"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Przyjemność wskazana, wzbroniona czy wstydliwa, czyli podejście do czytania

Wpisy nierecenzenckie w głowie Pożeracza zjawiają się na sposoby różne. Niektóre gnieżdżą się tam od dawna i na spisanie oczekują – tak jest z seriami i wyliczankami. Część wskakuje tam reakcyjnie, gdy dochodzi do blogowego lub wydawniczego zamieszania albo też jest relacja do stworzenia. Jeszcze inne funkcjonują na zasadzie kuli śniegowej – powolutku zbierają głosy, argumenty i artykuły by w końcu przekroczyć masę krytyczną i zmaterializować się na blogu. Tak też właśnie było z wpisem niniejszym, który toczył się za mną już od czasu jakiegoś.

przyjemność

A skoro wpis o przyjemności…

Początków można dopatrywać się już we wpisie o korzyściach z produktowego traktowania książek oraz w czytelniczo-promocyjnych wątkach z wywiadów. Znaczna część świeżej masy argumentów dołożona została przez odcinek podcastu Czytu Czytu poświęcony grupom książkowym oraz mojej rozmowy z Bartkiem Biedrzyckim. Najmłodszą iskierką inspiracji był niewinny w zamyśle komentarz Matki Przełożonej zawierający pozornie nieszkodliwe wyrażenie „guilty pleasure”. Dodatkiem last minute okazał się zaś socialmediowy recycling nieszczęsnego cytatu z artykułu z Gazety Wyborczej sprzed… półtora roku. Głównym punktem wyjścia jest jednak to, co Katarzynka Czajka mówiła o wywyższaniu się czytelników i patrzeniu z pogardą na czytających dla przyjemności, a Bartek Biedrzycki o snobizmie i sprzecznym z intencjami twórców efektom działania profili w stylu Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka.

Przyglądając się bowiem wspomnianym facebookowym zbiorowościom i reakcjom na książki pewnych autorek i autorów, można dojść do smutnego wniosku, że często czytelnictwu najbardziej szkodzą sami czytelnicy. Nierzadko bowiem wykształca się szkodliwa odmiana snobizmu, co prowadzi do poczucia wyższości. Mentalnie konstruowana tożsamość „Czytelnika” (wielka litera ku wyróżnieniu celowemu) stanowi twierdzę, do której wstępu nie mają nie tylko nieczytający, ale też czytający nieodpowiednio, niepoprawnie. Coehlo, Mróz, 50 twarzy Grey. Achaja, Ćwiek, young adult. Każda czytelnicza półka ma taką „czarną listę”, obcowanie z którą może prowadzić do wyszydzenia czy wykluczenia. „Przecież to nie jest prawdziwa literatura”. „Jeśli nie czytałeś Lema/Dukaja/Tolkiena/etc. nie wiesz, czym jest fantastyka”. Niektórzy, często – niestety – ci głośni, czytelnicy lubią sobie rościć prawo do decydowania o tym, kto jest prawdziwym czytelnikiem. Tu można sobie przypomnieć niesławny tekst Marcina Króla z Pisma, który pastwił się nad „masami” i odmawia im w ogóle umiejętności czytania. W warunkach blogowych czasem sprowadza się to zaś do tego, że blogera/kę odsądza się od czci i wiary, jeśli nie wyłapał/a wszystkich możliwych nawiązań i kontekstów.

przyjemność

Bardzo możliwe, że w swym zagubieniu, zakompleksieniu czy też zaślepieniu samowywyższeni Czytelnicy, cytat odwracając, wiecznie dobro pragnąc, wiecznie czyni zło. Znakomita większość osób na wyśmiewanie, pogardę i odrzucenie reagują – zdrowo i słusznie, warto dodać – obronnie. Naśmiewając się z kogoś, kto czyta E.L. James czy inną Katarzynę Michalak, mamy zdecydowanie większe szanse na utwierdzenie tej osoby w jej zwyczajach oraz/lub przekonanie jej o własnym bucostwie niż na zachęcie do sięgnięcie po literaturę bardziej ambitną. Możemy ewentualnie jeszcze zniechęcić ją od czytania w ogóle („Skoro czytelnicy to takie chamy wsobne, to ja czytelnikiem być nie chcę”). Prawda też jest taka, że zawsze może się znaleźć ktoś, kto postawi swe czytelnictwo ponad nasze. Przecież jeszcze do niedawna cała niemal fantastyka była niszą, ignorowaną prawie w całości przez na przykład środowisko akademickie. Ja też mógłbym się zawziąć i za punkt (dys)honoru postawić sobie posyłanie ironicznych komentarzy w stronę każdego, kto nie czytał Ulissesa w oryginale. Jednak deprecjonowanie czyichś pasji podświadomie oznaczać może, że tak naprawdę nisko cenimy własne albo też mamy problem z ich oceną w oczach innych.

Gdzieś po drodze gubi się bowiem zwykła radość z czytania. Czytanie dla przyjemności jawi się niczym zło wcielone albo też ma być powodem do wstydu. Większość osób używających wyrażenia „guilty pleasure” nie ma zapewne złych intencji, ale gdzieś tam podświadomie kryje się myśl, że obcowanie z jakimś przejawem sztuki wstyd ma wywoływać. Można by tu zapędzić się w filozoficzne dywagacje na temat sztuki i jej (nie)zbędności, ale przecież nie jest to konieczne (choć może kiedyś osobny wpis poświęcę tym rozważaniom), gdyż czytanie, słuchanie, oglądanie czy wszelka inna forma doświadczania sztuki ma także dać doświadczającemu przyjemność, rozrywkę. Owszem, przyjemność przyjemności nierówna – lektura Dostojewskiego czy nawet reportaży Aleksijewicz to też forma rozrywki, ale intelektualnej i czasem nawet bolesnej. Jednak nie dość, że każdy ma inne potrzeby, to jeszcze zmieniać się one mogą z dnia na dzień. Może to i oczywista oczywistość, ale czasem ma się ochotę na postmodernistyczne wyzwanie z Pynchonem, a czasem na komiks superbohaterski. Ja się nie wstydzę tego, że czytam Wielką Kolekcję Komiksów Marvela. Nie wstydzę się tego, że gram w Diablo czy w gry komputerowe w ogóle. Nie wstydzę się tego, że czasem mam ochotę na dawkę zwykłej, prostej rozrywki.

przyjemność

Nie ma żadnego Komitetu Apostolstwa Czytelniczego, nie ma żadnej siły wyższej przyznającej punkty za czytanie z poczuciem misji. Czytanie może wiązać się z pewnymi zobowiązaniami, ale czytanie z obowiązku czynnością posępną się zdaje. Co prawda wierzę, że dla gości bloga mego jest to oczywiste, ale i tak przypomnę: zachęcajcie miast zniechęcać. Jest takie angielskie przysłowie bez polskiego odpowiednika: „You can lead a horse to water, but you can’t make him drink”. Ciekaw jestem jednak, czy spotkaliście się z podobnymi zachowaniami? Jakie macie zdanie o ingerowaniu w czyjeś czytelnictwo?

Wstydem nie rządzi rozum. Wstyd rodzi się z dokonywanego nieustannie porównania z obrazem człowieka takiego, jakim chcielibyśmy być.

[Jacek Dukaj, Inne pieśni]

Poprzedni

Książka z innej planety, czyli „Porwanie na planecie Z” Natalii Kuntić

Następne

Piękno i smutek w obcym kraju, czyli „Cudzoziemiec w Olondrii” Sofii Samatar

16 komentarzy

  1. Ja w te sposób traktowałam swoje zamiłowanie do klaski w popularn wdaniu.

  2. „Nie ma żadnego Komitetu Apostolstwa Czytelniczego, nie ma żadnej siły wyższej przyznającej punkty za czytanie z poczuciem misji.” – Amen ! Wyryję to wszędzie, każdemu! 🙂

  3. Uważaj bo przegniesz w drugą stronę. Też grywam (nawet teraz) w Diablo (dwójkę, trójka jest imo skopana), czytam (teraz) Howarda i Burroughsa, a z drugiej strony Żwikiewicza i Prousta. „Mistrza i Małgorzatę” w oryginale. Za czytanie tych drugich mam się wstydzić? Albo za to, że chłam nazywam chłamem? Za to, że czytam wielopoziomowo? Ja się do cudzego czytania nie wtrącam.
    Mogę śmiało powiedzieć to, co powiedział Wit Szostak w wywiadzie u Ciebie:
    „Jeśli ktoś jako powód swego nieczytania podaje, że odstręczył go elitaryzm miłośników literatury wysokiej, to ja mu już nic nie mogę pomóc. I chyba nie chcę.”
    I nie, nie czytam z poczuciem misji (co to za dziwny twór?) tylko dla przyjemności!

    • pozeracz

      Nie będę uważał, bo nie ma szans bym przegiął. To wszystko działa w dwie strony. Równie głupio byłoby wyśmiewać kogoś za mierzenie się z ambitną sztuką. Mam jednak wrażenie, że akurat to dzieje się dużo rzadziej.

      Chłam chłamem nazywać masz pełne prawo i mi to nie wadzi. Chodzi mi wyłącznie o to, że stygmatyzowanie kogoś za czytanie nawet chłamu uważam za głupie.

  4. Każdy kto swoje opinie wygłasza publicznie powinien liczyć się z publiczną ich oceną. Nie jest problemem, że ktoś lubi czytać powieści Michalak, ale powinien się liczyć z reakcją na swoje głoszone publicznie zachwyty nad tego typu literaturą. Rozumiem, że ktoś może się poczuć urażony, że książka którą się zachwycał została przez kogoś zmiażdżona i tym samym pośrednio wystawiono niepochlebną cenzurkę jego czytelniczym gustom ale nie powinien się temu dziwić. To tak jakby miłośnik disco polo pretendował do miana znawcy uważając, że disco polo jest szczytowym osiągnięciem muzyki. Jeśli ktoś publicznie obnosi się ze swoją ignorancją, to niech się nie potem nie dziwi, że ktoś głośno go tak nazwie.

    • M. S.

      Jednym z podstawowych problemów tych internetowych dyskusji na temat literatury, tego co, kto i jak czyta, jest pomieszanie płaszczyzn. Jednej, czysto emocjonalnej, z drugą, krytyczną. Podświadomie utożsamiamy ze sobą sądy “powieść X jest dobra” z “powieść X podobała mi się”. Mieszamy aksjologie z uczuciami.

      Już wyżej w komentarzu możemy przeczytać:

      “Rozumiem, że ktoś może się poczuć urażony, że książka którą się zachwycał została przez kogoś zmiażdżona i tym samym pośrednio wystawiono niepochlebną cenzurkę jego czytelniczym gustom ale nie powinien się temu dziwić.”

      Takie myślenie zakłada, że jest jakiś zewnętrzny autorytet, który stwierdzając, że dzieło jest niskich lotów – i może nawet słusznie – ma realny wpływ na ocenę moich czytelniczych gustów. To jest zupełnie absurdalny pomysł z punktu widzenia logiki. I to jest właśnie stygmatyzacja, o której pisze Pożeracz – czytając książkę X, która Ci się podoba i otwarcie o tym mówisz, spotykasz się z podważeniem Twoich kompetencji czytelniczych, ba i nie powinieneś się temu dziwić! To jest właśnie szkodliwe stygmatyzowanie i mieszanie płaszczyzn.

      Dobrze, że Umberto Eco, jak zaczytywał się w powieściach Fleminga to nikt w internecie nie podważał jego gustu.

      PS Czytanie, lubienie i zachwyt, nie ma zupełnie nic wspólnego z ignorancją, bo ignorancja to jest właśnie domena krytyki/oceny/analizy, a nie emocjonalności.

      • Moja wypowiedź nie zakłada istnienia żadnego zewnętrznego autorytetu a jedynie umiejętność czytania ze zrozumieniem i krytycznego myślenia. Czym innym jest zaczytywanie się w literaturze popularnej a czym innym bezkrytyczne zachwycanie się nią. Swego czasu bardzo lubiłem serię o „Panu Samochodziku” ale nigdy nie ośmieliłbym się twierdzić, że to „genialne” książki. A gdybym jednak tak twierdził to nie powinienem być zaskoczony, że ktoś wytyka niedociągnięcia prozy Nienackiego.

        • pozeracz

          Ja odniosę się do komentarza inicjującego. Nie mam zastrzeżeń, ale to w zasadzie jest addendum do tego, o czym pisałem. Mogę jedynie dodać, że trzeba pamiętać o rozróżnieniu na czyichś zachowań (choćby czytelniczych) a oceną danej osoby. To ta sama różnica, co pomiędzy powiedzeniem komuś „Jesteś głupi”, a „Głupio się zachowujesz”.

          Zgadzam się tym, że wygłaszając jakiekolwiek publiczne poglądy, należy się liczyć z reakcją. Jednak, tak szczerze, to nie widzę większego sensu w kierowaniu swojego oburzenia w stronę osoby twierdzącej, że np. Michalak to najlepsza autorka świata i okolic. Po co to zrobić? Jedynie dla własnej satysfakcji lub zaspokojenia potrzeby dokuczenia komuś od czasu do czasu. Można chyba bezpiecznie założyć, że skoro ktoś wygłasza akurat taki pogląd, to w niego wierzy. Dla tej osoby Michalak będzie więc rzeczywiście najlepsza. W takim wypadku marne są szanse, że głos Pożeracza wytykającego jej niesłuszność jej przekonać, jak pozornie obiektywny by nie był, cokolwiek zmieni.

          • Może i masz rację, pewnie wszyscy powinniśmy się zachwycać „miodzio reckami”, a jeśli już się androny są tego rodzaju, że nie możemy się przełamać by napisać coś pochlebnego, to powinniśmy zamilknąć. Takie ogólne „Kochajmy się!”, o jakby to było pięknie.

          • pozeracz

            O, zdecydowanie dobry pomysł. I pamiętajmy, by jadąc do San Francisco, włożyć we włosy kwiat.

            A tak serio i bez przesadzania… Czy nie lepiej jednak pospierać się z kimś, kto jednak może rozważyć Twoje argumenty i nawet z nimi podyskutować? „Miodzio recki” niech sobie siedzą w swoim kącie, do którego ja zaglądać nie mam zamiaru. Wystarczą mi te, na które natykałem się przed założeniem bloga, a które zmotywowały mnie to założenia własnego.

  5. Podobnie jak przedmówca, problem widzę nie w tym, co kto czyta (bo nic nikomu do tego, to wciąż jeszcze wolny kraj), ale raczej w tym, że niesamowity chłam jest promowany instagramowymi reckami, a prawie nie ma miejsca na krytykę literacką z prawdziwego zdarzenia. Liczą się tylko zasięgi i kliki. Tymczasem można zacząć od lektur prostych, ale nie należy być dumnym z tego, że się na nich poprzestaje. Nawracanie kogokolwiek na cokolwiek nie ma sensu, ale promowanie takiego np. Mroza, którego książki pełne są merytorycznych bzdur, uważam za szkodliwe na podobnej zasadzie co fake newsy.

    • pozeracz

      A to prawda. Tylko, że to już jest problem, który leży zdecydowanie po stronie wydawców. Niby można twierdzić, że wydawca reaguje na to, jacy są czytelnicy, ale według mnie ma też siłę kreowania takiego rynku. Według zagrożenie polega też na tym, że czytelnik pozbawiony jakiegoś przewodnika lub czytelniczego pomocnika można uznać, że nie ma na rynku nic poza Mrozem, Michalak i różnymi książkami okołocelebryckimi. Wystarczy sobie popatrzeć na promowane półki np. w Empiku.

  6. Hm, ja tam w zasadzie wszystko, co konsumuje kulturalnie, konsumuję dla przyjemności. Choć czasem to przyjemność masochistyczna.

    I zgadzam się zarówno z Twoją notką, jak i z komentarzem Kruka do niej. Bo IMO jak najbardziej można i trzeba wyśmiewać i obnażać słabości książek złych i szkodliwych. Niemniej, wyśmiewanie czytelników tychże książek to już przesada. Wytykając koszmarny brak riserczu i folgowanie najgorszym stereotypom w powieściach Michalak możemy zasiać komuś w głowie myśl, że to nie jest najlepsza literatura i może warto poszukać czegoś innego. Wyzywając czytelników tejże Michalak od prymitywnych idiotów, którzy nie potrafią dojrzeć miałkości tej literatury zniechęcimy go do siebie, nie do miałkiej literatury.

    (z drugiej strony, nie każdy dysponuje jakimkolwiek aparatem krytycznym odnośnie tego, co czyta/ogląda. Szkoła nie uczy nas takiej analizy, chyba teraz to już w ogóle żadnej nie uczy. IMO właśnie stąd te wojenki na szerokich forach czytelniczych – wielu ludzi nie potrafi wyartykułować, dlaczego coś mu się nie podobało albo podobało, stąd przerzucanie się ogólnikami typu „tylko idiocie może się podobać ten chłam”. Brak tej umiejętności idzie też w parze często z traktowaniem krytyki ulubionej książki jako wycieczki osobistej – bo skoro MNIE się podoba, to MNIE pan obrażasz).

    • pozeracz

      Te błędy merytoryczne to ciekawe spostrzeżenie i w sumie taka kontra nawet by mi się podobała. Albo też reagowanie na książki, które są zwyczajnie szkodliwe – jak na przykład wytwory Beaty Pawlikowskiej związane ze zdrowiem psychicznym.

      Masz też rację z tym zbytnim utożsamianiem się z lubianym dziełem. Gdy ktoś nie ma aparatu krytycznego, to nie ma jak rozpoznać wyważonego komentarza i każdy głos krytyczny odbierze jako atak na siebie. Inna sprawa, że wiele osób tak formułuje słowa krytyki, że wcale nie ułatwia spokojnego się im przyjrzeniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén