Raz na jakiś czas przez blogosferę przetacza się dyskusja, która dzieli, rozpala, zaognia i… przemija. Najczęściej dotyczy ona tematu, który przedyskutowany był już na wylot i w żadnym z przypadków nie doprowadziło to do żadnego trzęsienia ziemi. Pojawia się po prostu nowy bodziec i karuzela zaczyna się kręcić – a to raport o stanie czytelnictwa, a to Przewodas pociągnie z grubej rury, a to startuje portal CzytamPierwszy. A gdy kurz już opadnie przychodzi Pożeracz, dorzuca swoje trzy grosze i potem czyta w komentarzach, że temat był już wałkowany wielokrotnie. Pożeracz jednak trwa w przekonaniu, że miał coś od siebie do dodania, a potem niezrażony wypatruje następnego sztormu.
Kategoria: Roztrząsanie Strona 10 z 19
Przegapianie urodzin to chyba standard w blogosferze książkowej. Co jakiś czas natykam się albo na spóźnione wpisy albo też zdawkowe napomknięcia. Widać zaczytanie nie sprzyja precyzyjnemu mierzeniu upływu czasu lub też to kwestia podejścia do blogowania. Ja sam w zeszłym roku zupełnie pokręciłem miesiące, bo byłem święcie przekonany, że blog wystartował w październiku. Nie dość, że się spóźniłem, to jeszcze nie czułem, że mam wiele do przekazania po roku. W tym roku płatność za domenę posłużyła za skuteczne przypomnienie, więc czeka Was garść mych przemyśleń. No i konkurs okolicznościowy.
Swego czasu popełniłem wpis traktujący o tym, że czasem warto potraktować książkę jako produkt. Ukochane przedmioty naszego pożądania są bowiem dobrem kultury, ale są także i produktem. W tamtym wpisie skupiałem się na perypetiach Pawła Pollaka skutecznie reklamującego Marsjanina Andy’ego Weira ze względu na marne tłumaczenie. Dziś mógłbym tam jeszcze wspomnieć o tym, jak PWN traktuje swoich redaktorów, ale chciałem dziś nieco pomarudzić na książkowy marketing w niektórych jego przejawach. Coraz częściej odnoszę bowiem wrażenie, że zajmują się tym osoby, które albo są leniwe, albo po prostu nie znają swoich potencjalnych odbiorców.
Nawet osoby, które odwiedzają tego bloga od niedawna lub niezbyt regularnie, zauważyły mą skłonność do komentowania przeróżnych zawirowań wydawniczych, książkowych i blogowych. Czytelnicy o stażu dłuższym mogą pamiętać wpis ukazujący, jak to kiepskie recenzje były jednym z czynników pchających mnie w stronę samodzielnego blogowania. Gdy więc Jakub Ćwiek rozpisał się o książkowym marketingu oraz postrzeganiu pisarzy, to z ciekawością zacząłem śledzić dyskusję. Zwłaszcza, że moją negatywną motywację i obecne zamieszanie łączy „osoba” wydawcy.

By nabrać perspektywy. Źródło: NASA (http://eol.jsc.nasa.gov)
Nowy rok, nowy raport Biblioteki Narodowej, to samo larum i ten sam brak działań. Rok temu dorzuciłem swoje trzy grosze do dyskusji około-raportowej i podtrzymuję to zdanie. Nadal też mogę się zgodzić w większości z zeszłorocznym wpisem Kota Nakręcacza. Mając na uwadze to, że przez rok wiele się nie zmieniło, byłem przekonany, że w tym roku co najwyżej przypomnę o zeszłorocznym komentarzu. I w zakresie lamentowania nad wynikami raportu mogę się do tego ograniczyć, lecz tym razem do imentu zirytowały mnie i rozczarowały komentarze negujące same wyniki badania.