W mym poprzednim wpisie poświęconym zbiorowi listów (Lema, oczywiście) wyłożyłem me podejście do zaglądania w czyjeś listy, więc powtarzał się nie będę. Tu dodam tylko, że jestem niezmiernie (i niestety bezosobowo) wdzięczny Ursuli K. Le Guin za to, że zdecydowała się napisać ten pierwszy list. Trudno by mi było bowiem, nawet gdybym fantazjował bujnie, to bym lepszej pary korespondencyjnej sobie nie wybrał. I mów, że moja chwała z przyjaciół się bierze to więc gratka nie lada.

I mów, że moja chwała z przyjaciół się bierze

Streszczenie tradycyjne się tu nie sprawdzi, więc ograniczę się do skrótu i faktów kilka. Przede wszystkim: książka ta to wybór korespondencji pomiędzy Ursulą K. Le Guin a Stanisławem Lemem, który – zgodnie z tytułem – obejmuje lata 1972-1984. Nie jest to więc może czas głębokiego PRL-u, ale mieści się w nim przecież rok 1981. Odrobina wiedzy o żywocie Lema podpowie zaś, że na ten okres przypada między innymi stypendialna bytność pisarza w Berlinie oraz początek rodzinnej emigracji do Wiednia. To zaś oznacza większą swobodę epistolograficzną, czyli i możliwość otwartego pisania o pewnych sprawach wewnętrznych.

Jak to bowiem z takimi zbiorami bywa, I mów, że moja chwała z przyjaciół się bierze nie skupia się na żadnym konkretnym temacie, ale porusza wraca do kilku z nich wymuszonych niejako przez okoliczności społeczne i historyczne. Siłą rzeczy (a w zasadzie różnic między jedynie-słusznym wschodem a zgniłym zachodem) nie ma tu aż tyle miejsca poświęconego codziennym zmaganiom związanym z życiem w PRLu (pamiętne poszukiwania części samochodowych z listów z Mrożkiem). Specyfika socjalistycznego systemu doskwiera za to na polu wspólnym dla autorskiej dwójki, czyli wydawniczym. Chodzi tu głównie o problemy z wydaniem Czarnoksiężnika z Archipelagu przetłumaczonego przez Stanisława Barańczaka, który zbyt dobitnie wyrażał swe zdanie o pewnych działaniach rządu i w wyniku pewnej poufnej instrukcji cenzorskiej stał się persona non grata dla wydawnictw. Jednak odległość i korespondencyjne opóźnienia sprawiały, że i Lem miał problemy np. z seryjnie padającymi oraz/lub zmieniającymi właścicieli wydawcami.

I mów, że moja chwała z przyjaciół się bierze

Jedyne cztery części serii wydawniczej, która w korespondencji przywoływaną jest

Kluczowym jednak elementem, co nie zaskoczy nikogo, I mów, że moja chwała z przyjaciół się bierze jest oczywiście literatura i dyskusje wokół niej. Pierwszym przejawem i niejako wyznacznikiem dla tonów i motywów reszty literackich rozmów i rozważań jest list, od którego się wszystko zaczęło. Le Guin pisze bowiem do Lema w odpowiedzi na artykuł jego autorstwa zamieszczony w fanzinie Commentary (prowadzony przez Bruce’a Gillespiego i wyróżniony trzema nominacjami do nagrody Hugo), który to Polak poświęcił Lewej ręce ciemności. Są tu więc wzajemne pochwały, pewne sprzeciwy, rozważania nad metodą pisarską, ale i też zaczątki szerszej dyskusji o science fiction („prze­ciw­sta­wie­nie Mi­sty­fi­ka­cji Szmi­rze”). Niemało tu właśnie komentarzy dotyczących nie tylko pisarstwa własnego i spojrzenia na nie, ale także stanu krytyki i masowego odbioru. Choć oboje cieszyli się uznaniem krytycznym i (na tyle, na ile to możliwe) powszechnym, jednocześnie krytycznie wyrażali się o wszystkochłonności „przeciętnego czytelnika” (zwłaszcza amerykańskiego).

Tak na koniec już pierwszoosobowo i czysto subiektywnie zwrócę uwagę na kwestie, które mnie jakoś bardziej przyciągnęły. Jako osoba, która bardzo, bardzo rzadko wraca do książek, a Czarnoksiężnika z Archipelagu czytała już pięć razy (i oczywiście teraz mam ochotę na kolejne czytanie), nie mogę nie poczuć radości z współzachwytów z Lemem („[…] był dla mnie cudownym przeżyciem. Jest to tak krystalicznie czysta, przejrzysta opowieść, że poczułem coś na kształt zazdrości”), który zresztą fantasy doceniał rzadko. Z pewnym zaskoczeniem odkryłem też, jak dogmatyczna (sama używa tego określenia wobec siebie) w swych ocenach bywała Le Guin. Lem krytykuje bezpośrednio, dosadnie i po nazwisku (innymi słowy: jak coś mu się nie podoba, to wali prosto z mostu [stąd też rozbrat z Michaelem Kandlem]), ale i Amerykanka nie nie szczędzi ostrych słów niektórym osobom (zwłaszcza po pozbawieniu Lema honorowego członkostwa w SFWA) czy zjawiskom.

le guin podpis lem podpis

I mów, że moja chwała z przyjaciół się bierze to lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów Stanisława Lema i Ursuli K. Le Guin, którzy nie wzdrygają się przed lekturą korespondencji. Zbiór ten daje bowiem nie tylko wzgląd w interakcję tej genialnej dwójki, ale też pozwala zajrzeć za kulisy światków wydawniczych po obu stronach żelaznej kurtyny. No i zawiera zachwyty nad pewną bardzo ważną dla Pożeracza książką.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

wydawnictwo literackie logo

W Niemczech Zachodnich z pewnością jestem „modny” – np. jakiś ginekolog napisał do mnie o swoim odkryciu dotyczącym właściwej pozycji kobiety podczas porodu (na czworakach, jak twierdzi). Dlaczego donosi o tym akurat mnie? – „bo jest Pan znanym futurologiem i może mi Pan pomóc” itp. Jakbym był roboczą wersją samego Boga Wszechmogącego. Panuje u nas grypa i doszło do fali zgonów, niektórzy starsi pisarze, przyjaciele przyjaciół, odeszli – pulvis es, vanitas vanitatum itd.