukturyzowane i powtarzalne pod względem formalnym, ale jedyne w swoim rodzaju ze względu na meandry umysłu autora. Canterel oprowadza gości po swej posiadłości i najpierw zadziwia ich zmysły estetyczne, a następnie atakuje ich poczucie moralności oraz uczucia. Prezentowane eksponaty łączą bowiem w sobie część prezentacyjno-techniczną z dramatycznym tłem fabularnym. Innymi słowy: każdemu wynalazkowi towarzyszy przynajmniej jedna opowieść. Pierwszy element tej mieszanki ukazuje niezwykłe bogactwo wyobraźni Rousella i/lub Canterela oraz jego talent to tworzenia niekoniecznie potrzebnie złożonych ustrojstw, które niemal miałyby szanse działać w prawdziwym świecie. Przeważnie jednak zawierają jakiś element niesamowity lub tylko pozornie prawdziwy – metal o nietypowych właściwościach lub przedziwnego owada. Ten zmyślony element może stanowić pewien zgrzyt, ale i tak próby zwizualizowania sobie tych tworów frustrują i cieszą zarazem. Gdyby wziął się za to jakiś utalentowany animator, to byłoby z tego niezrównane widowisko – przepiękna groteska. Treść ta idealnie nadawałaby się na grę przygodową tudzież inny „walking simulator”.
Drugą częścią składową tego teatru osobliwości jest mroczno-ludzka część wyobraźni francuza. Roussel odmalowując tło dla swojego machinarium, korzysta obficie ze śmierci, bólu, cierpienia i ludzkiej podłości. Canterel z naukowym chłodem i fascynacją wykorzystuje dramatyczne opowieści osób zwracających się do niego z prośbą o pomoc. Widać to zwłaszcza na przykładzie tableaux vivants z reanimowanymi tymczasowo zwłokami, które odtwarzają najbardziej emocjonalne momenty swych żywotów. Doniosłe chwile mieszają się tu z osobistymi dramatami, wielkie dokonania z moralnym upadkiem. Zaznaczyć trzeba, że autor potrafi sięgnąć głęboko w mrok i kilka scen może być trudne do przełknięcia dla co bardziej wrażliwych. Jednocześnie sceny te bywają zestawione z fragmentami absurdalnymi, komicznymi wręcz. Za przykład niech posłuży
Locus Solus w zasadzie trudno nazwać powieścią. Jest to zbiór obrazów, impresji mieszających inwencję i piękno z groteską i niesamowitością. Podziwiający Verne’a Roussel momentami zahacza wręcz o science fiction, ale przez cały czas zadziwia. Przyznam szczerze, że zafascynowała mnie ta powieść i sam autor, zwłaszcza po lekturze posłowia autorstwa Andrzeja Sosnowskiego (dostępne tutaj). Myślę, że zapoluję na numer Literatury na Świecie został poświęcony Rousselowi. A Was zachęcam na wędrówkę po tym miejscu, gdyż rzeczywiście jest jedyne w swoim rodzaju.
Podziękowania dla Państwowego Instytutu Wydawniczego za przesłanie egzemplarza do recenzji
Pijany radością lud podczas wspaniałej ceremonii złożył dziękczynienie Federatowi i aby zapobiec kolejnym nawrotom choroby, zdecydował pielęgnować przez regularne podlewanie tajemniczą roślinę, dotąd nieznaną w okolicy, co dopuszczało jedną tylko hipotezę: przeniesione drogą powietrzną przez huragan z odległych krain jedno ziarenko, wylądowawszy na prawej rączce bóstwa, dojrzało w ziemi użyźnionej deszczem. Z przesądnego szacunku pozostawiono sadzonkę na dłoni posągu i nie śmiano nigdzie indziej posiać jej nasionek.
Ambrose
Bardzo podoba mi się pomysł, w oparciu o który skonstruowana została powieść. Lubię literackie gry i zabawy. Równie interesująca wydaje się być treść – połączenie groteski i naturalizmu działa na mnie niczym wabik 🙂