"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Nareszcie, czyli „Nowa Fantastyka 03/18”

Jako że nie każdy śledzi uważnie wszystkie wpisy na blogu i posty na Facebooku, to przyznam się otwarcie: nigdy nie czytałem Nowej Fantastyki. Na początku swego fantastycznego czytelnictwa wpadłem w sidła periodyku Science Fiction prowadzonego przez Roberta J. Schmidta, ale na NF nigdy nie przerzuciłem. Po SF nastąpiła czasopiśmienna próżnia. Pewnie podczytywałem jakieś pojedyncze numery gdzieś w Empiku, ale nic więcej. Planowałem nadrobić tę zaległość już dawna, ale czynnikiem decydującym okazała się dopiero okazja smutna uwieczniona na poniższej okładce oraz artykuł niejakiej Aleksandry Radziejewskiej.

nowa fantastyka okładka le guin

Tradycyjnie zacznę od krótkiego rysu historyczno-faktograficznego. Czasopismo wydawane jest od 1982 roku, co czyni je nie tylko najstarszym tego typu w Polsce, ale jednym z najstarszych na świecie, gdy jako kryterium weźmie się nieprzerywane wydawanie. Początkowo periodyk ukazywał się pod nazwą Fantastyka, ale po przemianach ustrojowych, w 1990 roku, zmienił się właściciel, a z nim nazwa i zrodziła się Nowa Fantastyka. Pierwszym naczelnym był Adam Hollanek, a później funkcję tę pełnili między innymi Maciej Parowski czy Lech Jęczmyk, a obecnie honory czyni Jerzy Rzymowski. Miesięcznik ten dał szansę zadebiutować wielu autorkom i autorom, spośród których można wymienić Andrzeja Sapkowskiego, Feliksa W. Kresa i Marka S. Huberatha. W 2007 roku, gdy pismo obchodziło 25-lecie pisma, zostało uhonorowane srebrnym medalem Gloria Artis.

Marzec to miesiąc Dnia Kobiet, a marcowa Nowa Fantastyka kobieca jest wysoce – wszystkie teksty prozatorskie są autorstwa kobiet właśnie. Pozwolę sobie omówić je w kolejności stronologicznej, wedle której pierwszy będzie Demon Zapory Anny Łagan. Jest to całkiem ciekawy tekst fantasy z typu tych, w których dawna technika jest dzisiejszą magią. Historia młodej konserwatorki z małego miasteczka nie jest przeładowana akcją czy szalonymi zwrotami akcji, ale prowadzona jest sprawnie pod kątem fabuły i stylu. W dodatku jest to świat, który w sam raz pasuje do dalszego rozwinięcia. Czas deszczów Sonii Korty budzi natomiast uczucia mieszane. Co prawda ukazanie surowych warunków życia w kosmicznej kolonii nie jest zbyt oryginalne, a w dodatku poza światem przedstawiony fantastyki nie ma tu niemal wcale, ale rozwinięcie wątków społecznych to jego mocna strona. Nie wiadomo co prawda po co przyszłej ludzkości drewno akurat z tej planety, ale i tak jak na debiut nie jest źle. Magdalena Kucenty postanowiła zaś w swym tekście, Mechanizm Gojenia, postawić na zaskoczenie i popkulturowe nawiązania. Bardzo podobało mi się to opowiadanie – ciekawie opisany świat w klimatach fantastyka pierwszy numersteampunkowych oraz budząca sympatię protagonistka to podstawa, do której dodane są smaczki dla fanów Westworld oraz poruszające zakończenie. Wszystkie śmierci Apolinarego to zaś wariacja spod znaku „niemal” – sztucznej „niemal” inteligencji oraz niemal apokalipsy. Czytelnik napotka tu więcej niż jedno piętro fabularnego nawarstwienia, refleksje na temat wirtualnej rzeczywistości oraz kilka zaskoczeń. Jednak to, że AI daje się zwieść nieco zbyt łatwo mocno zaburza odbiór końcowy.

Najciekawiej w tym numerze wypadają jednak opowiadania zagraniczne, czyli Skraj Olgi Onojko i Przyszłość to błękit Catherynne M. Valente. Rosjanka stworzyła alternatywną wizję historii, w której wszelkie odmiany sztuki są niezwykle niebezpieczne, gdyż mogą doprowadzić do tak zwanych wyrzutów, które kończą się zagładą na mniejszą lub większą skalę. Niebezpieczne są więc nie tylko obrazy, ale też opowieści. Skraj to szare, smutne miasto, w którym z odchyleniami od normy walczą dwie organizacje, Nadzór i Porządek. Wygląda to na swoistą wariację na temat ustroju komunistycznego z jego szarością, uniformizacją i dyscypliną. Onojko w industrialnie przygnębiającym otoczeniu umieściła fabułę kryminalną o nieoczywistym, dającym do myślenia finale. Pod względem stylistyki Amerykanka poszła w stronę niemal przeciwną. Groteskowo przerysowana wizja świata zatopionego przez efekty globalnego ocieplenia i złożonego z odpadków po Przygłupach pełna jest szalonego nazewnictwa i przedziwnych reliktów po poprzednim świecie. Jednak egzystencja w tym świecie to w zasadzie wegetacja na odpadach i resztkach, bez nadziei na jakikolwiek rozwój. W centrum tego wszystkie pozostaje główna bohaterka, Tetley Adednego, która popełniła jakąś straszną zbrodnię przeciw społeczności i opowiada, jak do tego doszło. Tu także kryje się drugie dno – zaraźliwy początkowo optymizm protagonistki na koniec zaczyna zakrawać na obłęd, a jej postępowanie nie jest łatwe w ocenie. A oczywiste jest to, że brawa należą się Piotrowi Zawadzie za tłumaczenie.

nowa fantastyka pierwszy numerNie mam też w zasadzie zastrzeżeń do części publicystycznej. Pozwolę sobie zacząć od prywaty, a mianowicie od Fantastyki dla opornych autorstwa blogowo skoligaconej Aleksandry Radziejewskiej, czyli Silaqui z Kronik Nomady. Problem w tym, że nie mam w zasadzie wiele do dodania, bo tekst mi się podoba. Może sam bym dobrał nieco inne pozycje, ale byłyby to zmiany czysto preferencyjne. Widziałem zresztą, że odzew na tekst był pozytywny, liczę więc, że zostanie wykorzystany zgodnie z przeznaczeniem i skutecznie. Nie jestem co prawda namiętnym czytelnikiem komiksów, ale i tak z zainteresowaniem pożarłem tekst Pawła Deptucha o Barbarelli. Nie zdawałem sobie sprawy, że to akurat ten komiks miał tak duży wpływ na zmiany „obyczajowe” w tym medium. O Celtach na studiach czytałem całkiem sporo, ale tekst Joanny Wołyńskiej był niezłym, zwięzłych odświeżeniem. Bardzo ciekawie o różnych spojrzeniach na Wiedźmina pisze natomiast Maciej Parowski – nie mi wyrokować, czemu dokładnie cykl Sapkowskiego zawdzięcza sukces, ale dobrze, że to nadal temat żywy, nie tylko pod kątem growo-telewizyjnym.

Mam słabość do wszystkiego, co kręci się wokół AI i dlatego szybko sięgnąłem po tekst Duch w Maszynie Rafała Kosika. Była to miła odmiana, gdyż w głównym nurcie zdają się przeważać tony zdecydowanie pesymistyczne, a zdroworozsądkowe podejście tu prezentowane sensownie odchodzi od czarnowidztwa. Intrygująco okolicznościowo-zbieżną parę stanowią natomiast felietony Petera Wattsa i Tomasza Kołodziejczaka. Ten pierwszy wraca do poruszanego już kiedyś (także w przypisach do Echopraksji) fascynującego przypadku sióstr Hogan (poczytajcie sobie, naprawdę warto) i snuje domysły na temat tego, czemu nadal wiemy tak mało o działaniu ich złączonych mózgów. Choć muszę przyznać, że Watts nieco zbyt odczłowiecza siostry, ale może to wrażenie to kwestia połączenia fascynacji autora z ograniczeniem długości tekstu. Tomasz Kołodziejczak dzieli się zaś kilkoma przemyśleniami na temat kreowania obcych ras – ich światów i sposobów postrzegania. Światotwórcą co prawda nie jestem, ale jego uwagi i przy recenzowaniu przydatne być mogą. Tak w zasadzie jedynym drobnym zastrzeżeniem, które mógłbym mieć jest długość recenzji – pod kątem treści zarzutów brak, ale chętnie zobaczyłbym jedno-dwa szersze teksty monokrytyczne. Możliwe jednak, że po prostu nie trafiłem w tym numerze.

nowa fantastyka logo

Długo odwlekane spotkanie z Nową Fantastyką można uznać za udany. Może i nie wszystkie teksty prozatorskie mnie powaliły, ale żadnego nie mogę uznać za zupełny niewypał, a dwa z nich na pewno zapamiętam na dłużej. Ciekawie i wartościowo jest też pod względem publicystycznym – każdy miłośnik fantastyki i okolic powinien tu znaleźć coś dla siebie. Dla mnie był to głównie Kosik i Watts, ale to ze względu na osobnicze zainteresowania i słabości. Ograniczenia czasoprzestrzenne sprawią zapewne, że nie stanę się czytelnikiem regularnie comiesięcznym, ale na pewno ten mile kobiecy numer sprawił, że szanse na podtrzymanie znajomości są wysokie.

Masowanie foczego brzucha jest przeciwieństwem nihilizmu [Catherynne M. Valente, Przyszłość to błękit]

Poprzedni

Przebiegły wichrzyciel z wadami, czyli „To, co najlepsze. Tom 1” Harlana Ellisona

Następne

Kafka z sąsiadką, czyli wywiad z Ambrosem z Klubu A+A

14 komentarzy

  1. rob

    od siebie mogę polecić te stare Fantastyki z przed 89r cześć numerów jest do znalezienia na PDF w sieci i warto sobie poczytać bo nie wszystko co tam wydrukowano było potem wznawiane 🙂

    • pozeracz

      Patrząc na okładki i zawartość tych numerów, trudno nie odczuć pokusy. Ale ze mnie jest niereformowalny nieczytacz ekranowy, więc musiałbym zapolować allegro-antykwariatowo.

  2. Tak na marginesie – bardzo ciekawe jest, że aktualne fantastyki (uogólniając) podobają się młodszym czytelnikom (tak do 30+), z kolei są uważane za słabe i niegodne przez starych fanów, którzy z żalem wspominają numery tak do roku 1995. Takie wnioski nasuwają się po lekturze komentarzy na fanpage’u NF i pod dyskusjami o fantastyce w różnych grupkach. Redakcja westchnęła parę razy, że czasy się zmieniają i literatura też ewoluuje w różnych kierunkach – ale reakcji to nie wywołało 😉

    • pozeracz

      Trudno mi tu skomentować jakoś konkretnie, bo nie mam żadnego porównania, ale wiem za to, że nostalgia to bardzo ważny czynnik. Dawne czasy były lepsze i wszystko, co w nich było, lepszym było. A ta dzisiejsza młodzież… I tak dalej.

  3. petropanko

    Może starzy fani wspominają „Fantastyki” czytane kiedy sami jeszcze trzydziestki nie mieli? Przynajmniej ja tak mam 😉

    • pozeracz

      Bardzo możliwe. Ja sam mam lekki sentyment to niegdysiejszej oferty Fabryki Słów. Wydaje mi się też, że z czasem i przeczytanymi książkami człowiek robi się coraz bardziej wybredny. Trzeba by było przeprowadzić jakiś masowy ślepy test – sprzedać pod osłoną nowego numeru starą zawartość, dostosowaną epokowo, i sprawdzić reakcję.

  4. Zdarzyło mi się nieraz podczytywać to pismo, ale nigdy jakoś nie zostałem regularnym nabywcą.

    A napomknięcie o tendencji do wspominania „starych dobrych czasów” to fascynujące zjawisko socjologiczne. Kiedy tak słucha się narzekań kolejnych pokoleń, aż dziw człowieka bierze, że ludzie jakoś żyli 100, 200 czy 300 lat temu 🙂

    • Beatrycze N

      Ja z moim facetem mieliśmy w zwyczaju oglądając film (typu – amerykańskie kino akcji) powtarzać – ech, teraz to te filmy takie głupie, że aż boli, za naszych czasów… A potem obejrzeliśmy sobie razu pewnego, jak Niekryty Krytyk wyśmiewa „Amerykańskiego ninję”.

      Też mam tak, że im więcej czytam, tym mniej mi się podoba. Kiedyś wystarczyło, że była akcja, barwny świat i mili bohaterowie i już było świetnie. Teraz wybrzydzam – to ograne, tamto nieoryginalne, fabuła przewidywalna itp.

      Czytywałam SF i bardzo mi się podobało – ale np. ostatnio chciałam sobie sprawdzić jednego autora, który tam debiutował i którego opowiadania wtedy bardzo lubiłam – i przeglądam te jego stare teksty i myślę – no nie, ten styl nie jest dobry. Niektóre czytane po latach nadal bardzo mi się podobają, inne sporo tracą.

      Kwietnieony mumer kupiłam sobie ze względu na artykuł o LeGuin, choć akurat nie dowiedziałam się niczego nowego – tyle że ja interesowałam się jej osobą (świetny był numer Fantasy & Science Fiction poświęcony pisarce ), dla czytelnika, który tematu nie zgłębiał to zapewne niezłe wprowadzenie.

      Z opowiadań podobsały mi się Valente i Onojko, polskie już mniej, na zasadzie – przeczytać można, ale raczej nie zapadnie na długo w pamięć.

      Co do Valente – ja nie odbieram optymizmu bohaterki jako obłędu. Ta postać mi się kojarzy z młodą bohaterką „Wodnego noża” Bacigalupiego – oczywiście styl i obrazowanie diametralnie inne – ale chodzi o to samo, o postać dziecka świata po katastrofie, które nie pamięta ani nie chce pamiętać o przeszłości, nie pragnie powrotu tego co było, ponieważ tego nie zna, jest produktem swoich czasów i jako takie nie tęskni za tym, co utracone, chce przetrwaćtu i teraz. A dwa – ten optymizm wbrew wszystkiemu jest według mnie jedyną ochroną Tetley przed faktycznym obłędem, sposobem, w jaki bite i gwałcone dziecko widzi rzeczywistość, bo to pozwala mu jakoś żyć na tym wysypisku śmieci. Jak to kiedyś śpiewała Bartosiewicz „bo czasem łatwiej odejść od zmysłów, by nie zwariować”.

      Zresztą zderzenie perspektywy Tetley i właśnie jej radosnego podejścia do świata z perspektywą czytelnika – to środek pozwalający Valente wywołać emocje. Historię o smutnym dziecku z wysypiska bardziej znamy i mniej by nas poruszyła.

      A – i mnie się akurat nie wydało, że Watts „odczłowieczył” bohaterki felietonu.

      • pozeracz

        U mnie z tym sentymentem do czasów jest o tyle ciekawie, że nie wypacza tego, co oglądam teraz. Lubię z nostalgią oglądać marne akcyjniaki czasów dawnych, ale i dziś mam różne takie słabostki z filmowymi „Transformers” na czele. Kiedyś na potęgę wypożyczałem VHSy z Godzillą, a teraz mam Optimusa i spółkę.

        Co do Valente i Tetley. Wydaje mi się, że zgadzamy się co do sedna, ale nie co do nazewnictwa. Rozumiem, że jej podejście to obrona przed obłędem, ale według mnie z czasem przeszła ta obrona w inny obłęd. Zwłaszcza, gdy doda się do tego akt przez nią popełniony. Ale emocjonalnie zabieg jest to rzeczywiście skuteczny wysoce.

        • Beatrycze N

          Spojler alert

          No ale przecież dziewczyna postąpiła rozsądnie.
          Dowiedziawszy się, że opowieść o stałym lądzie jest wymysłem nie mającym pokrycia w rzeczywistości uniemożliwiła zmarnowanie resztek zasobów na bezcelowe działanie. Ja tu nie widzę nawet cienia dwuznaczności tudzież racji reszty „wysypowników”

          • pozeracz

            Przyznaję rację. To działanie rzeczywiście było rozsądne. Choć nie jestem przekonany, że tam rozsądek komukolwiek się przyda na dłuższą metę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén