Nowy rok, nowy raport Biblioteki Narodowej, to samo larum i ten sam brak działań. Rok temu dorzuciłem swoje trzy grosze do dyskusji około-raportowej i podtrzymuję to zdanie. Nadal też mogę się zgodzić w większości z zeszłorocznym wpisem Kota Nakręcacza. Mając na uwadze to, że przez rok wiele się nie zmieniło, byłem przekonany, że w tym roku co najwyżej przypomnę o zeszłorocznym komentarzu. I w zakresie lamentowania nad wynikami raportu mogę się do tego ograniczyć, lecz tym razem do imentu zirytowały mnie i rozczarowały komentarze negujące same wyniki badania.
Nie będę tu się wdawał w quasi-socjologiczne analizy fenomenu fake news z jednej strony, a rosnącej antypatii do faktów z drugiej strony. Żaden ze mnie socjolog, więc rozważania me większego sensu ni wartości by ze sobą nie niosły. Pozostanę więc przy stwierdzeniu, że od pewnego czasu nasilać zdaje się trend spadku poważania dla nauki i nasilenie besserwisserstwa. Badania naukowe? Ja wiem lepiej! Powrót odry po paranoi antyszczepionkowej? Ja wiem lepiej! Głosy ekspertów w temacie? Ja wiem lepiej! Pod płaszczykiem obrony prawa do własnego zdania zaczyna się panoszyć zwykła ignorancja. Wiem, że dla Was, szanowne bywalczynie i bywalcy tego bloga, jest to oczywiste, ale i tak to napiszę: nie, widzimisię nie daje nikomu prawa do podważania faktów. Choć nie jestem wielkim fanem Richarda Dawkinsa, to nie mogę nie przypomnieć jego słynnej riposty: „it works, bitches.”
Dlaczego w ogóle o tym piszę w kontekście raportu Biblioteki Narodowej? Gdyż „brzdęk, pękła czara pełna goryczy„, a mówiąc prosto: wyczerpała się ma cierpliwość w obcowaniu z podważaniem wyników tego badania. Nie chodzi mi tu o krytykę lamentowania nad stanem czytelnictwa, nie chodzi mi o dyskusje o aspektach takich badań, nie chodzi mi też o podkreślanie faktu, że z nikt z tych badań nie wyciąga wniosków. Ja się zgadzam z tym, że czytanie to nie jedyna forma obcowania z kulturą. Ja zgadzam się też z tym, że spadek czytelnictwa to jedna z konsekwencji szerszych przemian społecznych oraz rosnącego konsumpcjonizmu. Chętnie też pospieram się z Krukiem i zgadzam się z nim, że różne grupy biadolą nad stanem czytelnictwa od dawien dawna.
Ale żyłka mi pęka na widok stawiania danych anegdotycznych wyżej niż badań statystycznych czy też lekceważenie wyników badań dlatego, że według czyjegoś widzimisię ustalone i sprawdzone metody badań statystycznych są „be”. Rozumiem, że trzy tysiące osób może wydawać się ograniczoną liczbą, ale nie wynika to z niczyjego lenistwa, a z tego, że istnieje coś takiego jak „grupa reprezentatywna” i nie jest to żaden zbiór losowych osób z łapanki, a część sprawdzonej metodologii. Badania statystyczne mają swoje podstawy naukowe i podważanie za pomocą stwierdzenia, że widzi się dużo ludzi czytających w komunikacji miejskiej jest co najmniej niepoważne. Podobną jakość mają ocierające się o absurd stwierdzenia o omijaniu czytających w badaniu czy też celowym ustawianiu badań. Argumenty? Brak. Konkrety? Brak. Porzucajmy sobie błotem, może coś się przyklei. Mam usilne wrażenie, że mało kto z piszących te androny w ogóle otworzył sam raport, a po prostu ograniczył się do przeczytania kilku newsów. Komentarze w niektórych miejscach były zaś o krok od tworzenia teorii spiskowych, w których to Biblioteka Narodowa fabrykuje wyniki badań i celowo zaniża poziom czytelnictwa. Czytając Czas kultury, poznałem pojęcie, które w sam raz tu pasuje: precesja symulakrów.
Badania statystyczne można wypaczać i można podkręcać na konkretne potrzeby, badania statystyczne mogą być prowadzone mało rzetelnie, ale stwierdzenie, że statystyka nie ma pokrycia w rzeczywistości to, eufemistycznie rzecz ujmując, kuriozum. Może to dla niektórych będzie szokujące, ale jest coś takiego jak badania rynkowe/marketingowe, w których to korzysta się z badań i metod statystycznych. Firmy korzystają z nich regularnie i nie od dziś, a nie robiłyby tego, gdyby nie były one skuteczne, miarodajne. Wbrew pozorom firmy nie lubią wyrzucać pieniędzy w błoto. Zresztą mam usilne wrażenie, że gdyby badacze znacząco zwiększyli liczbę badanych, to te same osoby podniosłyby zaraz larum, że po co marnować pieniądze na takie badania. Byłaby to w sumie poprawa, bo zastanawianie się nad sensownością takich badań ma zdecydowanie więcej sensu niż wyrzucanie konceptu badań statystycznych na śmietnik.
A sam raport? Smutne status quo zostało utrzymane, więc w mocy pozostaje mój wpis zeszłoroczny. Bardzo jednak chętnie zapoznam się z rzeczowymi argumentami przemawiającymi za bezużytecznością badań statystycznych. Czekam niecierpliwie na dowody celowego zaniżania poziomu czytelnictwa w Polsce. Odszczekam wtedy swe powyższe stwierdzenia. Lecz do tego czasu pozwolę sobie na marudzenie z nie tak lekką nutką irytacji i kąśliwości. Na koniec, jak rok temu, podzielę się jeszcze dwoma wartościowymi linkami w temacie:
- Magazyn Kontakt, Jeremiady nad czytelnictwem: link
- dwutygodnik.com, Z wysoka i niska: co robią Polacy, kiedy nie czytają książek: link
I głupi, gdy milczy, wydaje się mądrym, kto wargi zamyka – bezpieczny. [Księga Przysłów, 17:28]
Rozkminy Hadyny
Wszystko to ustawione, żeby blogosfera książkowa miała czym się załamywać i z czym spierać, a może nawet czuć jak grupka wybrańców ;>
pozeracz
Ha, o tym wątku nie pomyślałem. Ale w sumie ruch na blogach to jeden z bardziej wymiernych efektów publikacji tego raportu. Może za rok uda mi się go przemilczeć.
Galene
Och, jak bardzo dobrze rozumiem Twoją irytację. Myślałam, że mam pecha, albo bywam w nieodpowiednich zakątkach internetu :), bo od początku roku natknęłam się na zwolenników Wielkiej Lechii („historycy się nie znają”), płaskoziemców (NASA fałszuje zdjęcia), badaczy kropli żywej krwi. Ruchy antyszczepionkowe przeszły zaś do ofensywy znajdując poparcie polityczne. Czarę goryczy przelała u mnie lektura książki w fascynujący sposób opisującej zwierzęta, w której autor postawił sobie za cel: „przerzucenie kładki nad rowem nieporozumień oddzielającym świat przyrodników od świata humanistów”, a następnie nazwał teorię ewolucji spekulacjami i stwierdził, że „tak zwanych form przejściowych nigdy nie znaleziono”.
Naprawdę chciałabym zrozumieć skąd to podważanie dorobku nauki się bierze i dlaczego się tak nasila ostatnio.
pozeracz
Długo by można pisać. Ciekawych w sposób irytujący zjawisk jest wiele, na przykład: brak zrozumienia słowa „teoria” w kontekście naukowym czy też dogadywanie się z sympatią i zrozumieniem zwolenników wzajemnie wykluczających się teorii spiskowych. Ale i kropli żywej krwi słyszę po raz pierwszy. Ale też chciałbym wiedzieć, skąd to nasilenie.
Niekoniecznie Papierowe
Moim ulubionym argumentem jest „te badania są bez sensu, mnie przecież nikt nie pytał. Ani nikogo z mojej rodziny”.
pozeracz
W około-raportowych dyskusjach na ten argument nie trafiłem, ale w sumie to ta sama klasa absurdu, co te o pomijaniu czytających.
Natalia
Ja jestem ostatnio mało elokwentna, ale no cóż:
<3
pozeracz
Niecierpliwie czekam na powrót w blogowe strony.
Pyza
Właściwie nic dodać, nic ująć. Chociaż ja zaczynam już z pewnym poirytowaniem obserwować też i to, że wyniki zbliżone, a reakcje co roku w tonie „No tego się nie spodziewaliśmy!” ;-).
pozeracz
Mi natomiast brakuje jakiejś pogłębionej analizy zmian na przestrzeni lat. Gdy się spojrzy na zmiany w czasie, to widać kilka zaskakujących skoków i spadków, ale nigdzie nie ma informacji, czym mogły być one powodowane.
Andrzej „Kruk” Appelt
Kto mnie wołał, czego chciał ? zebrałem się, w com ta miał: jestem, jestem…
Wiesz, to nie jest temat do polemiki. Statystyka jaka jest każdy widzi, a właściwie nie widzi, bo nie rozumie. Ograniczajmy dalej program szkolny, a będzie jeszcze lepiej, a właściwie gorzej 🙁 To badanie nie jest wcale takie złe, bo random route jest dobrą metodą. Tylko materia której tyczy to badanie jest co najmniej oporna, ze względu na różnorodność spojrzeń. Mogli wybrać sondaż telefoniczny? Mogli, byłoby śmieszniej 😀 Tu leży całe zło, że badania statystyczne, umocowane naukowo, mieszają się ludziom z różnymi sondażami, które, a jakże, powołują się statystykę… Nie wnikając w szczegóły, porządnie robione badanie, między innymi tym się różni od pseudobadań, że zawiera pytania kontrolne, takie pułapki na ściemniających, to działa, przy niewielkich grupach, kiedy przegląda się wszystkie ankiety czasami można się nieźle uśmiać 🙂
Całe nieszczęście z tym badaniem polega na tym, że jest ilościowe, bo jakie mogłoby być? Jakość czytania jest słabo mierzalna 😉
Tu jest pole do biadolenia, tylko 37% populacji czyta, czy aż 37% populacji czyta?
Ilość przeczytanych książek w ciągu roku to jest fetysz i jakaś paranoja. Tu pozwolę sobie na cytat z wywiadu jaki przeprowadziłeś z Witem Szostakiem:
W ramach rozmaitych działań proczytelniczych mogłaby się pojawić akcja slow-readingu. Przeczytaj jedną książkę w rok, ale niech to będzie wielka książka. Poświęć dwanaście miesięcy na uważną lekturę Joyce’a, Prousta, Musila, Manna, Dostojewskiego. Wracaj do fragmentów, myśl, zaczynaj od nowa, notuj. A kiedy rok minie, to zobaczysz, że nie masz potrzeby wrzucać fotek okładki na fb.
Mądre słowa, prawda?
Otóż osoba tak czytająca jest przez to badanie traktowana jak nieczytająca. Jedna książka rocznie, prawie analfabeta 😉 Czytelnik zaangażowany to powinien czytać Cthulhu wie ile książek i jeszcze je propagować… Dziękuję, nie 😛
pozeracz
Wydaje mi się, że problem z tym raportem jest taki, że większość osób bierze go za coś, czym nie jest. Zgadzam się w pełni z Tobą, że jako raport ilościowy nie bardzo przystaje do zjawiska czytelnictwa. Gdyby oceniać go wyłącznie pod kątem ilościowym, to zapewne dałoby się zauważyć jakieś trendy, zmiany, upadki i wzloty, a potem wyciągnąć z nich wnioski.
Problem nasila się, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że brak jest innych badań czy analiz. Jest wiele ciekawych inicjatyw, akcji i tym podobnych, ale żyjąc intensywnie książkowo można ulec złudzeniu, że wszyscy dookoła książkami żyją, podczas gdy to tylko nasza społeczna bańka.
Fetyszyzowanie czytania ilościowego jest zaś na rękę Empikom i reszcie, ale wydaje mi się, że dla czytelnictwa jako takiego jest to zjawisko szkodliwe. Podobnie zresztą jak nadmierne wywyższanie się części czytających. Dla mnie czytanie jest preferowanym sposobem obcowania kulturowego, ale wiem, że zubażam się kulturowo nie chodząc niemal wcale do teatru, opery czy też nawet kina.
Ambrose
Problem z zaufaniem do badań statystycznych sprowadza się w dużej mierze do braku spojrzenia całościowego – na problem spoglądamy przez pryzmat wąskiego wycinka rzeczywistości, w którym na co dzień egzystujemy. W komunikacji miejskiej może i czyta sporo osób, ale czy tamtejsza „populacja” może zostać uznana za grupę reprezentatywną (ha, chociaż sam często ulegam temu złudzeniu, dziwiąc się, że w pociągu przecież tak wielu sięga po książki), tj. czy w sposób przekrojowy prezentuje cechy całej społeczności? Ludzie swoje obserwacje lubią także popierać spostrzeżeniami dokonanymi na podstawie grupy własnych znajomych, którzy przecież są dobierany w sposób preferencyjny – bliskie nam osoby to wycinek środowiska, w jakim się obracamy, ale znowu nie mają one zbyt wiele wspólnego z próbką reprezentatywną.
pozeracz
Mógłbym w zasadzie cały Twój komentarz wkleić do wpisu w odpowiednim miejscu. Poszerzenie kontekstu swoich ocen i obserwacji bywa trudne, ale gdy ktoś wypowiada się publicznie (nawet, jeśli publika jest ograniczona do znajomych na Facebooku), to powinno się jednak dwa razy pomyśleć nim się kliknie przycisk „Wyślij”. A jeśli chodzi o tę mityczną komunikację… Wedle mego, ograniczonego i niereprezentatywnego, doświadczenia sporo zależy od godzin. O niektórych porach dnia rzeczywiście czytających jest sporo (ale też nigdy nie jest to większość), ale w godzinach mocno porannych, pozaszkolnych, czyta z kolei dużo mniej. Zdarzyło mi się przewędrować przez pełny szynobus i zauważyć jedynie kilka osób czytających.
Izabela Łęcka-Wokulska
Znaczy się, ja wierzę w wyniki tych badań, bo mam oczy i widzę. Polacy w większości nie czytają w ogóle.