Na początek przyznam się do czytelniczego grzechu ciężkiego: przeskoczyłem jedną część serii. Otwierającą cykl Wiosnę Helikonii oceniłem pozytywnie, ale osobiście czułem się nią zmęczony. Postanowiłem więc, ryzykując utratę części recenzenckiej wiarygodności, oszczędzić sobie jedną z pór roku. Czy pójście w ślady autora (który wszakże pominął jesień) się obroniło i czy Zima Helikonii potrafiła przekonać mnie do tego jakże chwalonego cyklu, przekonacie się, oczywiście, poniżej.
Gdy na Helikonii nadchodzi długa, trwająca całe wieki zima, Oligarcha wprowadza brutalne zasady, żeby dać ludziom z opustoszałej północnej krainy Sibornal szanse na przeżycie. Starcie, które rozpoczyna tę historię, kryje w sobie zdradę o niesamowitej skali. Ale wraz z zimą nadchodzi straszna plaga, a władze królestwa zrobią wszystko, żeby jej się przeciwstawić – tak samo jak fagorom, odwiecznym wrogom ludzkości, którzy przynoszą ze sobą tę plagę. W centrum tego zamieszania znajdzie się między innymi pewien nie do końca szeregowy wojak, jego branka i kupiecka rodzina.
Zaczynając na pozytywną nutę, całą serię nazwać na pewno można dziełem złożonym i naukowo przebogatym, a Zima Helikonii to podtrzymuje i potwierdza ostatecznie za sprawą dodatku w postaci zapisków autora. Pokazują one jak szczegółowo, kompleksowo i solidnie Brian Aldiss podszedł do tego… projektu. Trudno bowiem nie być pod wrażeniem światotwórstwa, w którym to przemyślane zostało wszystko od nieprostych warunków astronomicznych, przez historie i zwyczaje więcej niż jednego gatunku i aż po biologiczne szczegóły wirusa kluczowego dla fabuły. A wszystko to skonsultowane z ekspertami w odpowiednich dziedzinach.
![]()
Jednak w tym miejscu me pochwały się kończą, a zaczynają narzekania. Zgodnie bowiem z tytułem według mnie jest tu po prostu wszystkiego za dużo, by wyszła z tego dająca satysfakcję całość. Zima Helikonii przypomina bowiem piękny mechanizm, który nie służy niczemu konkretnemu. Elementy składowe tworzone są z dbałością i są nawet ciekawe same w sobie, ale nie zgrywają się z resztą. Za przykład może posłużyć (pod)wątek fabularny obserwatorów z Ziemi – spodziewać by się można było, że w końcu dojdzie do jakiejś interakcji pomiędzy mieszkańcami Avernusa a Helikończykami, ale miast tego Aldiss skręca w jakąś przedziwną stronę i przemienia naukowców w stado zdegenerowanych do najohydniejszych instynktów, groteskowych prymitywów. Olbrzymie genitalia ożywione za pomocą machinacji genetycznych i z czasem czczone jako bóstwa pasowałyby może do jakiegoś eksperymentów weird fiction, ale wrzucone tutaj jako wtręt we wtręcie budzą politowaniem podszyte zadziwienie. Anglik często wykorzystuje seks jako jeden z motywów w swych dziełach i nie zawsze wypada to dobrze. Do wspomnianego kontaktu dochodzi, ale z Ziemią i w dodatku w sposób… metafizyczny.
Rozczarowuje i sama fabuła, która to sprawia wrażenie chaotycznej głównie za sprawą namnożenia punktów widzenia i braku konkretnego celu. Główny bohater jest tu pionkiem sił narracyjnych – reaguje na to, co akurat mu się przydarza, ale rzadko ma moc sprawczą. Docenić można jego rozwój na przestrzeni całej historii, ale przez większość czasu pozostaje niezdecydowany i irytujący, co tylko pogłębia poczucie chaosu. Jak to w podobnych przypadkach bywa, czytelnik pozostaje z odczuciem, że i protagonista, i sama opowieść są tu drugorzędne wobec chęci ukazania bogactwa światotwórczego. Zakończenie też nie poprawia sytuacji, gdyż sprawia wrażenie początku kolejnego rozdziału – brak tu niemal jakiekolwiek konkretnego domknięcia, a i jako otwarte zakończenie wypada to marnie.

Nie chcę tu zgrywać żadnego postępowego krytyka ni też snobistycznego marudy, ale to ten rzadki przypadek, gdy nie uniknę następującego zdania: nie rozumiem, czemu cykl ten jest tak chwalony i nagradzany. Zima Helikonii dopełnia bowiem obraz dzieła o imponującej, bogatej i nauką podpartej kreacji świata, ale kulejącego w innych aspektach. Nie wątpię, że Aldiss ma w dorobku teksty ciekawe, ale ten cykl odradzałbym na pierwszy kontakt.
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję
Jeśli zaś chcecie dowiedzieć się, czegoś o pominiętym Lecie Helikonii, to zapraszam tam:
– Najwyższym dobrem jest przetrwanie cywilizacji w ciągu najbliższych stuleci – odezwała się nieruchoma postać na tronie. – Aby osiągnąć ów cel, musimy ponieść wielkie ofiary. Należy zapomnieć o szczytnych ideałach.


Dodaj komentarz