W moim wpisie (nie)postanowieniowym podzieliłem się moją rezolucją dotyczącą odcięcia się od egzemplarzy recenzenckich. Ostatnie stadium premierę miało w… 2 czerwca 2021 roku. Co prawda pakiet książek od Pauzy dostałem z pewnym pocztą powodowanym opóźnieniem, ale lektury dobierałem samowolnie, nie patrząc na datę wydania. Zaliczyłem więc opóźnienie wstydliwe tym bardziej, że powieść Niny Lykke uwagi zdecydowanie warta jest.
Powodowana idealizmem Elin w trakcie studiów zdecydowała się na specjalizację internistyczną. Jednak marzenia o holistycznym podejściu czy medycznym nawracaniu społeczeństwa dość szybko rozbijają się o hipochondrię i roszczeniowość pacjentów oraz prozę życia. Jej mąż, także lekarz, wszystkim poza biegami narciarskimi interesuje się jedynie pozornie. Dotyczy to zwłaszcza wszelkiego rodzaju obowiązków domowych. Po wielu latach takiego życia wyłącznymi towarzyszami jej wolnego czasu zostały wina z kartonu i seriale telewizyjne, a ludzki szkielet anatomiczny służy jej za uzewnętrznionego wewnętrznego krytyka. Do obalenia kruchej tej konstrukcji na pozorach zbudowanej wystarczy jedno zaproszenie na Facebooku.
Ostatnie stadium to w dużej mierze przedstawienie jednej aktorki, więc czytelnicze reakcje będą zależne od reakcji na kreację protagonistki właśnie. A jako że Elin zdecydowanie postacią jednoznaczną nie jest, stosunek do niej oczywistym także nie będzie. Sympatię zdecydowanie budzi jej dystans do siebie i poczucie humoru: protagonistka potrafi spojrzeć na swoje życie, dostrzec popełnione błędy i krytycznie ocenić własne zachowania. Jednocześnie irytować może to, że wspomniane introspekcje nie prowadzą wcale do zmiany zachowania, a najważniejsze przemiany zachodzą niejako mimochodem. Jednak postrzeganie głównej bohaterki najbardziej zdaje się zależeć od reakcji odbiorcy na jej opinie dotyczące sąsiadów, roszczeniowości pacjentów i ogólnie kwestii społecznych. Współczuć jej można, gdy zmęczona życiem i przeładowana stresem wybucha przy chorych, lecz momentami jej poglądy nazbyt skręcają w stronę poglądów spod znaku „kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów”. Zwłaszcza, że w takich właśnie monologach najbardziej brakuje wspomnianej autorefleksji.
Ostatnie stadium to także w znacznej mierze powieść o pozorach, których przykładów multum dostarcza główna bohaterka oraz widziane jej oczyma norweskie społeczeństwo. Pierwszym przykładem jest małżeństwo Elin, które wyglądać może na zwyczajne i szczęśliwe, ale dla niej stanowi pułapkę, która powoli spycha ją w stronę alkoholizmu i choroby psychicznej. Mąż z kolei przez wiele lat wyraża pozorną chęć pomocy w domu, ale kończy się tylko na słowach (znamienne drewniane, pamiątkowe łyżki wkładane ciągle do zmywarki mimo przypomnień). Podmiejskie Zacisze i jego mieszkańcy to z kolei pokaz drobnomieszczańskiej samoobłudy w nowoczesnym wykonaniu – zamieszkujące te dzielnicę małżeństwa (same białe i heteroseksualne) prześcigają się w tolerancji i postępowości, nie dostrzegając, że tym samym zamykają się na wszelkie odstępstwa od ich (nie)normy. Jedyną osobą, która nie bierze udziału w grze pozorów, jest matka Elin, ale u niej z kolei wynikać się to zdaje z nieczułości o socjopatę wręcz zahaczającą.
Wszystko to ubrane jest w dość lekką formę, za której oddanie brawa należą się dla Karoliny Drozdowskiej. Ostatnie stadium, jak wyłożone zostało powyżej, traktuje o sprawach trudnych, ale przeciwwagę stanowi poczucie humoru głównej bohaterki, ale i autorki. Oddanie wewnętrznego głosu szkieletowi anatomicznemu, sarkastyczne komentarze samej bohaterki czy też nieco przerysowane sceny z udziałem pacjentów mogą służyć za komiczną odskocznię. Choć należy także wspomnieć o tym, że Lykke nie boi się sięgnąć po obrazy naturalistyczne czy też wręcz obsceniczne. Świetnym przykładem jest tu pierwszy rozdział i badanie hemoroidów mężczyzny, który ze strachu nie… podtarł się odpowiednio. Ogólnie ten rozdział można uznać za wzorzec dla innych pisarzy, gdyż nie tylko od razu pozwala czytelnikowi stworzyć sobie obraz protagonistki, ale też daje przedsmak nastroju całej powieści.
Nina Lykke napisała powieść typu, którego brakuje mi w Polsce. Ostatnie stadium nie boi się bowiem mówić o trudnych sprawach i przedstawia ciekawy wycinek norweskiego społeczeństwa, ale jednocześnie nie sili się na wysoki artyzm czy też inną stylistyczną arcydzielność. Co prawda poglądy głównej bohaterki mogą momentami irytować, ale jej sarkazm i ogólny ton opowieści wystarczająco to rekompensują.
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję
Ostatnie stadium zaobserwowano także tu:
[…] panuje powszechne przekonanie, że zarówno popełniane przez nas błędy, jak i dobre decyzje, których nie podejmujmy, wiążą się z brakami i zaburzeniami, przeszłymi i teraźniejszymi, jakbyśmy wykonywali jakąś nieustanną pracę na drodze do optymalnego stanu, w którego istnienie wierzymy. Ostatecznej odpowiedzi, ostatecznego rozwiązania, osiągalnego, gdybym tylko to albo tamto. Wiara ciągnie za linę, do której przymocowany jest haczyk, który z kolei wbija się w nozdrza wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek żyli i żyć będą.
łowczyni słów
Znakomity przykład fatalizmu poznawczego, gloryfikowanego przez Camusa w jego „Micie Syzyfa”. Samobójstwo filozoficzne zaimplementowane w intymnej, beznamiętnej narracji o najszarszej codzienności. Bez zbędnej pompy, jak wnioskuję z przytoczonego cytatu. Słowem, zapowiada się niczego sobie:)
pozeracz
Hmmm… Pompy nie ma, ale jest kilka fragmentów, które na uzyskanie konkretnego efektu nastawione są i mogą o obsceniczność zahaczać. Choć w sumie wszystko trzyma się w ramach lekarskiej codzienności.
Galene
Mnie się ta książka bardzo podobała. Trafiła nawet do zestawienia moich najlepszych dziesięciu powieści roku 2021. Trochę nie zgodzę się ze zdaniem: >>jej poglądy nazbyt skręcają w stronę poglądów spod znaku „kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów”.<<, bo po pierwsze nie jest tego dużo, po drugie jest to wynikiem kryzysu, jaki przechodzi bohaterka, po trzecie ona jednak wie, tak to przynajmniej odczytuję, że powinna coś z tym swoim marudzeniem zrobić. Jeśli miałabym szukać wad w tej powieści (ulubionej przecież :)) to w zakończeniu. Jest zbyt przewidywalne i oczywiste.
pozeracz
Nie ma tego dużo, owszem, ale dla mnie na tyle często, by mnie to raziło. Może po prostu jestem na tyle przewrażliwiony na punkcie generalizacji i takiego marudzenia na upadek czasów i obyczajów, że nawet autorefleksja nie pomaga. Ale i tak się zgadzam, że to bardzo dobra powieść.
Ambrose
Brzmi ciekawie, bo bardzo cenię sobie książki, w której zachodzi proces zaglądania pod podszewkę pozorów. To, co zwyczajne i ułożone, nagle okazuje się całkiem burzliwe i interesujące 🙂
pozeracz
Tak, tu jest o tyle ciekawie, że bohaterka zagląda i pod swoje pozory.
łowczyni słów
Stąd zapewne ten szkielet. Czyżby symbol odarcia z pozorów..? To chyba ostateczna forma nagości. Głębiej sięgnąć nie sposób:)
pozeracz
O, to bardzo celne spostrzeżenie. Szkielet może rzeczywiście oznaczać obnażenie siebie przed sobą samym.
łowczyni słów
Szkielet ma to do siebie że może skrywać niezliczone tajemnice. W jego trzewiach czai się niespodziewanie milcząca erupcja znaczeń.
pozeracz
Jakże to tak? Tak odkryty i tajemnic tyle skrywa? Czyżby paradoks?