Przy okazji wpisu o freudowskiej koncepcji niesamowitości napomknąłem o zamiarze zabrania się za serię wpisów poświęconych motywom literackim. Natężenie recenzencko-wywiadowcze sprawia jednak, że trudno się za taki wpis zabrać. Teraz jednak czytelniczo jestem pochłonięty przez monumentalną powieść Larry’ego McMurtry’ego, więc pisarskie okienko się zwolniło. Z początku spodziewałem się, że trudno będzie mi się zdecydować na temat otwarcia. Jednak me przeczucia nie sprawdziły się i motyw wykrystalizował się prędko. Dziś więc słów kilka(set) o narratorze niewiarygodnym.
Zacznijmy od teorii. Narrator niewiarygodny (zwany czasem niegodnym zaufania) to narrator literacki, filmowy lub dramatyczny, którego wiarygodność została w znacznym stopniu podważona. Definicja całkiem prosta i dość oczywista, lecz jest tu pewien intrygujący aspekt. Termin ten został bowiem ukuty przez Wayne C. Bootha w jego książce The Rhetoric of Fiction, ale w tym kontekście oznaczał po prostu większość narratorów pierwszoosobowych. Definicja Bootha skupia się na przestrzeganiu przez narratora norm związanych z danym dziełem. Podejście to było krytykowane ze względu na odwołanie do faktów spoza samego dzieła. Peter J. Rabinowitz (artykuł Truth in Fiction) precyzuje, że narrator niewiarygodny kłamie, ukrywa informacje i błędnie osądza w odniesieniu do odbiorców narracji. Rabinowitz wyróżnia bowiem cztery podgrupy odbiorców, a biorąc pod uwagę ten podział zdarzenia mogą być jednocześnie „prawdziwe” i „nieprawdziwe”. Ale to taka ciekawostka skręcająca w stronę teorii interpretacji.
Zaskoczeniem nie będzie zapewne, że przykłady narratorów niewiarygodnych napotkać można już od literatury początków. Jest Dionizos w Żabach Arystofanes oraz Żołnierz samochwał Plauta. Motyw ten był też wykorzystywany w części opowieści z Księgi tysiąca i jednej nocy oraz Opowieści kanterberyjskich. Nim przejdę do własnych przykładów, podrzucę jeszcze klasyfikację narratorów niegodnych uwagi opracowaną przez Williama Riggana (Pícaros, Madmen, Naīfs, and Clowns: The Unreliable First-person Narrator). Tłumaczenie własne, a oryginał w nawiasie:
- Sowizdrzał (The Pícaro) – narrator, który przesadza i przechwala się. Przykłady: Moll Flanders i Felix Krull.
- Szaleniec (The Madman) – narrator, u którego działają umysłowe mechanizmy obronne (dysocjacja, samowyobcowanie) lub który cierpi na poważną chorobę umysłową (schizofrenia, paranoja). Przykłady: bohaterowie Franza Kafki i Patrick Bateman.
- Klaun (The Clown) – narrator, który nie traktuje swojej opowieści na serio i bawi są konwencją, prawdą i gra z oczekiwaniami czytelnika. Przykład naczelny: Tristram Shandy.
- Naiwniak (The Naïf) – narrator charakteryzujący się niedojrzałym lub ograniczonym postrzeganiem świata. Przykłady: Holden Caulfield i Forrest Gump.
- Kłamca (The Liar) – racjonalnie postrzegający dojrzały narrator, który celowo pomija fakty o swojej osobie, najczęściej po to, by ukryć niecne postępki z przeszłości. Przykłady: Severian z Księgi Nowego Słońca Gene’a Wolfe’a.
Teoria na bok, pora na praktykę. Nie będę się tu jednak rozpisywał nadmiernie, gdyż chciałbym jak najwięcej usłyszeć od Was. Skupię się więc po prostu na kilku moich ulubionych przykładach. Pierwsza egzemplifikacja może być tylko jedna: Edgar Allan Poe i jego opowiadania czytane przeze mnie na studiach. Nie jestem co prawda pewien, czy był to mój pierwszy kontakt z takim typem narratorem (zgaduję, że nie), ale było to pierwsze zetknięcie z samym terminem oraz opowiadaniami Poego. Przykładów podać można wiele, ale mi na myśl od razu przychodzi Serce — oskarżycielem. Przekonujące studium psychozy i przedstawienie monomanii narratora zapadło mi w pamięć i przyciągnęło do prozy Amerykanina, choć za grozą literacką nie przepadam. Praca nad licencjatem pozwoliła mi się zapoznać z opowiadaniami Ambrose’a Bierce’a, który także bardzo umiejętnie kreował takich narratorów. W sztandarowym Przy moście nad Sowim Potokiem można napotkać pewną odmianę tego motywu, ale – według mnie – najdoskonalszym przykładem jest Chickamauga, czyli wysoce specyficzna relacja z pola bitwy. Jest to porażające wykorzystanie wspomnianego powyżej Naiwniaka. Różnica między tymi dwoma autorami jest taka, że Poe od początku ukazuje niewiarygodność narratora, a Bierce lubi wodzić czytelnika za nos (i robi to bardzo sprawnie).
W osobnym akapicie warto przywołać doskonałe, a w Polsce słabo znane, opowiadanie Żółta tapeta Charlotte Perkins Gilman. Przedstawia ona historię kobiety, którą mąż zamyka na trzy miesiące w pokoju z powodu jej choroby umysłowej. Jak można się było spodziewać, zamknięcie nie powoduje poprawy, a raczej dalsze pogorszenie stanu kobiety, które wpada w obsesję związaną w żółtą tapetą zdobiącą ściany pomieszczenia. Jest to jeden z tych tekstów, który przeraża i daje do myślenia jednocześnie, a koniec pozostawia czytelnika z mnóstwem pytań. Zachęcam bardzo, bardzo – zwłaszcza, że można całość przeczytać na stronie Wysokich Obcasów.
Opowiadanie to pokazuje też dobrze, że literatura grozy lubi się z takim typem narracji, gdyż brak narracyjnej pewności często wiąże się w jakiś sposób z traumą czy też tragicznymi wydarzeniami w ogóle. Widać to zresztą po typologii Riggana. Szaleniec do horroru pasuje idealnie, a Kłamca w sam raz wpisuje się w literaturę sensacyjną czy też detektywistyczną. Doskonałym przykładem jest tu Zabójstwo Rogera Ackroyda Agathy Christie. Rozpiętość gatunkowa jest zresztą duża, gdyż przywołać można tak Fiodora Dostojewskiego (Bracia Karamazow) jak i Alistaira MacLeana (niemal wszystko z narracją pierwszoosobową). Za blogowy przykład może posłużyć Amerykańska sielanka Philipa Rotha, w której niewiarygodność ta była warstwą dodaną do wielowarstwowej powieści. Był to zabieg ciekawy, ale według mnie był to naddatek niekonieczny.
Nawet w potencjalnie niewinnych Przygodach Hucka Finna naiwność narratora ukazuje, jak trudno godzić moralność własną z tą narzucaną przez społeczeństwo. Oryginalnym odmieńcem jest zaś Tristram Shandy cudnie wykreowany przez Laurence’a Sterne’a. Tu narrator próbuje opowiedzieć swoją historię, ale w rzeczywistości próbuje tę historię wykreować, stworzyć. Przytacza zdarzenia, których był świadkiem jako niemowlak, opowiada o swoich narodzinach, a z czasem okazuje się wręcz, że niektóre z opowieści miały charakter symboliczny. Eksperymentalna proza i zabiegi graficzne wzmacniają ten metaliteracki przekaz. A poza tym Życie i myśli JW Pana Tristrama Shandy to po prostu świetna rozrywka.
Miałem się nie rozpisywać, a i tak się rozpisałem – choć i tak temat jedynie nadgryziony. Liczę jednak na Was. Na Waszych Rycerzy Smętnego Oblicza, szaleńców, naiwniaków i kłamców. Na pewno napotkaliście na Waszej czytelniczej drodze wielu narratorów, którzy wykorzystali Wasze zaufanie lub od początku mieli je w pompie. Ciekaw jestem też, czy macie jakieś przykłady marnego wykorzystania tego zabiegu. Jeśli napiszecie o ulubionych, też się nie obrażę.
CZYTAJ DALEJ
- Żółta tapeta, Charlotte Perkins Gilman – Wysokie Obcasy
- The Collected Works of Ambrose Bierce – vol 2., Project Guttenberg
- Serce — oskarżycielem, Edgar Allan Poe – Wolne Lektury
- Narrator i autor w światowej teorii literatury, Henryk Markiewicz – BazHum
Otóż tedy — czyż wam nie nadmieniłem, że to, co uważacie za szaleństwo, jest jeno przeczuleniem zmysłów?
[Edgar Allan Poe, Serce oskarżycielem, przekład Bolesława Leśmiana]
Michał Stanek
Dobry przykład na kłamcę to powieść Roberta McLiama Wilsona „Ripley Bogle” – polski tytuł (głupi bo nastawiający od razu nieufnie) „Zaułek łgarza” (http://www.zaokladkiplotem.pl/2015/05/hiob-czyli-ulisses-patrick-mcliam.html). W przyszłym roku pewnie przeczytam „Amerykańską sielankę” i sięgnę po Ambrose’a Bierce’a, to dopiero obadam 🙂 W ogóle fajny tekst. Więcej takich 🙂
pozeracz
O losie… Tytuł rzeczywiście durny. Rozumiem, że takie marketingowe babole przydarzają się filmom, ale przy książkach zawsze mnie dziwią.
Będzie więcej 🙂
Ambrose
Ciekawie, ciekawie. Czytam aktualnie „Rok królika” Joanny Bator i odnoszę wrażenie, że narratorka powieści to albo szaleniec, albo wyrafinowany kłamca. W snutej historii można wyłapać pewne nieścisłości, sprzeczności, ale w sumie cała powieść jest mocno „rachityczna” – rzeczywistość rozmywa się i drga w posadach 😉
pozeracz
O, to ciekawy zabieg. Sam takich niewiele pamiętam. Przeważnie albo od początku czuć, że coś mocno jest źle. Czekam aż przeczytasz, by przekonać się, czy na koniec nieścisłości ze uściślą.
Marre
Artykuł jak zwykle cudowny, ale teraz mam bardzo konkretne pytanie: czy narratora dziecięcego można podciągnąć pod „naiwniaka”, czy lepiej nie mieszać tych dwóch rzeczy?
pozeracz
Nazwa kategorii dość dosadna, ale wydaje mi się, że można.
Michał Stanek
„Rzymianami bendąc” Matthew Kneale’a – to właśnie ten zabieg z dzieckiem. Narratorem jest dziewięciolatek, jak to dziewięciolatek, chłonący świat „wprost”, zwłaszcza przekaz matki. Moment zwrotny, kiedy dociera do nas prawda (podczas gdy do niego jeszcze nie!), to jest konkretny szok i emocjonalny rollercoaster już do końca książki – więcej nie powiem, żeby nie spoilerować. Kneale to w ogóle piekielnie inteligentny pisarz, po Michaelu Crummeyu największe odkrycie wydawnictwa Wiatr od Morza, polecam.
Marre
Ja chyba pierwszy raz spotkałam się z tym w „Panterze w piwnicy” Amosa Oza 🙂
pozeracz
Proszę o więcej szczegółów 😉
Marre
To krótka powieść (nowela?) o okupacji brytyjskiej w Jerozolimie pisana z perspektywy małego chłopca. Jeśli chodzi o samą narrację, to zapamiętałam scenę, w której bohater myśli, że w pokoju obok jęczy ranny powstaniec opatrywany przez pielęgniarkę, podczas gdy jak na dłoni widać, że to po prostiu para uprawiająca seks 😉
Marzena
Od razu na myśl przychodzi mi Humbert Humbert z „Lolity” Nabokova i może jeszcze dwóch przenikających się narratorów w „Podziemnym kręgu” Palahniuka… Uwielbiam takie zabawy z czytelnikiem 🙂 Pozdrawiam
pozeracz
Musiałbym w końcu przeczytać „Podziemny krąg”. Ciekaw jestem, jak to zostało rozwiązane w książce, bo film to jeden z naczelnych przykładów takiej narracji w kinie. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w przypadku filmu jeszcze trudniej oszukać tak widza, nie idąc na łatwiznę.
Czepiam się książek
Bardzo ciekawy artykuł. Wiedziałam o tym co nieco, ale dobrze uporządkowałeś i uzupełniłeś te informacje. Mam tylko jedno „ale”… W ustępie o „Żółtej tapecie” napisałeś, że bohaterka była chora psychicznie, a po odizolowaniu jej szaleństwo się pogłębiło. Dość ryzykowne stwierdzenie, bo bohaterka Gilman szalona nie była, przynajmniej dopóki jej nie zamknięto. Miała depresję.
pozeracz
Veto! Napisałem, że choroba się pogłębiła i potem pojawiła się obsesja, nie wspomniałem o szaleństwie. A depresja jest przecież chorobą psychiczną.
Czepiam się książek
„Przedstawia ona historię kobiety, którą mąż zamyka na trzy miesiące w pokoju z powodu jej choroby umysłowej.” To Twoje słowa. Choroba umysłowa to synonim choroby psychicznej. A depresja jest klasyfikowana jako zaburzenie psychiczne i nie utożsamiałabym jej z szaleństwem…
pozeracz
Nie musisz cytować wpisu, który jest powyżej. Zresztą w tym wpisie nie pada słowo „szaleństwo”. Ja nie utożsamiam choroby umysłowej z szaleństwem – nie przepadam bardzo za słowem „szaleństwo” i celowo je pominąłem.
Depresja jest tak klasyfikowana, gdyż według międzynarodowej klasyfikacji zaburzeń psychicznych nie istnieje już w ogóle pojęcie choroby psychicznej.
Książkowy Las Anki
Bardzo ciekawy wpis.
pozeracz
Bardzo ciekawy komentarz.
Lol
Przetlumaczyles wikipedie na polski i dodales jako wlasny wpis. Gratulacje