Swego czasu popełniłem wpis traktujący o tym, że czasem warto potraktować książkę jako produkt. Ukochane przedmioty naszego pożądania są bowiem dobrem kultury, ale są także i produktem. W tamtym wpisie skupiałem się na perypetiach Pawła Pollaka skutecznie reklamującego Marsjanina Andy’ego Weira ze względu na marne tłumaczenie. Dziś mógłbym tam jeszcze wspomnieć o tym, jak PWN traktuje swoich redaktorów, ale chciałem dziś nieco pomarudzić na książkowy marketing w niektórych jego przejawach. Coraz częściej odnoszę bowiem wrażenie, że zajmują się tym osoby, które albo są leniwe, albo po prostu nie znają swoich potencjalnych odbiorców.
Kategoria: Roztrząsanie Strona 10 z 19
Nawet osoby, które odwiedzają tego bloga od niedawna lub niezbyt regularnie, zauważyły mą skłonność do komentowania przeróżnych zawirowań wydawniczych, książkowych i blogowych. Czytelnicy o stażu dłuższym mogą pamiętać wpis ukazujący, jak to kiepskie recenzje były jednym z czynników pchających mnie w stronę samodzielnego blogowania. Gdy więc Jakub Ćwiek rozpisał się o książkowym marketingu oraz postrzeganiu pisarzy, to z ciekawością zacząłem śledzić dyskusję. Zwłaszcza, że moją negatywną motywację i obecne zamieszanie łączy „osoba” wydawcy.
Nowy rok, nowy raport Biblioteki Narodowej, to samo larum i ten sam brak działań. Rok temu dorzuciłem swoje trzy grosze do dyskusji około-raportowej i podtrzymuję to zdanie. Nadal też mogę się zgodzić w większości z zeszłorocznym wpisem Kota Nakręcacza. Mając na uwadze to, że przez rok wiele się nie zmieniło, byłem przekonany, że w tym roku co najwyżej przypomnę o zeszłorocznym komentarzu. I w zakresie lamentowania nad wynikami raportu mogę się do tego ograniczyć, lecz tym razem do imentu zirytowały mnie i rozczarowały komentarze negujące same wyniki badania.
Mam nadzieję, że naładowaliście akumulatory po wielkanocnym czasie wolnym, gdyż dziś mam wpis, który humoru nikomu nie poprawi. Mógłbym w zasadzie ograniczyć się do udostępnienia na profilu Facebookowym strony www.stoplikwidacjibibliotek.pl, ale nie dość, że nie wszyscy trafiają tu stamtąd, to po prostu chciałem zrobić coś więcej. Recenzowałem tu swego czasu Szwecja czyta. Polska czyta, pisałem o stanie czytelnictwa i ustawie o jednolitej cenie książki, więc protest organizowany przez czasopismo Biblioteka w Szkole przyciągnął moją uwagę.
Czytanie innych blogów to inwestycja czasowa, która zwraca się nie tylko w postaci budowania sieci, ale i inspiracji. W moim przypadku prym wiedzie kronikująca Silaqui, która ostatnio często nie pisze, ale za to skuteczność ma wysoką. Jej wpis rozważający niedobór polskich autorek science-fiction i zamieszczone pod nim komentarze mówiące o potencjalnym efekcie skali popchnęły mnie w objęcia wujka Google. Parę chwil poszukiwań zaowocowało tyloma znaleziskami, że wiedziałem, że bez wpisu się nie obejdzie, a w dodatku nie będzie się on wcale ograniczał do Polski i SF.