"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Literatura niebezpieczna dosłownie, czyli (potencjalnie) zabójcze książki

Dzielenie się ciekawymi artykułami bywa tragiczne w skutkach. Wystarczy niefortunne sformułowanie, celny komentarzy i Pożeracz się nie obejrzy, a już pisze cały wpis. Otóż w jednym z książkowych mailingów napotkałem wzmiankę o artykule z magazynu Smithsonian, który to traktował o okresie amerykańskiej paniki związanej z przenoszeniem śmiertelnych chorób w książkach bibliotecznych. Pewien Zacofany bloger skomentował, że to przenoszenie wcale tak rzekome nie było, więc postanowiłem zabójcze książki zbadać i zaprezentować odkrycia swe w blogowej formie.

zabójcze książki śpiąca królewna

Zgodnie ze wspomnianym artykułem decydującym czynnikiem była tu śmierć pewnej bibliotekarki. Jessie Allan zmarła 12 września 1895 roku, a przyczyną zejścia z łez padołu była gruźlica. Wtedy nie była to wcale rzadka przypadłość, ale aktywna praca na rzecz rozwoju Omaha Public Library oraz panujące wtedy przekonania sprawiły, że na sprawcę zakażenia wskazywano właśnie książki. Przełom XIX i XX wieku był to bowiem w USA czas zwany „wielką paniką książkową” (ang. great book scare), która wiązała się z tym, że zakażone książki – zwłaszcza wypożyczane z bibliotek – przenoszą śmiertelne choroby. Annika Mann (autorka książki Reading Contagion: The Hazards of Reading in the Age of Print) uważa, że było tak za sprawą powszechnego wyobrażenia, że choroby powodują „robaczki”.

Okres tamten był czasem intensywnego rozwoju sieci bibliotek i obawiano się, że powiązanie książek z chorobami może ten rozwój ukrócić. Obawy te nie byłyby pewnie tak intensywne, gdyby nie głosy specjalistów. W 1879 roku niejaki W.F. Poole, bibliotekarz z Chicago, znalazł ponoć kilku lekarzy „posiadających wiedzę o książkach przenoszących choroby”. W Wielkiej Brytanii sprawy szybko przybrały obrót państwowy. Ustawa o Zdrowiu Publicznym (ang. Public Health Act) z 1875 roku wspominała tylko o „innych przedmiotach”. Jednak już aktualizacja z roku 1907 roku nawiązywała bezpośrednio do zagrożeń wynikających z pożyczania książek. W sekcji 59 stało bowiem napisane tak: „Jeśli ktokolwiek wie, że cierpi na chorobę zaraźliwą, nie wypożyczy ani nie doprowadzi do wypożyczenia żadnej książki z biblioteki publicznej ani krążącej” (te drugie to w ogóle ciekawy acz osobny temat).

zabójcze książki oko

W USA prawa w tym zakresie ustalać miały stany, ale i tam nie było wesoło. Bibliotekarzy przedstawiano w roli sprawców, a od bibliotek oczekiwano dezynfekowania książek podejrzewanych o roznoszenie zarazków. Stosowano do tego różne metody, robiąc książkom krzywdę na różne metody (używano roztworu formaldehydu czy pary). W wyniku rosnącego strachu książki zaczęto nawet palić zabójcze książki. Protesty bibliotekarzy i czytelników zapobiegły np. masowej dezynfekcji książek w Nowym Jorku. Jednak lęki społeczeństwa ukoił… czas. Okazało się bowiem, że wypożyczane książki nie wywołały żadnej epidemii, a liczne eksperymenty potwierdziły, że szansa zarażenia owszem istnieje, ale jest bliska zeru. Jak słusznie pod mym postem na Facebooku wskazał Piotr „Zacofany” Chojnacki („Książki ze szpitali gruźliczych nie były na przykład udostępniane na zewnątrz, w getcie warszawskim ostrzegano przez zarazkami tyfusu kryjącymi w się w bibliotecznych książkach itp.”), są jednak sytuacje, w których nawet ten ułamek szansy należy traktować poważnie. Zwłaszcza, że w prątki gruźlicy w kurzu potrafią przeżyć 20 lat, a na kartach książek lat 40 (za WSSE). Spokojnie, giną od razu po kontakcie ze światłem słonecznym.

Panika więc wygasła, ale to wcale nie koniec zabójczych książkowych perypetii. Fani Umberto Eco oraz/lub Seana Connery’ego mogą pamiętać pewną książkę zatrutą przez pewnego szalonego mnicha. W 2018 roku dwaj duńscy badacze, Jakob Povl Holck i Kaare Lund Rasmussen, odkryli wysokie stężenie arszeniku w okładkach trzech rzadkich książek historycznych z XVI i XVII wieku. Jednak śpieszę uspokoić rozbuchane imaginacje: nie ma tu mowy o żadnych złowrogich planach ni skrytobójczych spiskach. Otóż arszenik był w pierwszej połowie XIX wieku nie tylko składnikiem popularnego barwnika, tzw. paryskiej zieleni (słabość do niej mieli zwłaszcza impresjoniści), ale używany był też do walki z gryzoniami. I to właśnie zabezpieczenie przez tymi szkodnikami oraz insektami mogło być powodem obecności arszeniku w rzeczonych książkach. Jest on też zapewne obecny w wielu obrazach z tamtych czasów.

zabójcze książki harry potter

Na koniec mam jeszcze dla Was dwie zabójcze książki… No, może ta pierwsza to nie do końca książka, ale za to z patriotycznym akcentem. Większość Was wie, jak dla Marii Skłodowskiej-Curie skończyły się badania nad pewnymi pierwiastkami. Jednak zapewne mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że zapiski badaczki są wysoce radioaktywne, a wypożyczenie ich z Bibliotheque Nationale wymaga podpisem opatrzonego zwolnienia instytucji tej z odpowiedzialności. Same notatki przechowywane są w pudełku podbijane ołowiem, a do ich przeglądania należy używać sprzętu ochronnego. Drugi przypadek także związany jest z niewiedzą z czasem rozproszoną. Otóż w 1953 ktoś popuścił wodze fantazji i potraktował limitowane wydanie 451 stopni Fahrenheita… azbestem. Nader symbolicznie, wysoce aluzyjnie, ale dla zdrowia niezbyt korzystnie. Ponoć są jeszcze egzemplarze do zdobycia.

A może Wy znacie jakieś przypadki książek zabójczych nie tylko metaforycznie? Ja wiem, że przy pisaniu tego wpisu natrafiłem na kilka pobocznych ciekawostek, którymi podzielę się jeszcze z Wami zapewne socialmediowo, ale też w kolejnym wpisie z serii „książki zmieniają świat”. Przyznam też, że lubię wpadać w takie newsowo-badawcze ciągi i ciekawstwo swe zaspokajać z blogową (mam nadzieję) korzyścią.

zabójcze książki necronomicon


Źródła

Nie pozwalali mu czytać, więc umarł z głodu [Arkadij Strugacki, Pora deszczów]

Poprzedni

Kulturowa inicjacja, czyli „Wspomnij Phlebasa” Iaina M. Banksa

Następne

Bardzo ludzka (prawie) apokalipsa, czyli „Dobry omen” Neila Gaimana i Terry’ego Pratchetta

8 komentarzy

  1. MB

    Fajny artykul.

  2. Bardzo interesujące zestawienie w artykule. Podziwiam za wstawki filmowe.

  3. Do głowy przychodzi mi tylko „Ring” pióra Kōjiego Suzukiego, chociaż akurat w tej powieści pojawia się motyw niebezpiecznej… kasety VHS.

    • pozeracz

      Ja byłem w kinie na amerykańskiej ekranizacji i wystraszyłem się rozrywkowo porządnie. Ten motyw zresztą pojawił się też w filmie „Nieodebrane połączenie” – ten z kolei oglądałem w wydaniu oryginalny, japońskim na festiwalu jakimś. Potem zresztą też doczekał się zamerykanizowania.

  4. Jaźwiec

    Przypomnijcie sobie „Królową Margot” (powieść Alexandra Dumas i film Patrice Chereau). Książka zatruta arszenikiem przez Katarzynę Medycejską trafia przypadkowo do rąk jej syna, króla Karola IX, i przyczynia się do jego śmierci. nie powinien był ślinić palców przewracając kartki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén