Część z Was po rzuceniu okiem na okładkę zapewne najdzie przemożna chęć zadania Pożeraczowi pytania: „Pożeracz, czyżbyś nie miał dość rozpoczętych serii książkowych?” Z delikatnym rumieńcem wstydu trudno mi zaprzeczyć, ale jednocześnie nie mam szans z mroczną stroną mego czytelniczego serca – tą pożądającą tasiemcowych cykli z przerośniętym lore. W pewnym więc sensie me sięgnięcie po Wywyższenie Horusa było nieuniknionym.

W 31. tysiącleciu ludzkość prosperuje pod rządami Nieśmiertelnego Imperatora, którego wizja doprowadziła Imperium Ludzkości do rządów nad galaktyką. Era ta charakteryzuje się wielkimi odkryciami i podbojami. Jednak gdy triumf wydaje się być na wyciągnięcie ręki, Imperator wycofuje się z pola bitwy, powierzając władzę swojemu ukochanemu synowi, Horusowi, i mianując go Wojmistrzem. Obciążony ogromną odpowiedzialnością Horus musi poprowadzić Wielką Krucjatę. Czy jednak jego idealizm pomoże zrealizować wielki plan Imperatora, czy też nowo zdobyta władza wywoła niezgodę i zdradę wśród pozostałych prymarchów? I jak w tym wszystkim odnajdzie się Loken?
Na sam początek przyznam szczerze i pierwszoosobowo: Wywyższenie Horusa mnie zaskoczyło. Znałem tylko obiegowe, niezbyt pochlebne opinie o całości, ale choć postanowiłem spróbować, to podchodziłem z dystansem i ostrożnością. Dostałem zaś całkiem niezłą opowieść wykorzystującą potencjał pewnego konkretnie umocowanego świata. Chodzi mi tu głównie o Lokena i jego punkt widzenia. Doświadczony dowództwa, jeden z ulubionych „synów” Imperatora jest (nad)człowiekiem prostolinijnym, przywykłym do wojny i stroniącym od wszelkich dwuznaczności. Tu zaś widzimy, jak musi stawić czoło kilku niewygodnym prawdom i poradzić ze świadomością, że Imperium Ludzkości daleko do monolitu. Kapitan X Kompanii Wilków Luny okazał się być nadspodziewanie dobrze poprzez kontrasty wykreowaną postacią, głębi niepozbawioną.

Pewne obawy mogą też towarzyszyć wkraczaniu w świat tak pełen górnolotnego nazewnictwa i jego gęstości. Ghazghkull Mag Uruk Thraka? Adeptus Ministorum zwane Eklezjarchią? Zniszczenie Niedoskonałej Piękności? To tylko niewielka próbka samej nomenklatury uniwersum o wielu tysiącach lat historii, niezliczonych konfliktach i mnogości ras pokręconych na różne sposoby. Dan Abnett poniekąd jednak chroni przed tym czytelnika – głównie poprzez swoistą kompaktowość. Odbiorca otrzymuje bowiem trzy połączone ze sobą pewnym kluczowym motywem opowieści, które skupiają się na niewielkiej grupie postaci w relatywnie sztampowym wycinku tego światotworu. Zdarzają się pomniejsze zrzuty ekspozycyjne, ale można nie wadzą zbytnio (dociekliwi mogą skorzystać z sieciowego zatrzęsienia wikipedystycznego, a reszta może je… zignorować).
Literacko natomiast Wywyższenie Horusa to powieść prostych środków. Nie ma tu miejsca na stylistyczne wodotryski, metaforyczne tańce czy też szkatułkowe sztukaterie. Do opowiedzenia tej historii wystarczy niewymuszona elegancja i odpowiednia dynamika scen akcji. Abnett dobrze radzi sobie z oddaniem potęgi Adeptus Astartes (czyt. Kosmicznych Marines) oraz nieskomplikowanych (w większości) emocji głównego bohatera. Są tu co prawda momenty pogłębione i emocje złożone, ale stanowią one dobrze wykorzystane kontrapunkty. Całkiem sprawnie stopniowane jest też napięcie, czemu sprzyja podrzucenie fabularnej zahaczki w samym podtytule.

Wywyższenie Horusa zdecydowanie przerosło moje oczekiwania. Zamiast sztampowego akcyjniaka dostałem całkiem nieźle napisaną powieść science fiction. Proste środki stylistyczne w połączeniu w ciekawie napisanym głównym bohaterem i mądrym pokazywaniem rozległego świata zaowocowały wciągającą lekturą. Cóż, chyba wsiąkłem w kolejne uniwersum.
PS Nie mogę myśleć o Warhammerze, bez wspominania zapewne mam nieznanego youtubera o pseudonimie TotalBiscuit. Bądź cyniczny ku chwale Imperatora w tym innym świecie.
Pokój jest próżną nadzieją. Być może pewnego dnia nasza Krucjata otrzyma inną nazwę, ale naprawdę nigdy się nie zakończy. W odległej przyszłości istnieć będzie tylko wojna.
Dodaj komentarz