"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Hegemonia pomysłów, czyli „Kameleon” Rafała Kosika

Science-fiction to taki gatunek, który wymaga jakiegoś – najlepiej oryginalnego – pomysłu przewodniego. Nawet space opera o skręcie militarnym bez jakiegoś ciekawego konceptu mocno traci. Pisanie powieści można zapewne zacząć od takiego właśnie przebłysku, ale w innych przypadkach przychodzi on z czasem. Nie ma jednak wątpliwości, że niekiedy taka idee przejmują władzę nad resztą elementów literackiego rzemiosła i uszczerbek im przynosi. Kameleon Rafała Kosika wygląda na taki właśnie przypadek.

kameleon kosik

Ruthar Larcke to jedna z ziemiopodobnych planet, która stanowiła cel programu poszukiwania planet do terroformowania. Jednak statek podróżujący w ten zakątek wszechświata zaginął bez śladu. Wysłany na ratunek USS „Ronald Reagan” przybywa z fizyką wymuszonym czterystuletnim opóźnieniem i natyka się na niebezpieczne niespodzianki. Okazuje się bowiem, że planetę zamieszkuje kilka milionów ludzi, a do tego bujnie rozwinięta jest fauna i flora. Co więcej jeden z członków załogi zaraża się jakimś wysoce paskudnym choróbskiem. W tym samym czasie na powierzchni planety dochodzi do niezwykłego przyspieszenia technicznego – wojna tocząca się pomiędzy Sinevarem a Enagorem na krótkiej przestrzeni czasu przechodzi ze środków średniowiecznych do przemysłowych.

Kameleon pokazuje, że Rafał Kosik ma wiele pomysłów i przemyśleń, którymi chce się podzielić z czytelnikami. Treściwe bogactwo w połączeniu z ciekawym światem przedstawionym to zdecydowanie mocne strony powieści. Akcja toczy się tu dwutorowo i pomysły autora niejako też dwoma torami biegną. Część fabuły toczy na powierzchni planety i ma charakter polityczno-wojenny z lekką nutką przygody. Te rozdziały służą za nośnik dla refleksji z zakresu natury człowieczeństwa, wiary, honoru czy też rewolucji. Taki rozstrzał możliwy jest dzięki temu, że narracja prowadzona jest perspektywy wielu postaci z różnych klas i o różnych specjalnościach: księża, generałowie, naukowcy, chłopi. Osia fabularną jest konflikt zbrojny, a głównymi zagadnieniami władza oraz (nie)posłuszeństwo wobec niej. Warto odnotować, że autor nie podaje czytelnikowi żadnych uniwersalnych odpowiedzi, a raczej pokazuje niedolę jednostki wciągniętej w wir historii i konieczności. Jest to zdecydowanie świat, w którym często nie ma żadnego dobrego wyboru. Perypetie załogi statku ratunkowego momentami zahaczają o podobną problematykę, ale tu główna oś obraca się wokół pierwszego kontaktu i ludzkich powinności z nim związanych.

kameleon żółty

Jednak wspomniane bogactwo niesie ze sobą i negatywne konsekwencje. Rozdzielenie fabuły na dwie niemal niestyczne ze sobą nitki oraz namnożenie postaci w połączeniu z nasyceniem pomysłami przeciążają całość. Część „powierzchniowa” i „orbitalna” przez większość czasu powiązane są jedynie w sposób pośredni, a ich splecenie następuje dopiero w finale, który z kolei jest mało satysfakcjonujący. Zakończenie nie dość, że ucina część wątków w nagły sposób miast zamknąć je odpowiednio, to tak formalnie zakończeniem nie jest. Kameleon kończy się bowiem epilogiem, (chronologicznie będącym prologiem), w którym przedstawione zostają losy pierwszej wyprawy. Ta część jest bardzo dobra, pełna napięcia i dramatycznych dylematów, ale przez to przyćmiewająca dużo mniej absorbującą (tym bardziej w porównaniu) partię główną. W dodatku wydźwięk tego propologu (wybaczcie tego słowostwora) osłabia fakt, że część kluczowych faktów została i tak ujawniona wcześniej. Z tego powodu trudno zrozumieć, czemu właściwie ma ta część służyć. Przez te konstrukcyjne koślawości można odnieść wrażenie, że Rafał Kosik włożył aż trzy grzyby w barszcz.

Problem stanowi też brak wyrazistego bohatera, któremu można by było kibicować. Nie brak tu może postaci budzących emocje, ale są to emocje głównie negatywne. Noan to amoralny oportunista, Romozel okazuje się być pozbawionym skrupułów manipulatorem zaślepionym przez ideę, a do tego czytelnik napotka całe mnóstwo fanatyków, zakutych honorem łbów i innych kreatur zepsutych na sposoby różne. Pachzan ze zwykłego chłopa staje się supersnajperem na przestrzeni kilkunastu dni, a generał Tedrunel to sztampowy szlachetny dowódca gotów do poświęceń (choć zyskuje nieco w finale). Szkoda też zmarnowanego potencjału. Przykładowo, znienawidzony król Mechelon w jednej z ostatnich scen okazuje się być postacią co najmniej ciekawą i odbiorcę zaskakuje. Jednocześnie koniec końców okazuje się, że starania przebywających na orbicie Hooda i Jayde od samego początku skazane były na niepowodzenie , co zostawia czytelnika z poczuciem daremności. Wychodzi bowiem na to, że postaci te służyły tylko i wyłącznie ekspozycji, gdyż realnego wpływu na fabułę nie miały.

kameleon rafał kosik

W dużym skrócie można stwierdzić, że Kameleon Rafała Kosika to powieść, która konstrukcyjnie zapadła się pod natłokiem pomysłów i postaci. Czytelnik napotka tu mnóstwo wartych przemyślenia kwestii i ciekawych rozwiązań fabularnych, ale niestety nie zgrywają się one w spójną całość. Ja sam chciałbym, żeby ostatnia część została oddzielona od reszty i rozpisana na pełnowymiarową powieść. Po świetnym Różańcu przyszło rozczarowanie, ale w kolejce czekają ponoć sporo lepsze Mars i Vertical.


Kameleon był też recenzowany tu:

Zrozumiałem więc, że drzewo poznania nie ma wierzchołka i że będę się na nie wspinał do końca życia, wciąż widząc tylko cienie.

Poprzedni

Przekręcając łańcuszek, czyli wpływowa siódemka

Następne

Prawo serii czy prawo dżungli, czyli serie i ich (nie)kupowanie

4 komentarze

  1. Beatrycze

    „Vertical” z tego, co pamiętam cierpiał na tę bolączkę – chyba podbną jak tu (nie czytałam „Kameleona”, więc wnioskuję na podstawie powyższej recenzji) – że ciekay koncept, ale postaci drętwe a finał niesatysfakcjonujący.

    • pozeracz

      Ach, wbijasz kołek w me serce! Ale ogólnie oceniałaś pozytywnie czy nie do końca? Bo ja tu całością ogólnie nie byłem zachwycony.

  2. Pamiętam, że swego czasu miałem ogromną ochotę, żeby przeczytać tę książkę, ale to było lata, lata temu. Może dobrze, że po nią nie sięgnąłem.

    „Vertical” czytałem gdzieś na przełomie gimnazjum / liceum i wtedy powieść wywarła na mnie ogromne wrażenie. Obawiam się jednak, że gdybym zdecydował się na ponowną lekturę, emocje mogłyby być odmienne. Z kolei z „Marsem” zetknąłem się kilka lat temu i uważam, że to całkiem solidna książka, chociaż oczywiście nie można porównywać jej do takich tworów jak trylogia marsjańska K.S. Robinsona.

    • pozeracz

      Rozumiem. Muszę więc przeczytać Robinsona (bo na razie tylko jedną jego książkę czytałem), a na kolejnego Kosika obrać „Mars” właśnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén