Październik to miesiąc, w którym rozkręca się jesień. W kraju naszym uroczym czasem przybiera on formę deszczowo-szarego (pardon my French) piździernika, ale w tym roku udało się nam wylosować wydanie złoto-ciepłe. Jednak przebywanie w sprzyjających okoliczności przyrody nie odwodzi od czytelniczych przyjemności. Nowa Fantastyka takich przyjemności dostarcza mi regularnie, a tym razem robi to prozatorsko z odpowiednim dla pory roku dreszczykiem.
Kategoria: Czasopisma Strona 2 z 4
Po miesięcznej nieobecności wraca Nowa Fantastyka i nadzieja, że uda się te recenzje publikować już bez przeskoków. Czytnik nie do końca nadaje się do czytania plików PDF z małą czcionką, ale cóż… Dość jednak marudzenia. Ważne jest to, że na miesiąc powrotowo-szkolny redakcja przygotowała numer mocno filmowy, solidnymi opowiadaniami obsadzony i w Pożeracza sentymenty się wpasowujący.
Nowa Fantastyka nie ma szczęścia do mego bloga. Nie dość, że zacząłem od numeru z hołdem dla Ursuli K. Le Guin, to bardzo prędko nieprawdą okazało się to, co pisałem we wstępie do tekstu o poprzednim numerze. Obiecywałem bowiem, że teksty będą pojawiały się co miesiąc. Względy pocztowo-praktyczne sprawiły, że dopiero nabycie czytnika daje szansę na urzeczywistnienie tegoż zapewnienia. Na razie jednak zapraszam do omówienia numeru lipcowego.
Minusem asynchronicznego prowadzenia bloga i kilku mediów z nim powiązanych jest konieczność pamiętania o tym, co gdzie się już publikowało. Plusem zaś jest możliwość chwalenia się czymś więcej niż raz. Z przyjemnością powtórzę więc to, co pisałem na Facebooku: dołączyłem do grona recenzentów współpracujących z Nową Fantastyką. Oznacza to, że co miesiąc na blogu znaleźć będziecie mogli tekst poświęcony najnowszemu numerowi. Kooperację nowofantastyczną inicjuje zaś numer wrześniowy.
Od pewnego czasu Pożeracz przejawia wobec czasopism strategię przyjmowaną przez urzędy publiczne wobec pism do nich wpływających: muszą swoje odleżeć. Nową Fantastykę recenzowałem po czasie, a teraz ofiarą mą padnie Pismo z lutego. Nie pomogło nawet to, że na początku roku wraz z Natalią z Kroniki Kota Nakręcacza polemizowaliśmy z niesławnym artykułem Marcina Króla. Posiadam także numer marcowy, ale ten pewnie dokończę jakoś po wakacjach. Przy dobrych wiatrach. Tymczasem skupiam się więc na numerze drugim i zgodnie z czasopismo-poszukiwawczą tradycją pierwszemu czytanemu przez siebie wydaniu poświęcam wpis pełen.