Nawet osoby, które odwiedzają tego bloga od niedawna lub niezbyt regularnie, zauważyły mą skłonność do komentowania przeróżnych zawirowań wydawniczych, książkowych i blogowych. Czytelnicy o stażu dłuższym mogą pamiętać wpis ukazujący, jak to kiepskie recenzje były jednym z czynników pchających mnie w stronę samodzielnego blogowania. Gdy więc Jakub Ćwiek rozpisał się o książkowym marketingu oraz postrzeganiu pisarzy, to z ciekawością zacząłem śledzić dyskusję. Zwłaszcza, że moją negatywną motywację i obecne zamieszanie łączy „osoba” wydawcy.
Na sam początek najlepiej przeczytać zalinkowane powyżej wpisy Ćwieka, ale postaram się i tak przedstawić sprawę w telegraficznym skrócie. W felietonie Blogobojni autor zaprezentował swoją perspektywę na marketing książkowy – wyszedłszy od przedstawienia tego, jak powinny działać relacje bloger-recenzent przeszedł do tego, jak często wyglądają w praktyce i jak to wpływa na niego samego, jako pisarza. Kluczowymi dla mnie stwierdzeniami było to, że wydawcy często nie zwracają specjalnie uwagi na to, do kogo wysyłają egzemplarze recenzenckie, a odbiorcy tych książek nie przykładają się do swojej pracy, czego rezultatem jest sztuczny szum, na którym korzysta tylko kółko wzajemnej, blogowej adoracji. Jakiś czas potem na swym prywatnym profilu, lecz w poście publicznym, autor wskazał konkretną recenzję, która dobitnie pokazuje, do czego prowadzi taka obustronna dezynwoltura. Felieton Pisarze – rzecz o smutnych dziwkach skupia się na relacjach fana z autorem i o tym, że czasem autorskie zachowania odbierane jako chamskie (i następnie rozdmuchiwane) wynikają z czynników, o których fan pojęcia nie ma. Na marginesie felieton komentuje też reakcję na wspomniany piętnujący wpis, gdyż zarzucono mu zachowanie nieodpowiednie i działanie z pozycji siły.
Teraz parę słów o tym, czy Jakub Ćwiek postąpił słusznie, wskazując konkretne recenzję. Uważam, że miał do tego prawo. Może nie było to zbyt miłe, ale choć blog prowadzi osiemnastolatka, to prowadzi go już od ponad trzech lat, a do tego świadomie podjęła współpracę z wydawnictwem. Dla mnie przyjęcie lub zgłoszenie się po egzemplarz recenzencki oznacza wzięcie na siebie pewnej odpowiedzialności. Recenzowanie drugiego tomu bez znajomości pierwszego i bez znajomości konwencji (a nawet chęci wyzbycia się ignorancji w tym zakresie) to dla mnie oznaka olania tej odpowiedzialności. Napotkałem w innym zakątku sieci komentarz, że to zabawne, że autor wymaga wyczerpującej recenzji, jeśli za tę recenzję „płaci się” książką. Nie, nie i po trzykroć nie. Nie chodzi tu przecież nikomu o pogłębione analizy, a po prostu o minimum rzetelności. Może i barter książka-recenzja nie jest zbyt zdrowy i warto byłoby podjąć próby zmiany tego systemu, ale nie dość, że nikt przecież nie zmusza blogera do takiej współpracy, to jeszcze sam Ćwiek ratunek widzi w profesjonalizacji. Za naiwne uważam też pisanie, że trzeba było prywatnie, że to mały blog, że autorka młoda, że się wyrobi. Przepraszam ja najmocniej, ale jeśli ktoś nie wyrobił się przez trzy lata prowadzenia bloga, to wielkich nadziei nie ma co z nim wiązać. Zwłaszcza jeśli do tego kasuje na swoim blogu krytyczne komentarze.
Nie można jednak zapominać też o drugiej stronie, czyli o wydawnictwach. O ile Ćwiek pisze wyraźnie, że wina za obecny stan rzeczy leży po obu stronach, to mam wrażenie, że w dyskusjach sieciowych wszyscy skupiają się na stronie blogerskiej. Nie wiem, czy chodzi o strach przed napytaniem sobie biedy, ale mało kto zwraca uwagę na rolę tych, którzy te książki wysyłają. W swoim wpisie o kiepskich recenzenckich napomknąłem o tym tylko na marginesie, ale mój pierwszy skok w odmęty mrocznych zakątków blogosfery zawdzięczam wydawnictwu SQN. Na ich stronie promującej Wzorzec zbrodni Warrena Ellisa znaleźć można całą kolekcję cytatów z recenzji. Wybieranie najlepszych kąsków samo w sobie nie jest złe, ale w tym przypadku cytaty świadczą same za siebie: „Napędem całej powieści jest język, który jest prosty i sprawia właśnie całą tą lekkość książki„, „Wzorca zbrodni możemy czytać zarówno z punktu widzenia John Tallowa, jak i naszego zabójcy. Dzięki temu wchodzimy w jego umysł„, pięć wystąpień słowa „oni” w czterech zdaniach itd., itp. Tak, sam teraz tendencyjnie dobieram fragmenty i tak, jest tam cytat z mojej recenzji, ale jak taki dobór cytatów świadczy o samym wydawnictwie? Zresztą, możecie sami rzucić okiem – strona nadal wygląda tak samo, jak kilka lat temu.
O ile jestem w stanie zrozumieć ciężkie położenie wydawnictw, zwłaszcza gdy trzeba promować tytułu nieznanych autorów, to i tak uważam, że zmiana musi wyjść od nich. Nie trzeba lubić prozy Jakuba Ćwieka, by przyznać, że jest autorem na tyle aktywnym i rozpoznawalnym, by nie trzeba było jego książek rozsyłać na lewo i prawo. Osoby odpowiedzialne w wydawnictwach za promocję muszą się zastanowić, co przyniesie im wymierną korzyść – wyselekcjonowane grono sprawdzonych, rzetelnych recenzentów czy też fura tekstów byle jakich. Możliwe, że plotę trzy po trzy i od solidnej tekstu liczy się sama obecność i socjalmediowe zasięgi. Według mnie postawienie na to drugie oznacza nie tylko promowanie ignorancji, o której pisze Ćwiek, ale też bardzo niskie mniemanie o potencjalnych nabywcach własnych produktów. Ja, mimo wszystko, mam jeszcze nieco wiary w osoby kupujące książki i wierzę, że przynosi to więcej szkody niż pożytku. Warto stawiać na profesjonalizację, choćby i byłaby jedynie na skalę naszych możliwości. Wydaje mi się bowiem, że płacenie blogerom za recenzje to ideał niemal nieosiągalny. Każdy musi po prostu przykładać się do swojej pracy. Koniec końców stroną decyzyjną i tak pozostaje wydawnictwo.
Nie chcę jednak uprawiać spychologii stosowanej, więc napomknę też o tym, co mogą zrobić osoby prowadzące blogi. Ujmę sprawę aliteracyjnie: promować, polecać i pochwalić. Wspominałem, że wiele blogów generuje intensywny ruch, ale jest to w zasadzie sztuczny tłum wyrzucający z siebie nic nie znaczące komentarze. Wydaje mi się, że siłą rzetelnie prowadzonych blogów nie musi być ilość wejść i like’ów, ale grono wyrobionych czytelników. Dobry blog przyciąga wartościowych odbiorców. Owszem, te dobre blogi także tworzą swoiste kółka wzajemnej adoracji – większość osób komentujących to osoby prowadzące inne blogi, ale w tle pozostaje szersze grono gości milczących, na co wyraźnie wskazują statystyki odwiedzin. Warto więc wyłapywać wartościowe blogi rzadziej odwiedzane, udostępniać ciekawe recenzje, brać udział w share weekach i dbać o listę polecanych blogów. A do tego powinno się od czasu do czasu strzelić jakąś pochwałę skierowaną prosto do autora – jeśli ktoś poświęca swój czas na cyzelowanie swojej recenzji, to cisza w komentarzach pod nią potrafi deprymować, zwłaszcza na początku blogowej drogi.
Dziś zaczynają się Warszawski Targi Książki i choć zapewne pracownicy wydawnictw nie zaglądają na mojego blog, to i tak jest to ciekawy zbieg okoliczności. Co prawda każdy dzień jest tak samo dobry, by podyskutować o naszym książkowym grajdołku. Bo to na dyskusję właśnie liczę, mimo rozwlekłego marudzenia powyżej. Co sądzicie o wpisach Jakuba Ćwieka? Czy blogosfera rzeczywiście ma spore problemy? Jeśli tak, to jak można im zaradzić? Czy wydawnictwa w większości z uwagą dobierają recenzentów czy raczej stawiają na ilość? Marudzę bez sensu i mam zmykać gdzie pieprz rośnie?
Słowem, — rzetelnym bądź sam względem siebie
A jako po dniu noc z porządku idzie,
Tak za tem pójdzie, że i względem innych[William Shakespeare, Hamlet, tłum. Józef Paszkowski]
zacofany.w.lekturze
Kolega młody jest i nie pamięta roku, kiedy przez cały miesiąc na niemal wszystkich blogach w moim blogrollu pojawiała się jedna książka 😀 To były czasy.
Jak byłem młodym idealistą, to najchętniej bym wydawał pozwolenia na prowadzenie bloga po zdaniu egzaminu z podstawowych kompetencji. Teraz mi przeszło, niech se ludzie piszą, co chcą, ja nie muszę tego czytać. Ale to, że część wydawców nie robi żadnej selekcji blogerów, to fakt, cytowane na FB fragmenty recenzji bywają kuriozalne. No ale wzmianka jest wzmianka, lajki lecą, a gramatyką i sensem mało kto się przejmuje.
Bazyl
@ZwL Dobrze, że Ci przeszedł ten młodzieńczy idealizm, bo gotów byłbyś przeprowadzić ten pomysł z egzaminem i nie byłoby Śmieciuszka. Z drugiej strony, może świat byłby lepszy. A przynajmniej ta tajemnicza „blogosfera”, przywoływana raz po raz 😛
Niekoniecznie Papierowa
@ZwL Pytanie czy zmieniły się czasy czy Twój blogroll? 😉 Dzisiaj też można mieć wrażenie, że gdzie się nie wejdzie: FB, Insta, blogi kręci się człowiek w tym samym miejscu, a dookoła istnieje tylko jedna książka.
Bazyl
Ale bo to bardzo ładnie widać, która książka jest akurat w obrocie marketingowym. I bardzo dobrze, bo wiadomo co omijać szerokim łukiem 😛
pozeracz
Ha, od razu widać, kiedy doświadczone koleżeństwo wpadnie na bloga – od razu żywiej w komentarzach. Ja aż takich natężeń książkowych nie widzę, ale czasem się trafia taki intensywnie promowany kąsek. Czasem wesoło się też śledzi korelacje mailingu od wydawcy z późniejszymi recenzjami.
zacofany.w.lekturze
@Bazyl: wiesz, że należysz do klasyków i nie śmiałbym podnosić na Ciebie świętokradczej ręki nawet w największym inkwizytorskim zapale 😀
@Niekoniecznie Papierowa: owszem, nadal to widać, ale wtedy padł rekord. „Mariola, gdzie moje krople” przeszło do legendy jako najbardziej przepromowana książka w dziejach 😀
@Pożeracz: owszem, śledzenie mailingu daje cudne rezultaty, bardzo kształcące to jest.
Bazyl
@ZwL Się poczułem 😀 Ale rzeczywiście miło powspominać czasy, gdy pisanie o książkach nie było biznesem (tak, tak, co to za biznes dostać książkę za free), a czystą przyjemnością. Gdy spód notki puchł od licznych komentarzy i nie były to zdawkowe pierdy, nawet jeśli mijały się z tematem wpisu 😛
Niestety, to już za nami. A przed nami pisanie w pustkę. Po czym wnoszę? Na wielu odwiedzanych przeze mnie blogach nie odpowiada się już na komentarze. A szkoda, bo to najbardziej lubiłem i u siebie i u innych – interakcję 😀
Rozkminy Hadyny
Niezłe te wpisy Ćwieka, ale przede wszystkim prawdziwe. Ja też założyłam bloga, bo stwierdziłam, że będzie lepszy niż te dziesiątki byle jakich blogów, które przeglądałam pracując w wydawnictwie.
Wiem też jednak, jak to wygląda od strony promocji: nawet duże wydawnictwa potrafią zatrudnić za kilka groszy świeżaka po studiach głównie po to, żeby przeglądał blogi, zrobił miniranking i powysyłał książki określonej liczbie blogerów w targecie – np. nastolatek w wieku 15-19 albo rodziców chłopców w wieku około 10 lat. Jest to robota absolutnie koszmarna, szczególnie że nawet jeśli ktoś już wydawnictwie robił coś podobnego ledwie rok wcześniej, blogi upadają, pojawiają się nowe i trzeba wszystko robić od nowa. A do tego trzeba też patrzeć na popularność, oceniać od ilu lajków już blog się liczy. Przebijanie się przez upodobania każdego blogera i jego wpisy to już rzecz na tygodnie roboty. Osobiście nie widzę możliwości zmiany podejścia wydawnictw dopóki rynek książki nie stanie się jakąś prestiżową maszynką do robienia pieniędzy w naszym kraju.
Piękno prowadzenia bloga tkwi w tym, że może robić to każdy. Ideał demokracji. I każdy może sobie pisać, jak tylko chce. Tego też się nie zmieni, że książka za darmo to dla wielu łakomy kąsek.
Czy blogosfera ma problemy? Może raczej: blogosfera ze względu na panującą w nie ogólnodostępność, otwartość i demokrację nigdy nie będzie w całości godna zaufania w takim stopniu, jak inne media. Sama nie uznaję moich wpisów za wystarczający autorytet, bo nie mam korektora ani redaktora.
Czy można temu wszystkiemu zaradzić? Oprócz promowania dobrych blogów i cudownemu wzrostowi czytelnictwa w Polsce może być ciężko. A i tak często bardziej popularne bywają blogi (i vlogi) podniecające się literaturą miałką, często w mało merytoryczny sposób. Z drugiej strony narzekała na właśnie takie elitarystyczne podejście Catus Geekus (http://www.catusgeekus.pl/2017/05/czytelnictwo.html). No ciężko, ciężko.
zacofany.w.lekturze
Inne media też nie są godne zaufania, doprawdy. Tyle że może mają korektę 😛
Czasem strach czytać teksty o książkach w dużych tygodnikach czy słuchać opiniotwórczych redaktorów radiowych 😛 Cała blogosfera miała dużą radochę, jak pewnego razu ktoś w takim medium rzucił oskarżycielsko, że blogerzy to tylko streszczają i nic więcej, po czym zaraz w „Polityce” ukazał się artykuł, w którym streszczono ze 20 polskich urban fantasy 😛
pozeracz
O, losie. Ale to streszczanie to rzeczywiście zmora wielu blogów. Pamiętam, że jeszcze za czasów pisania dla Poltera jakaś blogerka skrytykowała jakąś część mojej recenzji (już nie pamiętam co, jak i dlaczego) i sama podlinkowała swoją jako tę lepszą. Okazało się, że 80% nie tak długiego tekstu poświęcone było na wstęp, zakończenie i streszczanie fabuły. Co jakiś czas napotykam właśnie takie teksty, gdzie brakuje w zasadzie nie tylko elementu recenzenckiego, ale w ogóle czegokolwiek od autora niemal brak.
zacofany.w.lekturze
Ale recenzyjne trzeba przerobić, żeby dostać następne, normalka 😀
Bazyl
„Recenzyjnie przerobić”, to ładne określenie na to co teraz wypada zrobić po lekturze, szczególnie nowości 😛
pozeracz
Tylko przerobić na co?
Bazyl
Na cokolwiek. Żeby odhaczyć, przesłać link, wstawić hasztag, zaprezentować insta. I czekać na następne 🙂
Takie jest jednak prawo rynku i nie ma co płakać nad tym, co ze swoim towarem robi jego właściciel. Wiadomo nie od dziś, że z finezją słynnego „lokowania produktu”, jesteśmy mocno na bakier 🙂
pozeracz
Rozumiem tę perspektywę, ale i dostrzegam tu pewien paradoks. Z moich doświadczeń wynika bowiem, że z promocją lepiej sobie radzą małe wydawnictwa. Mają one o tyle łatwiej, że ich książki są niszowe, więc i grono potencjalnych blogów jest mniejsze. Rozmiary wydawnictwa wymuszają też wybiórczość w podejściu do egzemplarzy recenzenckich. Duże wydanictwo to więcej książek, więcej kategorii wiekowych, grup odbiorców, ale i większe środki. A z tego, co piszesz, to wychodzi na to, że duże wydawnictwa tną tu koszty proporcjonalnie znacznie intensywniej niż te małe. Zgadzam się jednak z tym, że szanse na zmianę są niewielkie – o ile machina działa, to mentalność dużych się nie zmieni.
Książka rzeczywiście jest łakomym kąskiem i samo w sobie nie jest to problemem – problem polega na tym, że nie trzeba się na nią wiele napracować. A zatrudnienie redaktora/korektora to już biznes dla blogów profesjonalnych, zarabiających na siebie.
Ja się zgadzam z Catus Geekus w niemal całej rozciągłości – sam wolę stawiać na promowanie i uważam, że wielu czytelników swoim podejściem bardzo szkodzi czytelnictwu, nawet mając dobre intencje. Według mnie myk polega na odwróceniu podejścia – trzeba chwalić i zachęcać do sięgania po pozycje bardziej ambitne, a nie zniechęcać i wyśmiewać te mniej. Motywacja pozytywna działa, według mnie, zdecydowanie lepiej i nie tylko w tej dziedzinie życia.
Ambrose
Uf…, długie te felietony Ćwieka – początkowo miałem ochotę napisać sławetne tltr, ale zebrałem się w sobie i uraczyłem się lekturą, która jest bardzo trafną diagnozą blogowej rzeczywistości. Tyle, że w tym, co mówi Ćwiek nie ma nic odkrywczego – problem istnieje od dawna, ale nie sposób go rozwiązać, bo wszystko rozbija się o koszty i statystyki wejść. Panuje u nas kapitalizm i w związku z tym książka jest towarem, który należy sprzedać. Szukamy więc współpracownika prowadzącego odpowiednio często odwiedzanego bloga, który za relatywnie niskie koszty zareklamuje nasz produkt, zwiększając tym samym szansę na podwyższenie sprzedaży.
pozeracz
A ja mam takie przeczucie, że akurat taka reklama jest mało skuteczna. Pisałem o tym w tekście: wydaje mi się, że takie nijakie recenzje mają zasięg numerycznie imponujący, ale mimo wszystko ograniczający się do kółek wzajemnej adoracji. Czyta i komentuje dużo, ale na tym się kończy. Wydaje mi się, że porządna recenzja ma dużo większą szansę przekonać czytelnika. Ale może naiwny jestem i w sumie żadne recenzje nie przekładają się na sprzedaż i ważne są tylko i wyłącznie zasięgi.
zacofany.w.lekturze
Nikt tak naprawdę nie wie, czy teksty na blogach przekładają się na sprzedaż, po prostu nie ma tego jak sprawdzić, a jeśli nawet następuje jakiś wzrost, to minimalny. Kiedyś właściciel firmy kosmetycznej powiedział mi, że wystarczył jeden post u zasięgowej szafiarki, żeby reklamowany produkt schodził na pniu. Tyle że szafiarkę czyta 100 tysięcy ludności, a książkowca 100 osób.
Bazyl
Optymista 😛
zacofany.w.lekturze
Że mniej niż 100? Mnie czyta ciut więcej, a i tak milion razy mniej niż debiutującą szatniarkę 😀
Bazyl
Szatniarkę? 😀
zacofany.w.lekturze
Uhum. Określenie idealne dla szafiarek, szczególnie tych gorszego sortu 😀 Nie moje, niestety.
Leżę i czytam
Wygląda na to, że to szafiarki powinny dostawać egzemplarze recenzenckie 😀
A skoro już przy nich jesteśmy, to wkład pracy w przeczytanie rzeczonego egzemplarza i wysmarowanie notki na blogu jest jednak większy niż w przypadku malowania paznokci/ust/oczu/brwi/dowolne skreślić 😀
pozeracz
Oj tam, oj tam. Prawda jest taka, że popyt królem jest…
„Najlepsze jest to co się sprzeda.
Chujowe to co sprzedać się nie da.”
Izabela Łęcka-Wokulska
Na szczęście jest też mój blog 😉 Wolny od wad.
Marlow
Sądziłem, że dyskusja nad poziomem blogosfery książkowej to już przeszłość, że wszystko już powiedziano i wyjaśniono, że po prostu już tak jest i nie ma na to rady, niestety. A tu proszę, jeszcze komuś się chce. Miło ale chyba szkoda czasu i atłasu.
zacofany.w.lekturze
Nie psuj zabawy 😛
Marlow
To trzeba było od razu tak mówić, a ja myślałem, zważywszy na ton, że te odgrzewane kotlety to tak na serio 🙂 Jakby nie było, to dobrze, że oprócz takiego cynika jak Ty są jeszcze blogerzy, którzy się przejmują i mają złudzenia 🙂
zacofany.w.lekturze
Młodzi są, to się przejmują, nie to, co taki stary cynik jak ja 😛
pozeracz
Młody jeszcze jestem blogowo, dajcie mi nieco czasu, a otworzą mi się oczy 😉
zacofany.w.lekturze
@Pozeracz: spoko, nie zamierzamy przyspieszać naturalnego procesu. Cynizm przychodzi z wiekiem 😀
pozeracz
Widzę, że jestem w dobrych rękach.
zacofany.w.lekturze
W najlepszych 😛 Już my Cię z Bazylem zdemoralizujemy.
pozeracz
I spłynął na mnie spokój.
zacofany.w.lekturze
@Bazyl: co fakt, to fakt. Pierwsze komcie leciały góra kwadrans po umieszczeniu notki, a teraz? Jak się w 24 godziny ktoś odezwie, to jest dobrze. Ale zdaje się po prostu, że dinozaury się wykruszyły, a dla młodych nie jesteśmy interesujący 😀
Bazyl
W pradawnych czasach, zanim wyginęły grupy dyskusyjne (np. pl.rec.ksiazki), to się prowadziło wymianę zdań bez mała w czasie rzeczywistym. A teraz wyrzucamy z siebie te miliony słów, ale bo to ktoś słucha? 😛
zacofany.w.lekturze
Jedźmy, nikt nie słucha… Nie komentuje i nie odpowiada na komcie zresztą też.
pozeracz
Wybieracie się na Krym? 😉
zacofany.w.lekturze
Jakby nam jakiś wydawca zasponsorował, to kto wie… 😛
zacofany.w.lekturze
@Pożeracz: przerobić na lajki i komcie, oczywiście zachwycone. Chociaż osobiście do wielu przypadków odniósłbym inne słowo 😛
pozeracz
Przelać z pustego w próżne, innymi słowy.
zacofany.w.lekturze
Ale wydawca ma kolejny link w guglu, a bloger książkę. Win-win 😛
pozeracz
Dobre wino nie jest złe. Dwa dobre wina jeszcze lepsze.
zacofany.w.lekturze
Sam widzisz, wszyscy zadowoleni i pijani sukcesem.
Kruk.w.ponurym.nastroju ;-)
Czegoś się tak tego pierwszego wpisu szacownego autora czepił? Taka moda przyszła, że jak komu wena uciekła, albo piwo/mleko w lodówce skwaśniało to winni są blogerzy, czy raczej blogereczki, zwłaszcza książkowe 😀
Z drugiego wpisu wynika, że Jakub Ćwiek podąża za modą, bo jak zauważyłem teraz to winni są jeszcze fani, ze szczególnym uwzględnieniem fandomu fantastycznego (inaczej)… Już się kilka takich głosów pokazało 😛
Rozumiem, że teraz przyszła kolej na średnie pokolenie pisarzów (uwaga dla korekty – to nie jest błąd 😉 ), iluminacji doznali czy co? Jak się kto przymila do fanów (fandomu) i blogerów, bo to panie feedback taki świetny, i zaczyna pod nich pisać, to praktycznie pisze tylko dla nich i tańczy jak mu zagrają. A wtedy reszta czytelników, widząc co się dzieje, mówi klasykiem „spadaj babo/dziadu” . I robi się głupio… Jak kto wypatruje na pewien portal czytelniczy z superrecenzjami (tam też takie są, tylko giną w tłumie) to się może ciekawych rzeczy o swoich utworach dowiedzieć.
Hemingway miał szczęście, że już odszedł był, bo jakby przeczytał, że „Stary człowiek i morze” jest o łowieniu ryb mógłby drugi raz odejść z ropaczy. Przy okazji, kiedy w pewnym miejscu, gdzie wielce dworowano sobie z tego zdania, napisałem, że owszem to jest utwór o łowieniu, ale tej jednej jedynej ryby, i że to taki topos już w zasadzie, co to bohater z uporem maniaka goni za jednym stworem, to doczekałem się pytania „a co to za różnica czy ryba jest jedna czy wiele?”. Kurtyna z zażenowaniem opadła, zaraz po mojej szczęce 😀
Prawda jest taka, że i Jakub Ćwiek i paru innych autorów zaczęło pisać inaczej (chyba lepiej). Stali czytelnicy mówią, „ale o co chodzi, to nie po naszej myśli”, a potencjalni nowi mówią „a to ten co pisze dla tamtych, nie dla nas”. No to mamy problem, czyż nie? Robić za posfantastę? Wbrew pozorom postfantastą nie tak łatwo zostać, bo „Paszporty Polityki” czy inne „Nike” z nieba same nie spadają 😀 Dla mnie czy autor pisze pod fanów, czy pod salonowe nagrody nie ma znaczenia, prawdę mówiąc ten sam mechanizm i wbrew pozorom bardzo podobny typ czytelnika. Ja się na to łapię, co ja ryba jakaś? 😉
pozeracz
Mi się wydaje, że to nie tyle moda, co po prostu co jakiś czas przelewa się czara i któremuś z autorów pęka przysłowiowa żyłka. Zgaduję, że większość śledzi recenzje swoich dzieł i jeśli tylko ich wydawca nie przykłada wagi do adresatów egzemplarzy recenzenckich, to pisarz dany krzywym okiem w stronę blogów spogląda. Podobnież z relacjami na linii autor-fan – problem pojawia się, gdy braknie empatii i nie jest stosowania złota zasada Wila Wheatona: „Don’t be a dick”.
W gruncie rzeczy mnie też mało obchodzi pod którą publiczkę pisze autor, byle by pisał dobrze. Z niektórymi grupami odbiorców mi nie po drodze, co zmniejsza szanse na mą pozytywną ocenę, ale nie wyklucza.
Knight Martius
Sorry, ale jeśli ktoś tym, że jest amatorem, a nie profesjonalistą, usprawiedliwia swoją ignorancję i robienie czegoś na odwal się, to nie powinien nigdy niczego pokazywać publicznie. W ten sposób bowiem ktoś taki tylko pokazuje, że albo ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, albo po prostu nie ma szacunku do potencjalnych odbiorców.
Nie mówię, że taka osoba ma np. pisać recenzje na poziomie zawodowym. Wiadomo – nie od razu Rzym zbudowano, nad warsztatem często pracuje się nawet lata. Ale jeśli taka osoba ma pisać o czymś, na czym niezupełnie się zna, powinna przynajmniej w podstawowym stopniu poszukać jakichś informacji na ten temat. Jeszcze recenzowanie któregoś tomu cyklu, mimo że nie czytało się poprzednich, od biedy zrozumiem, tyle że w takiej sytuacji pisanie o „niejasnych intencjach bohaterów” zakrawa na absurd.
Przepraszam, jeśli komuś mój wpis wydał się napastliwy (tekst pisany jednak działa na ludzi mocniej niż mowa), ale takie olewcze podejście do tematu uważam za karygodne.
Przeczytałem zarówno Twój wpis, jak i notki Jakuba Ćwieka. Przedstawionym w nich wnioskom IMO trudno odmówić trafności, a już szczególnie – abstrahując od tematu Twojego tekstu – postrzeganie pisarzy przez czytelników jest dość smutne.
pozeracz
Masz rację. Można przymknąć oko na kiepskie pisanie, na złą strukturę recenzji i inne podobne wynikające z braku doświadczenia albo i konstruktywnej krytyki, ale w tym przypadku rozbiło się o brak rzetelności i solidności. Nie trzeba mieć za sobą publikacji w prestiżowych portalach ani wielu lat doświadczenia, żeby zdecydować, co jest etyczne, a co nie.
Czytelnicy często po prostu zapominają, że nabywając książkę, nabywają jedynie właśnie tę książkę, a nie prawa do czasu i uwagi autora.
J.
Do większości Twojego postu się nie odniosę, bo nie mam doświadczenia we współpracy z wydawnictwami. Ale taki drobiazg – 3 lata w blogowaniu to naprawdę spory kawałek czasu na poprawę warsztatu. Ja poprzedni blog tyle mniej więcej prowadziłam i sama dostrzegam ogromne różnice w swoich tekstach i podejściu.