Oto i nadeszła pora powtórzyć frazę ze wstępów do wpisów moich znaną: aż dziwne, że Arthur C. Clarke pojawia się recenzencko dopiero teraz. Wspominałem o jego książkach we wpisach wyliczankowych, ale prosty wniosek z nieobecności pełnowymiarowej jest taki, że od ponad siedmiu lat nic jego nie czytałem. Charytatywna licytacja pozwala mi jednak zaległość tę nadrobić: oto więc Kowboje oceanu.