"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Stara szkoła na trzy, czyli „Kowboje oceanu” Arthura C. Clarke’a

Oto i nadeszła pora powtórzyć frazę ze wstępów do wpisów moich znaną: aż dziwne, że Arthur C. Clarke pojawia się recenzencko dopiero teraz. Wspominałem o jego książkach we wpisach wyliczankowych, ale prosty wniosek z nieobecności pełnowymiarowej jest taki, że od ponad siedmiu lat nic jego nie czytałem. Charytatywna licytacja pozwala mi jednak zaległość tę nadrobić: oto więc Kowboje oceanu.

kowboje oceanu

Walter Franklin jest kosmonautą, który nigdy w kosmos nie wróci. Wypadek przy pracy sprawił, że dryfował samotnie w kosmosie przez czas trudny do zniesienia przez odizolowanego człowieka. Traumatyczne to przeżycie wywołało u niego poważny przypadek akrofobii, która to uniemożliwiła mu nie tylko kontynuowanie kariery, ale i podróż do rodziny na Marsa. W ramach terapii skierowany zostaje w inny obszar w przyszłości dla ludzkości niezwykle ważny : do oceanicznych głębi. Dołącza do biura zajmującego się ochroną wielorybów i ich… pędzeniem.

Kowboje oceanu to w zasadzie nie tyle powieść, co trzy długie opowiadania połączone osobą Waltera Franklina. Ciekawe jest to, że w pierwszym z tekstów nie jest on głównym bohaterem – początkowo narratorem jest doświadczony podwodniak, Don Burley, który ma szkolić byłego astronautę. W teorii powinno to dać czytelnikowi szansę poznać protagonistę z różnych perspektyw i po części tak jest, lecz kreacja postaci ma w zasadzie znaczenie tylko w tej pierwszej opowieści. Tylko tutaj zachodzą we Franklinie znaczące zmiany, a do głosu dochodzą jego traumy z przeszłości. Poza tym pod względem charakterologicznym jest raczej płasko, a większość postaci pobocznych służy głównie za wehikuły dla ekspozycji tudzież popychacze fabularne.

okładki deep range covers

Kowboje oceanu skupiają się bowiem dużo bardziej na pewnej wizji przyszłości, nie zaś na bohaterach samych w sobie. Biuro zajmujące się ochroną i hodowlą wielorybów znajduje się niejako w centrum przeróżnych zmian zachodzących na Ziemi. Początkowo chodzi o ekologiczne zniszczenie powierzchni i przerzucenie się na intensywną eksploatację i wykorzystanie potencjału oceanicznych głębin i ich mieszkańców. Ostatnia część stanowi natomiast swoistą refleksję nad wegańską przyszłością i kwestią etyczności hodowli zwierząt. Główny bohater, już jako dyrektor agencji, musi zmierzyć się z zagrożeniem politycznym i skonfrontować swoje przekonanie z nową rzeczywistością. Tym razem  co prawda Clarke nie trafił w swych przewidywaniach, ale sama wizja jest ciekawa, przedstawiona bez nadmiernych ekspozycji i zaskakująco bogata jak na powieść w gruncie rzeczy przygodową.

Zaraz, zaraz… Ale skąd ta przygoda? Otóż bazowa konstrukcja fabularna wszystkich trzech części sprowadza się do przedłużonego wstępu i rozwoju ekspozycyjnego zmierzającego do finałowej sekwencji przygodowej właśnie. Mimo refleksji ekologicznych, mimo głębinowego światotwórstwa na końcu zawsze czeka jakaś akcja ratunkowa, skok napięcia i przyspieszenie tempa fabularnego. Wszystko to napisane prostym, efektywnym stylem bez nadmiernych fajerwerków, lecz jak na powieść (choćby po części) przygodową brakuje tu nieco humoru. W zasadzie tylko Don Burley wyłamuje się nieco ze schematów, przejawiając nieco swady i sztubackiego poczucia humoru.

arthur c clarke

Kowboje oceanu to powieść trudna do jednoznacznej oceny. Ciekawa wizja przyszłości spotyka się tu z zaniedbaną kreacją postaci, podział na trzy osobne opowieści nie wnosi zbyt wiele do konstrukcji, ale i tak całość czyta się z przyjemnością. Jest to może i ramotka lekko myszką trącąca, ale na wieczór lub dwa ze światotwórstwem i przygodą w rzadko wykorzystywanym środowisku nadaje się w sam raz.

Don Burley był jak szczęśliwy rycerz odpoczywający po walce, po tej jedynej walce, którą człowiek będzie musiał toczyć zawsze. Był jednym z obrońców ludzkości przed widmem głodu, które przestało zagrażać światu od czasu, gdy wielkie pola planktonu zaczęły dawać miliony ton białka, a stada wielorybów były posłuszne swoim nowym panom. Człowiek po miliardach lat wygnania wrócił do morza, swojej dawnej ojczyzny, i dopóki ocean nie wyschnie, człowiek nigdy już nie zazna głodu…

Poprzedni

Mitem i mafią, czyli „W Kalabrii” Petera S. Beagle’a

Następne

Dwunastu przeciw światu, czyli „Pogrzebać kajdany” Adama Hochschilda

3 komentarze

  1. Woda i science fiction? Aż mi się przypomniała Czwarta epoka Kōbō Abe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén