Pomysł na ten wpis oraz potencjalne rozwinięcie go w serię naszedł mnie już przy pisaniu wpisu o, między innymi, ekokrytyce. Przyznam zupełnie szczerze, że przy okazji pisaniu tamtego tekstu ograniczyłem się do pobieżnego badania źródeł dotyczących książki Rachel Carson. Natknąłem się głównie na artykuły przedstawiające autorkę Milczącej wiosny jako jedną z największych zbrodniarek w historii. Coś mnie jednak gryzło i zabrałem się za bardziej wnikliwe badanie zagadnienia i – a to ci psikus – okazało się, że konieczne jest wstrzymanie maszyny potępienia. Wpis ten jest zapisem mojej drogi oraz przykładem na to, jak jedna książka może odmienić świat.
Rachel Carson tworzyła książki popularnonaukowe jeszcze zanim światem wstrząsnęła Milcząca wiosna. W 1951 roku opublikowała książkę Morze wokół nas, które zostało nagrodzone National Book Award w kategorii literatury popularnonaukowej. Bardzo dobrze sprzedawała się też Under the Sea Wind, ale to dopiero po ponownym wydaniu przez Oxford University Press. Dziś uznawana jest za jedno z kluczowych dzieł amerykańskiej literatury przyrodniczej i stanowi część serii Penguin Nature Classics. W późnych latach 50-tych Carson zaczęła interesować się ochroną środowiska, skupiając się na problemach według niej powodowanych przez syntetyczne pestycydy. Rezultatem tej dociekliwości była właśnie Milcząca wiosna, która po raz pierwszy na taką skalę zwróciła uwagę amerykańskiej opinii publicznej na problemy związane ze środowiskiem, spotkała się się z intensywnym sprzeciwem ze strony branży chemicznej (a to niespodzianka), a po czasie także okazała się być początkiem ruchu ekologicznego oraz powodem, dla którego autorka przyrównywana jest to Hitlera, Stalina i innych przyjemniaczków z kategorii największych zbrodniach w historii ludzkości.
Jak wspomniałem w pierwszym akapicie, początkowo me internetowe poszukiwania doprowadziły mnie do artykułów, eufemistycznie ujmując, zdecydowanie krytycznych. Wpadłem między innymi na blogowy wpis Andrzeja Pilipiuka, w którym określa Carson „największą zbrodniarką XX wieku”, oraz artykuł Marcina Rotkiewicza z Polityki, który jest bardziej wyważony, ale już na samym początku zaznacza, że Amerykanka „doprowadziła do śmierci milionów ludzi”. Skąd takie oskarżenia? Wszystko rozbija się o DDT i malarię. W 1940 roku niejaki Paul Müller odkrył owadobójcze właściwości dichlorodifenylotrichloroetanu, a w 1948 otrzymał za to odkrycie Nagrodę Nobla. Początek lat 50-tych był zaś czasem, gdy malaria zbierała wyjątkowo krwawe żniwo: rocznika zabijała kilka milionów osób (głównie w Indochinach, Malezji i Indonezji). Rozpylanie DDT nad miejscami lęgowymi komarów pozwoliły niemal zupełnie wyeliminować zagrożenie. Jednak publikacja książki Carson i następująca po niej panika doprowadziły do zakazu stosowania tego środka, a malaria do dziś zabija, choć w nieco mniejszym stopniu (1-2 milionów osób rocznie). Stąd też stwierdzenie, że od lat 60-tych przez autorkę zginęło kilkadziesiąt milionów ludzi. Padają też stwierdzenia dotyczące fałszowania wyników badań czy nawet braku badań naukowych w ogóle.
A przynajmniej tak twierdzą przeciwnicy Carson. Powinienem posypać głowę popiołem, gdyż wystarczy chwila, aby wyłapać pierwsze przekłamania. Nieszczęsny Pilipiuk w swej tyradzie pisze, że „kobieta w chwili publikacji miała wykształcenie odpowiadające naszemu licencjatowi i to z …filozofii”. Otóż jest to bzdura. Co prawda Carson zaczęła studia na Pennsylvania College for Women (dziś zwącym się Chatham University) na ichniej anglistyce, ale z czasem zmieniła magisterkę na biologię. W 1928 roku została nawet przyjęta na Uniwersytet Johna Hopkinsa (dziś jeden z najlepszych uniwersytetów medycznych na świecie, ale nie wiem, jaki był jego status wtedy), ale nie mogła go ukończyć ze względu na trudności finansowe. Rozbrat z Hopkinsem nie trwał długo – po ukończeniu biologii z wyróżnieniem, kontynuowała naukę w zakresie zoologii i genetyki właśnie w Baltimore. Pilipiuk to jednak przykład skrajny. Artykuł Rotkiewicza bardziej precyzyjnie ukazuje kontrowersje związane z książką i obecne w niej pominięcia (kwestia rosnącej a nie malejącej populacji rudzika i pominięcie wpływu papierosów na zachorowania na nowotwory). Wspomina też o badaniach wskazujących, że rozsądnie używane DDT nie stanowi „poważnego zagrożenia ani dla człowieka, ani dla przyrody”. Trafnie wskazuje też, że Carson wcale nie nawoływała do zakazu korzystania z DDT, a jedynie ograniczenia go. Publicysta polityki nie wspomina jednak nawet słowem o tym, że organizacje i firmy z sektora chemicznego wydały wiele milionów dolarów na próby zdyskredytowania Carson – od kampanii PR-owych po wyśmiewające ją broszury.
Gdzieś zaś tkwi prawda? Prawdopodobnie gdzieś po środku, ale trudno mi to stwierdzić. Milcząca wiosna jest ponoć książką napisaną bardzo emocjonalnym, skutecznie oddziałującym na czytelnika językiem i nie brak w niej przesady. Wiele jest też przesady po stronie krytyków, a zwykłemu człowiekowi trudno odnaleźć się w morzu argumentów i kontrargumentów. Obrońcy: Zakaz wprowadzony w USA w 1972 roku nie obejmował innych państw, a w wielu DDT jest używane do dziś. Dodatkowo nasilenie się malarii było związane w dużej mierze z mniejszymi wydatkami rządowymi na ten cel. Krytycy: Nagonka na DDT doprowadziła do zmniejszenia produkcji, a co za tym idzie wzrostu cen. Obrońcy: W tamtym czasie komary stawały się już odporne na działanie DDT, a samo DDT nie działało zbyt skutecznie w niektórych strefach klimatycznych. Szybko do wszystkiego zaczyna mieszać się polityka i biznes. Dziś część krajów używa innych środków, część nie używa ze względu na cenę, a inne wolą inwestować w ochronę zdrowia i dożywianie, gdyż uważają to za skuteczniejszą formę obrony. Źródła bardziej naukowe wskazują, że DDT nadal czasem działa, ale wcale nie jest tak nieszkodliwe, jak głoszą jego zwolennicy. Przeprowadzone przez Brendę Eskenazi badania dowiodły, że prenatalne wystawienie na działanie DDT prowadzi do spowolnienia rozwoju układu nerwowego. Konkluzją jest, że państwa powinny bardzo dokładnie rozważyć wady i zalety korzystania z tego środka.
Pewne jednak jest to, że książka ta zmieniła świat. Milcząca wiosna powraca w dyskusjach do dziś, choć głównie jako punkt startowy dla ruchów ekologicznych oraz praktyki bardziej uważnego przyglądania się poczynaniom dużych firm. Przesada obecna jest na pewno po obu stronach barykady, ludzie po prostu pozostają irracjonalni. Niestety. Uratować nas powinna nauka, ale ta schodzi na drugi plan, gdy w grę wchodzę emocje. Do tych zaś odwoływała się tak Carson, jak i jej krytycy. Ostateczną oceną tak Rachel Carson, jak i jej książki, pozostawiam Wam.
Nauka nie istnieje abstrakcyjnie. Można przemielić wszechświat na cząstki składowe i nie znaleźć nawet śladu Nauki. Nauka jest strukturą stworzoną i rozwijaną przez ludzi. A ludzie sami wybierają, co ich interesuje, co uważają za istotne. I często myślą w sposób narracyjny.
[Ian Stewart, Terry Pratchett i Jack Cohen, Nauka Świata Dysku]
Czepiam się książek
Nie znam, nie czytałam, więc trudno mi się krytycznie wypowiadać o samej książce, powiem tylko, że fanatyzm i popadanie w skrajności w dowolnej formie, dziedzinie życia, etc., jest czymś przerażającym i potencjalnie bardzo niebezpiecznym. Interesujący artykuł. Nie wiem czy książka/ sprawa Carson była głośno dyskutowana, ale mnie ominęła. U Ciebie czytam o tym po raz pierwszy.
pozeracz
Ja też nie czytałem – tyle się o tej książce naczytałem, że nie mam chęci jej już czytać. Może kiedyś z ciekawości. Z tym dyskutowaniem to obrałem chyba za bardzo anglocentryczny punkt widzenia. Ale w Anglii i USA ciągle się na ten temat pisze, a w 2012 roku, czyli na 50 rocznicę wydania, w ogóle pełno było artykułów. Zaś aktualny klimat polityczny w Ameryce prowadzi do nasilenia głosów krytycznych.
nikok
Zgadzam się. Podobno ktoś, w odpowiedzi napisał książkę ” Wiosna rozśpiewana” przedstawiającą skutki zrezygnowania ze środkow ochrony roślin…
Marre
Gdy przeczytałam twój post, przypomniałam sobie, że dawno temu oglądałam dokument o autorce, ale dotąd nie zdawałam sobie sprawy z kontrowersji wokół jej postaci (i że w centrum wszystkiego była książka). Naprawdę fascynujące.
(I zrób coś proszę ze zdaniem: „prenatalna wystawienie na działanie DDT prowadzi do spowolnienia zaburzenia rozwoju układu nerwowego” ;)).
pozeracz
Dzięki, klasyczny przykład zmiany kształtu zdania w trakcie jego pisania i braku korekty pierwszej jego części. Poprawione.
O, to ciekawe. Co to za dokument? Rachel Carson jest teraz przedstawiana i traktowana jako przykład silnej kobiety i jednocześnie tzw. whistleblower.
Voyteck
Cześć! Taaaak, wiem, 7 lat…. Ale może przeczytasz 🙂 Ja też widziałem dokument o DDT i malarii – wydaje mi się, że w kinie OKO (TVP), ale nie mam pewności. Jeśli dobrze pamiętam, chodziło o to, że DDT powoduje pocienienie skorupki jaj drapieżnych ptaków (nie pamiętam o jaki gatunek szło). To wbrew pozorom bardzo poważny problem. Wydźwięk programu był jednak negatywny – tak, chodziło o śmierć dziesiątek milionów ludzi na malarię. Myślę, że taki program da się zlokalizować przy pewnej dozie cierpliwości.
Serde pozdro, Wojtek, Poznań/Rzym
Voyteck
PS Mam nadzieję, że wiesz, iż „Milcząca Wiosna” wpleciona jest w „Problem Trzech Ciał”?… 😀
pozeracz
Cześć! Ech, wszystko dowodzi też, jak złożona jest przyroda i ile drobniutkich w teorii zmian może mieć kolosalne znaczenie w przyszłości – nawet nie tak odległej.
A co do „Problemu Trzech Ciał” – tak, tak. Wiem o tym doskonale, bo premiera serialu na dwa-trzy tygodnie drastycznie zwiększyła liczbę odwiedzin na blogu – głównie wpisów poświęconych obu książkom właśnie 😛
Ambrose
Ha, problem w tym, że zarówno wielkie koncerny jak i ruchy ekologiczne to ogromne lobby, nie szczędzące środków na udowodnienie swoich racji. Z tego względu podpieranie się argumentami którejkolwiek ze stron uważam za mocno karkołomne. Z własnego doświadczenia wiem, że badaniami naukowymi można manipulować – bardzo istotne są formułowane wnioski, sposób postawienia tezy, którą zamierza się udowodnić bądź obalić, a i samym doborem słownictwa można co nieco ugrać.
pozeracz
Czytam teraz „Wojny konsolowe” i tam pada stwierdzenie, że produkt bywa drugorzędny przy opowieści, która go sprzedaje. Z kolei „Nauka Świata Dysku” pokazuje dobitnie, że człowiek jest stworzeniem narracyjnym. Myślimy metaforami, wszystko ubieramy w opowieści. Mam wrażenie, że Carson stworzyła po prostu wysoce przekonującą dla ludzi tamtych czasów opowieść.
Moreni
W Polsce zdaje się nie wyszła. Szkoda, czytałabym (tym bardziej po Twojej notce). Choć chyba powinna wyjąć z jakąś przedmową, wyjaśniającą kontekst, czy coś.
pozeracz
Swoją drogą to dziwne, że przetłumaczono akurat „Morze wokół nas”, a „Silent spring” nie.
Moreni
Mnie akurat nie dziwi ani trochę. Za czasów komuny panował ogromny nacisk na unowocześnianie i intensyfikację rolnictwa, między innymi poprzez stosowanie sztucznych nawozów i środków ochrony (jaki był realny dostęp do tych środków, to już zupełnie inna kwestia), więc nietrudno mi sobie wyobrazić, że książka stojąca w kontrze do tych haseł nie była po myśli partii.
pozeracz
Prawda, czasem zapominam o tym, że mieliśmy niedawno nieco inny system polityczny 😉 W PRLu rzeczywiście ochrona środowiska nie była priorytetem, wręcz przeciwnie.
Beatrycze
Byłam niedawno na warsztatach prezentacji naukowych – nie było obwarowań co do dziedziny, ale że organizowało to koło studentów biologii, biologów było najwięcej. Moja koleżanka z pokoju mówiła o pestycydach – między innymi DTT i o ile dobrze pamiętam (tj. o ile nie pomyliło mi się z jakimś innym środkiem, bo wspominała o kilku) podawała przykłady na jego szkodliwość dla człowieka także.
Musimy pamiętać, że środki ochrony roślin akumulują się na kolejnych łańcuchach troficznych (znaczy – ich stężenie u roślinożerców jest większe niż w roślinach, u drapieżców jeszcze większe).
Poza argumentem, że te wszystkie tego rodzaju środki szkodzą innym organizmom żywym (co większości ludzi nie obchodzi, niestety), jest też taki, że środki ochrony roślin szkodzą pszczołom, a pszczoły są głównymi zapylaczami, a bardzo wiele z naszego pożywienia to owoce i nasiona roślin zapylanych przez owady.
Tja, tu niby obrona zwalczania komarów, ale to np. że w związku z globalnym ociepleniem zasięg występowania chorób tropikalnych się zwiększy, to już się jakoś nie przejmują tym.
Smuci mnie to wszystko. Ten świat obumiera z naszej winy a większość ludzi udaje, że tego nie widzi, bo im tak wygodniej. Chciałabym dłużej sobie pożyć, ale nie chciałabym dożyć chwili, gdy system się załamie.
pozeracz
Mądrego to i miło posłuchać. Bardzo się cieszę, że trafił tu ktoś, kto zna się na rzeczy dużo lepiej ode mnie.
A co do systemu… Ja mam przypuszczenie graniczące z pewnością, że jedyną szansą na zmianę jest właśnie załamanie. I że wtedy będzie już za późno.
Na szczęście Ziemia bez nas poradzi sobie bez większych problemów.
Beatrycze
PS. miało być „kolejnych poziomach łańcucha troficznego” nie „kolejnych łańcuchach troficznych”.
Ja się naprawdę martwię zmianami klimatu. Muszę kiedyś poświęcić trochę wiecej czasu i poczytać literaturę fachową. A zwłaszcza sprawdzić, czy mi się zdaje, że od czasu mojego dzieciństwa klimat się już zauważalnie zmienił, czy to prawda jest.
Niektóre rzeczy już dostrzegam i bez zagłębiania się w literaturę przedmiotu – jak się sypie system samoregulacji, pojawiają się pętle sprzężeń dodatnich, które powodują nasilenie problemu.
Szkoda mi strasznie obecnej bioróżnorodności, która spada na łeb na szyję. Pewnie, że życie na Ziemi przetrwało większe wymierania, choć podnoszenie się po nich zajmowało setki tysięcy lat. Ale jakoś żal tego, co jest. Wyobrażam sobie czasem w przestrachu, że nasze piękne lasy ustąpiły jakimś suchym krzakom.
pozeracz
Pewnie, że żal. Żal ludzkiej głupoty i krótkowzroczności.
Z tym zmianami mam podobnie. Wydaje mi się, że klimat się zmienił przez te nieco ponad 30 lat, ale wiem też, że taka perspektywa jest dość marna pod kątem naukowym.
Beatrycze
Tak już nienaukowo – z dzieciństwa pamiętam, że jakoś w okolicach grudnia zaczynał padać śnieg i padał przez większość zimy. A teraz to głównie plucha, często jest całkiem ciepło nawet w styczniu, po czym nagłe przymrozki i śniegi od czasu do czasu – późną wiosną, wczesną jesienią.
Nie pamiętam tak częstych komunikatach o podtopieniach, suszach, nawałnicach.
Pogoda była bardziej typowa – a nie że jak wiosna to na przemian zima i lato, jak jesień to albo we wrześniu leje i zimno,a pod koniec listopada tak ciepło, że drzewa zaczynają kwitnąć.
Pamiętam, że jak zaczynało padać – to padało cały dzień, dwa, trzy a teraz potrafi się kilka razy rozpogodzić. Mam wrażenie, że nawet chmury szybciej płyną.
Ale ludzie w wkoło zachowują się jak gdyby nigdy nic i człowiek głupieje.
pozeracz
Ja pamiętam śnieg już z listopada, a miałem co pamiętać, bo niedaleko domu miałem spore (jak na płaską część Polski) górki w sam raz na sankowe śmiganie. Z kolei informacji o suszach i tym podobnych pamiętam więcej z dawnych czasów, ale to może przez to, że od pewnego czasu nie oglądam niemal wcale telewizji.
Czy da się gdzieś znaleźć darmowo i legalnie szczegółowe dane meteorologiczne?
Beatrycze
Podejrzewam, że tak, ale po prawdzie to jeszcze nie szukałam.
Jest strona NASA poświęcona zjawisku:
https://climate.nasa.gov/evidence/
Po popbieżnym googlaniu:
Tu np znalazłam średnie temperatury :
http://climexp.knmi.nl/start.cgi
Tu by pewnie można było pogrzebać głębiej:
http://www.pvsyst.com/en/publications/meteo-data-comparaisons
A tu np. archiwalne dane pogodowe od 2002:
http://www.eurometeo.com/english/condition/city_EPKK/archive_select/meteo_Krakow
pozeracz
Na stronie NASA otworzyłem sobie porównania przed-po i robią porażające wrażenie.
Beatrycze
To jeszcze raz ja – to wygląda dobrze – dane od 1973 :
https://en.tutiempo.net/climate/ws-125660.html
I są takie zestawieeni roczne, jak średnia temperatura, opad, liczba dni słonecznych/deszczowych itp. – na dole objaśnienia.
pozeracz
Rzeczywiście ciekawie. Choć rzuciłem okiem na Bydgoszcz i tam są z kolei wielkie dziury rocznikowe. Ale pewnie, gdyby się znalazło kompletne dane, to można porównywać.
Ja z kolei znalazłem amerykańskie dość szczegółowe i przez to dłuugo się ładujące dane:
https://www.ncdc.noaa.gov/cdo-web/datatools/records
Adria
Dziękuję za obiektywny, dokładny tekst oraz za środowisko, w którym mogły rozkwitnąć mądre komentarze. Ja również martwię się zmianami klimatycznymi i uważam, że zrobienie radykalnych kroków w tym kierunku powinno być priorytetem. Na szczęście co raz więcej jest naukowych dowodów na tragiczne skutki globalnego ocieplenia, wzrostu średniej rocznej temperatury itp. itd. Jeśli chodzi o książkę Carson – nie czytałam, ale nie da się zaprzeczyć, że wywarła poruszenie, sprowokowała do przemyśleń, co jest „dodatnim plusem”. Pozdrawiam serdecznie.
pozeracz
Ja z kolei pięknie dziękuję za miłe słowa. Wydaje mi się jednak, że jesteśmy na takim etapie, że to nie dowody naukowe są potrzebne. W globalne ocieplenie „nie wierzą” osoby, których nauką się nie przekona, bo zaraz powiedzą, że to spisek, lewactwo albo korporacje. Mam wielką obawę, że dadzą się przekonać, gdy będzie już za późno.
A tak z własnej ciekawości – jak trafiłaś na ten wpis?
Charlie Bibliotekarz
Bardzo ciekawy wpis, jeszcze ciekawsze komentarze. Szczerze mówiąc dopiero Twój tekst bardziej naprowadził mnie na postać pani Carson, do tej pory zawsze jakoś tak gdzieś się przewijała w różnych rozmowach czy też przypisach do innych tekstów. Trzeba będzie się z oryginałem zapoznać. Tylko czy zdążymy?
pozeracz
Oto dopiero pytanie… Sam fakt, że musimy je sobie zadawać jest bardzo przykry. Nie wiem. Z naciskiem na „nie”.
Ale z rzeczy przyziemnych: cieszę się, że stałem się naprowadzaczem 😉