"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Immersyjne warunki brzegowe, czyli „Wir” Petera Wattsa

Teoretycznie powinienem traktować Wir z pewną dozą ostrożności. W końcu zabierałem się za kontynuację książki, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie (i to dwa razy). Me oczekiwania miały ponad jedenaście lat na wyrośnięcie na sentymentalnej pożywce, co stanowi przepis na rozczarowanie. Jednak ma tak duże zaufanie do Petera Wattsa, że do lektury przystąpiłem bez obaw. Czy słusznie?

wir vesper okładka

Zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej legło w gruzach. Miliony uchodźców gromadzą się wokół mitycznej postaci, która wyłoniła się z morskich głębin po atomowym wybuchu. Czy to mroczna zbawczyni? Czy potwór z koszmarów ludzkości? W dodatku coś ogromnego i nieludzkiego, zagrzebanego w Wirze, kipiącej dżungli zwanej kiedyś Internetem, przejawia nią wielkie zainteresowanie. Sama Lenie napędzana jest wściekłością, a Armagedon nosi w sobie nieświadomie. Ale i tak cały zasrany świat może być jej szkodą uboczną.

Pod kilkoma względami Wir to kontynuacja mocno nietypowa ze względu na odstępstwo (pog)gatunkowe. Rozgwiazda była klaustrofobicznym thrillerem psychologicznym z elementami science fiction, a druga część cyklu zmienia nie tylko miejsce i skalę akcji, ale i skręca w strony sensacyjno-cyberpunkowe. Zamiast pełnych napięcia interakcji między skrzywionymi postaciami mamy samotną mścicielkę tropioną w realu i wirtualu nie tylko przez łowców ludzkich, ale i inteligentnych sztucznie. Fabuła może i nie pędzi na karku złamanie, ale jest wyraźnie bardziej dynamicznie. Nie brak tu nawet dobrze napisanych scen akcji, których nie powstydziłoby się kino thrillero-pościgowe (jedna z końcowych sekwencji niektórym prędko przypomni Ściganego).

ryfterzy okładki

Zmiany zachodzą nie tylko pod względem (pod)gatunkowym, ale także na polu kreacji postaci. Najbardziej widoczną, pierwszoplanową jest przemiana Lenie. Główna bohaterka przekształcona zostaje przez wydarzenia z części pierwszej z próbującej stawiać opór ofiary w kobietę żądną zemsty, świadomą swych słabości, zabójczo zdeterminowaną. Ciekawą drogę przechodzi także korporacyjny, biologicznie uwarunkowany zabójca, Ken Lubin. Pozytywnie wypadają też Sou-Hon Perreault i Achilles Desjardins, czyli dwójka ustawiona (początkowo ) po stronie ścigających. Pilotka korpodronów i genialny sieciowy prawołamacz przechodzą znaczące przemiany w wyniku (niefizycznego) spotkanie z Lenie oraz efektami jej przywodzącego na myśl Tyfusową Mary marszu. Nie brak tu dylematów, kryzysów i przewartościowań.

Jak to jednak u Wattsa bywa, Wir naukowo podbudowanymi moralnymi i społecznymi rozkminami stoi. Techniczny aspekt tej właściwości prozy Kanadyjczyka przybiera tu postać bytu zrodzonego w tytułowym Wirze, a ta biologiczna prowadzi czytelnika w gąszcz rozważań o sumieniu, wolnej wola i odróżnianiu dobra od zła. Widać to zwłaszcza na przykładzie Achillesa Desjardinsa i jego pracy — nie dość, że wykrywanie przez niego epidemii i tym podobnych prowadzi do kwarantann oznaczających ofiary w ludziach, to jeszcze jego zachowanie kontrolowane jest przez Moralniaka. Kto ponosi odpowiedzialność? Co zrobić, gdy taki przymus przestanie przymuszać? Fascynujące i ciekawie stylistyczne są także fragmenty pisane z perspektywy bytu zrodzonego gdzieś w odmętach sieci. Połączone jest z tym ukazanie samego Wiru jako cyfrowej dżungli pełnej ewoluujących, polujących na siebie wzajemnie drapieżników i innych zwierzopodobnych tworów. A to i tak tylko dwa przykłady z wielu (tradycyjnie opisanych wraz z inspiracjami na końcu książki).

peter watts wir

Jak wspomniałem na wstępie, do lektury przystępowałem bez obaw i me czytelnicza intuicja zadziałała bez zarzutu. Wir Petera Wattsa to świetne rozwinięcie serii, jeden z najlepszych drugich tomów, z którymi dane mi było obcować. Jest to literatura ciut przerażająca w tym, jak przekonujące i naukowe podparte wizje ukazuje, ale przy tym też dynamiczna i wciągająca. Na koniec zostaje się zaś z pytaniem zasadniczym: kibicować protagonistce i z uśmiechem patrzeć na płonący świat czy może jednak nie?


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

vesper logo

Wir wciągnął też:

Tak w zasadzie w tym właśnie leżał cały problem – zamiast uprzątnąć gówno z tego świata, ludzie po prostu zamieniali się w koprofagi. Za kilka lat będą w połowie karaluchami. Jeśli do tego czasu wszystko nie pogrąży się w mroku.

Poprzedni

Nieopisywalna niekompatybilność, czyli „Dom dzienny, dom nocny” Olgi Tokarczuk

Następne

Przedkońcowa eskalacja, czyli „Gniew Tiamat” James S.A. Coreya

1 komentarz

  1. Luiza

    Oooo, zaintrygowała mnie ta seria.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén