Facebook to takie dziwne ustrojstwo, na które niemal każdy narzeka, a potem publikuje nowy status. Wiem, wiem… Przesadzam celowo, ale prawdy w tym jest więcej niż ziarenko. Ja sam traktuje serwis ten społecznościowy użytkowo, ale momentami bywa narzędziem wysoce przydatnym. Taki na przykład Pożeracz może chwycić za Messengera i napisać do dowolnej niemal osoby. Na przykład do Jennifer Croft.
For those who would like to read the interview, do not know Polish and managed in some magical manner to find this post, here is the English version.
Każdy, kto choć ćwiercią jednego oka śledzi literackie doniesienia, wiedzieć dobrze powinien, kim Jennifer jest i czym się ostatnio wsławiła. Z kronikarskiego obowiązku dodam jednak, że Jennifer Croft jest tłumaczką, która zdobyła ostatnio wraz z Olgą Tokarczuk nagrodę Man Booker International Prize. Moja rozmówczyni jest też krytyczką i pisarką. Zdobyła nie tylko wspomnianą nagrodę, ale też nagrodę Michaela Henry’ego Heima za tłumaczenie, a ponadto otrzymała stypendia i granty od takich organizacji jak Cullman, Fulbright, PEN, MacDowell i National Endowment for the Arts. Publikowała tłumaczenia i własną twórczość między innymi w: The New York Times, The Los Angeles Review of Books, Electric Literature, The Guardian i The Chicago Tribune.
▛▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝▝ ▜
W jednym z wywiadów przeczytałem, że Twoje przygody z językami obcymi zaczęły się od języka rosyjskiego. Co sprawiło, że trzynastoletnia dziewczyna zainteresowała się właśnie rosyjskim?
Głównym powodem, dla którego zainteresowałam się rosyjskim w wieku trzynastu lat była fascynacja alfabetem oraz te pełne gracji osoby, które widziałam w telewizji w trakcie olimpiady w Lilehammer, jak Jekaterina Gordiejewa i Siergiej Grińkow. Zawsze chciałam też uciec z Oklahomy, gdzie dorastałam, i podróżować do odległych krajów.
Jeśli chodzi o rosyjską kulturę, to ja miałem szczęście w postaci cioci, która często tam wyjeżdżała w czasach komunizmu i dzieliła się miłością do tej kultury nawet po wielkich zmianach politycznych. Czy Ciebie kultura przyciągnęła od razu? Czy może było coś konkretnego, co Cię urzekło?
Ja też miałam ciocię z pewną słabością do rosyjskiej kultury, choć nie mówiła po rosyjsku ani nie była w Rosji. Poza tymi śmiesznymi drobiazgami, o których wspomniałam, nie było chyba nic konkretnego, co mnie przyciągnęło. Gdy w końcu trafiłam do Moskwy w wieku osiemnastu lat, zdałam sobie sprawę, że jest to fascynujące miasto, ale nie nadaje się do mieszkania na dłuższą metę, co chciałam zrobić, żeby w pełni docenić język, z którego będę tłumaczyć. Może po części dlatego byłam tak otwarta na język polski, gdy rok później zaczęłam studia magisterskie na Uniwersytecie Iowa.
Wiem, że następne pytania będą dość oczywiste, ale nie mogę ich nie zadać. Dlaczego polski? Jak to, że polski? Z typowo polskim samokrytycyzmem wydawać by się mogło, że język polski jest językiem egzotycznym i marginalnie popularnym.
Polski był szczęśliwym wypadkiem. Gdy zjawiłam się na uniwersytecie w Iowa, kilku profesorów zajmujących się językiem rosyjskim akurat przeszło na emeryturę lub wzięło roczne urlopy. Oznaczało to, że jedynym słowiańskim językiem, który mogłam studiować, był polski. Na szczęście polska literatura zaczęła mnie bardzo ekscytować i złożyłam wniosek o stypendium Programu Fulbrighta, żeby zamieszkać w Polsce na rok po zakończeniu studiów, czyli w latach 2003-2004.
To rzeczywiście bardzo szczęśliwy wypadek. Czy polska literatura jest peryferią na peryferiach świata akademickiego czy może przyciąga stałe zainteresowanie?
Literatura polska wydaje mi się budzić rosnące zainteresowanie wśród amerykańskich literaturoznawców, jednak z drugiej strony sami literaturoznawcy są zagrożeni.
Dlaczego są zagrożeni? Czy to nowy stan czy coś trwałego?
Moim zdaniem ryzyko jest trwałe i powiązane z samą esencją amerykańskiej kultury, którą napędza protestancka etyka pracy, która przekształciła się w potrzebę ciągłego produkowania i konsumowania, a także brak zaufania do intelektualizmu, który może oznaczać, że nie każdy jest równy – nie ma takiego samego wykształcenia, inteligencji itd. Zawsze będziemy lepiej się czuli z baseballem niż z opowiadaniami.
Obawiam się, że sprawy mają się podobnie w Polsce i to bez protestanckich korzeni. Tu problem zdaje się być powiązany z postkomunistycznym rozwarstwieniem i pokusami konsumpcjonizmu. Myślisz, że ten stan może ulec zmianie w USA albo na świecie? Ja się zawsze zastanawiam, czy sytuacja pozostanie taka sama czy może za historycznym rogiem czeka jakiś globalny kryzys.
Nie jestem pewna! Wydaje mi się, że wszystko się może zdarzyć.
Ja sam jestem gdzieś pomiędzy ostrożnym optymizmem a paraliżującym pesymizmem. Cóż… Porzućmy tę ścieżkę i wróćmy do literatury. W jednym z wywiadów powiedziałaś, że Urodziny Wisławy Szymborskiej spowodowały, że zdecydowałaś się na doktorat. Czym Cię tak zachwyciły?
To tłumaczenie autorstwa Clare Cavanagh mnie oczarowało. Cavanagh wygłosiła wykład na corocznym spotkaniu Amerykańskiego Stowarzyszenia Tłumaczy Literackich, który – na szczęście – został opublikowany w zbiorze In Translation: Translators on Their Work and What It Means redagowanym przez Esther Allen i Susan Bernofsky, a opublikowanym przez Columbia University Press. Artykuł Clare zatytułowany jest The Art of Losing: Polish Poetry and Translation (tłum. Sztuka utraty: polska poezja i tłumaczenie). Jest świetny. Dla mnie było to jak słuchanie alchemika, który zdradza wszystkie swoje sekrety. Dziś, piętnaście lat później, mam te same odczucia.
Dziękuję za wskazanie książki i samego artykułu. Udało mi się go znaleźć w otchłaniach sieci i była to bardzo ciekawa lektura. Artykuły akademickie często cierpią na brak przystępności, ale ten czytało się z przyjemnością. Podobało mi się zwłaszcza porównanie do dziecka z kocem na głowie. W dodatku łączy się on z jednym z Twoich stwierdzeń na temat przekładu. „Dla mnie nic nie jest nieprzetłumaczalne. Ale nic nie jest też odtwarzalne, w ścisłym tego słowa znaczeniu”. Wydaje mi się, że oba te zdania dotyczyły prozy, więc chciałem się upewnić: czy są one prawdziwe i względem poezji?
Zdecydowanie. Moim zdaniem tłumaczenie poezji wymaga tego samego podejścia. Czyta się z wrażliwością, a potem tworzy nowy tekst.
A powiedziałabyś, że przy poezji ważniejsze niż przy prozie ważniejsza jest tworzenie od nowa czy może to nadmierna generalizacja?
Nie wydaje mi się, że przy tłumaczeniu poezji tworzy się więcej od nowa niż przy tłumaczeniu prozie. Dużo zależy od stylu i efektu oryginału. Teraz tłumaczę prozę napisaną przez poetkę, a mianowicie Stancje Wioletty Grzegorzewskiej. Podczas gdy historia sama w sobie jest dość prosta, język Wioletty jest absolutnie niemożliwy to przetłumaczenia słowo po słowie (ale z drugiej strony, nic nigdy nie tłumaczy się słowo po słowie, chyba że jest się Nabokovem).
Stwierdziłaś sama, że jesteś jedną z tych szczęśliwych tłumaczek, które mogą wybierać to, nad czym pracują. Jak więc doszło do tego, że wybrałaś Olgę Tokarczuk i jakie to było doświadczenie?
Pierwszy raz spotkałam się z prozą Olgi Tokaczuk w zbiorze opowiadań Gra na wielu bębenkach. Właśnie dostałam stypendium Programu Fulbrighta na wyjazd do polski (na Uniwersytet Warszawski) i szukałam współczesnych pisarek, które mogła bym tłumaczyć po skończeniu studiów magisterskich. Od razu zakochałam się w twórczości Olgi. Nie da się oprzeć pokusie jej eleganckiej, lirycznej prozy. Jest to też idealny sposób na sprawdzanie przełomowych idei związanych ze społeczeństwem, człowieczeństwem i światem. Nauczyłam się od Olgi bardzo dużo i czuje się bardzo wdzięczna, że mogę z nią pracować, mieć styczność z jej błyskotliwym umysłem oraz życzliwym, wielkodusznym charakterem.
▙ ▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▖▟
Ładna niespodzianka nieprawdaż? Wywiad może i długi nie jest, ale za to treściwy i ciekawy. No i doskonale pokazuje, że czasem po prostu trzeba spróbować.
Tyle naraz świata ze wszystkich stron świata:
moreny, mureny i morza, i zorze,
i ogień, i ogon, i orzeł, i orzech –
jak ja to ustawię, gdzie ja to położę?
Te chaszcze i paszcze, i leszcze, i deszcze,
bodziszki, modliszki – gdzie ja to pomieszczę?
Motyle, goryle, beryle i trele –
dziękuję, to chyba o wiele za wiele,
Do dzbanka jakiego tam łopian i łopot,
i łubin, i popłoch, i przepych, i kłopot?
Gdzie zabrać kolibra, gdzie ukryć to srebro,
co zrobić na serio z tym żubrem i zebrą?
Już taki dwutlenek rzecz ważna i droga,
a tu ośmiornica i jeszcze stonoga!
Domyślam się ceny, choć cena z gwiazd zdarta –
dziękuję, doprawdy nie czuję się warta.
Nie szkoda to dla mnie zachodu i słońca?
Jak ma się w to bawić osoba żyjąca?
Na chwilę tu jestem i tylko na chwilę:
co dalsze, przeoczę, a resztę pomylę.
Nie zdążę wszystkiego odróżnić od próżni.
Pogubię te bratki w pośpiechu podróżnym.
Już choćby najmniejszy – szalony wydatek:
fatyga łodygi i listek, i płatek
raz jeden w przestrzeni, od nigdy, na oślep,
wzgardliwie dokładny i kruchy wyniośle.So much world all at once – how it rustles and bustles!
Moraines and morays and morasses and mussels,
The flame, the flamingo, the flounder, the feather –
How to line them all up, how to put them together?
All the tickets and crickets and creepers and creeks!
The beeches and leeches alone could take weeks.
Chinchillas, gorillas, and sarsaparillas –
Thanks do much, but all this excess of kindness could kill us.
Where’s the jar for this burgeoning burdock, brooks’ babble,
Rooks’ squabble, snakes’ quiggle, abundance, and trouble?
How to plug up the gold mines and pin down the fox,
How to cope with the linx, bobolinks, strptococs!
Tale dioxide: a lightweight, but mighty in deeds:
What about octopodes, what about centipedes?
I could look into prices, but don’t have the nerve:
These are products I just can’t afford, don’t deserve.
Isn’t sunset a little too much for two eyes
That, who knows, may not open to see the sun rise?
I am just passing through, it’s a five-minute stop.
I won’t catch what is distant: what’s too close, I’ll mix up.
While trying to plumb what the void’s inner sense is,
I’m bound to pass by all these poppies and pansies.
What a loss when you think how much effort was spent
perfecting this petal, this pistil, this scent
for the one-time appearance, which is all they’re allowed,
so aloofly precise and so fragilely proud.[Wisława Szymborska, Urodziny / tłum. Stanisław Barańczak i Clare Cavanagh]
Ania || SlowReading.pl
Świetny wywiad, gratulacje 🙂 Faktycznie, polski okazał się szczęśliwym przypadkiem – pierwszym krokiem na drodze do Bookera 😉 Z ciekawości zapytam, rozmawialiście po angielsku czy po polsku?
pozeracz
Po angielsku. Wersja angielska linkowana na początku wpisu to oryginał.
Ania
Zapytałam, bo przecież mieliście wybór 😀
pozeracz
Prawda, ale jakoś od początku byłem po stronie rozmówczyni 😉
Diana Chmiel
Gratulacje! Uwielbiam internety za to, że można skontaktować się z prawie każdym! 😀 Możliwość „pogadania” z pisarzem, tłumaczem czy kimkolwiek innym, kto nas ciekawi, jest bezcenna 🙂
pozeracz
Zgadzam się w pełni. No i wiem, że masz podobne „występki” na swoim koncie. Teraz tylko trzeba znaleźć kolejną ofiarę… Muaahahah.
Ytr0001
Super! Świetny wywiad i cudownie, że się udało :). No i rzeczywiście – duże zaskoczenie ;).
pozeracz
Dzięki piękne. Tak jak pisałem – czasem po prostu warto spróbować. Lekkie rozczarowanie nie jest wielką ceną, a niespodzianka może być świetna.
Bałwochwalica Jedna
Gratulacje! Dla mnie tłumaczenie literatury pięknej to alchemia… Czekam na więcej takich wywiadów.
pozeracz
Ze sił wszystkich się postaram.
Czepiam się książek
„Biegunów” czytałam co prawda w oryginale ;), ale z samej rozmowy można wywnioskować, że Croft, wie co robi, ma pasję oraz wrażliwość i rzeczywiście musiała przetłumaczyć Tokarczuk brawurowo.
pozeracz
Miała też chyba do tego dużo szczęścia, że udało jej się relatywnie szybko osiągnąć taką swobodę w doborze tłumaczonych tekstów.